Rankingi i zestawienia to coś, co interesuje. Po pierwsze, dzięki nim można się porównywać, a to lubią prawie wszyscy. Po drugie, takie porównania są czytelne. Wystarczy spojrzeć i już wiemy gdzie jesteśmy, kogo gonimy, a kto goni nas. Internetowe tabelki są zresztą estetyczne, wydają się być zamknięte, przypominają nieodwołaną ocenę, którą ktoś policzył, grafik narysował, mamy dane, ich wizualizację i rozmawiamy o naszej lokacie.
Rozmawiajmy zatem. Zeszłoroczne zestawienie najbardziej (i najmniej) konkurencyjnych systemów podatkowych w grupie państw OECD pokazywało naszą biało-czerwoną drużynę na przedostatnim, niechlubnym miejscu. Wyprzedzaliśmy tylko Włochy, tuż przed nami była Francja. Oba te kraje są od nas dużo bogatsze. Jest to jakieś uzasadnienie, dlaczego nie chce im się lub nie potrafią zreformować swoich systemów podatkowych. Być może zwyczajnie nie jest to dla nich takie ważne, ich własny biznes przyzwyczaił się do takiego stanu rzeczy, a inwestorów przyciągają czymś innym.
Pomstowałem wtedy, że Polski Ład nie wypchnie nas w górę rankingu, zepchnie w dół, na ostatnią pozycję. Co ciekawe, Polska jednak awansowała. Czyżby jednak prawodawstwo z Księżyca miało swoje miejsce na Ziemi? Konkretnie: między Odrą a Bugiem?
Nie. Zmiana w rankingu jest spowodowana czymś innym. To prawda, Polska zajmuje w jego najnowszej edycji 28. miejsce, klasyfikowanych jest 38 krajów. Wyprzedziła nas Kostaryka czyli beniaminek, wyprzedziły też tak oczywiste pewniaki jak Estonia, Łotwa czy Nowa Zelandia (pierwsza trójka). Ale za to my wyprzedziliśmy już nie tylko wspomniane Francję i Włochy, udało się też być wyżej niż Islandia, Dania czy Irlandia – kraje, gdzie biznes prowadzi się jednak łatwo i które mają mocno pro-przedsiębiorcze nastawienie. Jak to możliwe?
Cóż, tegoroczny ranking nie przystaje do zeszłorocznych i rzetelnie piszą o tym sami autorzy. Metodologia bardzo się zmieniła i te same kraje, no, z wyjątkiem egzotycznej dla nas, debiutującej Kostaryki, czasami zajmują nowe, lepsze lub gorsze lokaty. Niewiele zmienia się na samym szczycie, Estonia jest najlepsza po raz dziewiąty z rzędu. Sporo za to dzieje się w innych miejscach tabeli. Także wtedy, kiedy chodzi o nas.
Pokazuje to siłę, ale też słabość takich zestawień. Są one zawsze prezentowane jako na pewno prawdziwe i oczywiście nie podważam zeszłorocznych rozstrzygnięć i nie twierdzę, że tamta metodologia była błędna. Zastępuje ją jednak w tym roku inna, udoskonalona, ale też będąca jakoś tam ułomną, bo zestawienia jak to, o którym piszę, coś pokazują, ale na pewno nie wszystko. Może za rok dostaniemy jeszcze inne opracowanie, zrobione według jeszcze innych pomysłów na to, jak przeprowadzić taką klasyfikację… Może tak będzie, ale już w tym roku po prostu powinniśmy zająć się tym, co zrobić, aby mieć lepszy system podatkowy i to niekoniecznie według rankingu, choć tam też mogą się znajdować cenne dla nas wskazówki. Warto zobaczyć, kto robi coś lepiej niż my. Najlepszych traktować jako grupę porównawczą i skupiać się na tym, dlaczego nawet pomimo zmian w sposobie liczenia, postsowiecka Estonia jest na pierwszym miejscu.
No bo co by tu nie napisać, to jedno jest jasne: nie jest dobrze. Nie ma się z czego cieszyć, nasza lokata nie jest wysoka, pokazuje, że nasza własna władza w pierwszej kolejności dręczy przede wszystkim nas samych. Podatników III RP, którzy muszą mierzyć się z trudnymi do spłacania, wysokimi daninami, choć oczywiście autorzy raportu nawet nas chwalą za niektóre dobre rozwiązania, bo i takie mamy. Jak zwykle, zamiast pożyczać od innych to, co tam działa, w najlepszym razie budujemy karykatury, takie jak „estoński” CIT, ale nie ma rankingów śmieszności systemów podatkowych, więc przynajmniej na razie daleko nam do czoła tabeli.
Do którego powinniśmy dążyć. Niezwykle mnie zastanawia, że chęć zbudowania prostego i przejrzystego systemu podatkowego nie jednoczy wszystkich sił politycznych. Rozumiem, że socjaliści będą chcieli wyższych podatków niż liberałowie czy libertarianie. Ale im też powinno zależeć na tym, aby system podatkowy był wydajny, zatrudniał możliwie mało, ale kompetentnych ludzi, nie zajmował wiele roboczogodzin tym, którzy płacą daniny, umożliwiał łatwy wgląd w „ile” i „za co”. Bo to taki system pozwala na sprawne dzielenie nadwyżek wypracowywanych przez gospodarkę rynkową, a jej samej umożliwia to, że pracujący w niej ludzie skupiają się na tym, co potrafią, na zarabianiu, a nie na ślęczeniu nad zeznaniami podatkowymi.
Oczywiście, osoby o bardziej liberalnej wrażliwości będą niechętne temu, aby redystrybuować ponad miarę środki pochodzące z opodatkowania, ale w temacie zbierania pieniędzy wydajnym, tanim narzędziem – można się dogadać. Żeby taka opcja w ogóle była na stole, muszą się jednak w polityce spotykać siły mające jakieś plany rozwoju, nawet sprzeczne, ale jakieś. To, co mamy dzisiaj, to tylko licytacja na populizm i lęki – i tak naprawdę to dlatego mamy tak marny system podatkowy. Słabe, zdezorganizowane społeczeństwo dające się karmić (i przekarmiać) kiepskiej jakości ersatzem debaty publicznej przecież nie wytworzy nic lepszego, nie pokaże politykom ich służebnej roli, bo jest widownią na przedstawieniu, a nie jego reżyserem.
Dlatego dostajemy to, na co zasługujemy.
Marcin Chmielowski
*autor jest wiceprezesem Fundacji Wolności i Przedsiębiorczości