Jeśli ktoś chciałby dowodu, że nasi mężykowie stanu uprawianie prawdziwej polityki mają surowo zakazane, to mógł go uzyskać, obserwując niedawny protest rolników. Polscy rolnicy domagali się dwóch rzeczy – ograniczenia importu produktów rolniczych z Ukrainy i odstąpienia od tak zwanego „zielonego ładu”, czyli wariackich, a w dodatku groźnych dla gospodarki i wolności ludzkiej pomysłów brukselskiego biurokratycznego gangu, wykonującego polecenia szajki banksterów posługujących się pretekstem w postaci” walki ze zmianami klimatycznymi”. Narzędziem, przy pomocy którego narzuca się europejskim narodom te wszystkie wariactwa, jest „zrównoważony rozwój”. A jaki rozwój jest „zrównoważony”? Taki, który nie dokonuje się spontanicznie, tylko jest centralnie zaprojektowany. Co to jest wielbłąd? To jest koń zaprojektowany przez komisję. Co ci przypomina widok znajomy ten? Ależ tak, oczywiście – socjalistyczne planowanie gospodarcze.
Pamiętam, jak w drugiej klasie szkoły podstawowej mieliśmy podręcznik – tak zwaną czytankę – w której było m.in. porównanie ZSRR i USA. Celem tego porównania było wbicie uczniom do głowy przekonania o wyższości ustroju socjalistycznego. W pierwszym punkcie tego porównania można było przeczytać, że „w ZSRR istnieje planowa gospodarka państwowa”, podczas gdy „w USA pracuje się bez planu”. Przedziwnym zbiegiem okoliczności w USA, gdzie „pracowało się bez planu”, było wszystkiego pod dostatkiem, podczas gdy w ZSRR, gdzie „istniała planowa gospodarka państwowa” z jakichś zagadkowych przyczyn wszystkiego brakowało.
Ludzie sowieccy próbowali sobie jakoś z tym wszystkim radzić i pamiętam, jak do Bełżyc, gdzie chodziłem do liceum, na spotkanie z mieszkańcami przyjechał jakiś sowiecki pułkownik. Uczestniczący w spotkaniu pan Wójtowicz, który jeszcze w carskiej armii był felczerem, zadał pułkownikowi, do którego zwrócił się zresztą starą intytulacją: „Wasze Wysokobłagorodie”, pytanie – jak naprawdę jest w Związku Radzieckim. „W młodości – powiadał – byłem w Rosji i pamiętam, że wszystkiego tam było w bród. Od tamtej wojny już w Rosji nie byłem i nie wiem, jak jest, bo jedni mówią, że jest dobrze, ale inni – że jest źle. Więc jak jest naprawdę?”. Pułkownik udzielił mu odpowiedzi – jak na garbatego – w miarę uczciwej, chociaż wymijającej: „Ci – powiedział – którzy chcą, żeby w Rosji było źle, to mówią, że jest źle, a ci, którzy chcą, żeby w Rosji było dobrze, mówią, że jest dobrze”.
Podobnie było w Polsce u schyłku epoki Edwarda Gierka. Kiedy już wszystkiego brakowało i coraz więcej towarów było reglamentowanych, ówczesne odpowiedniki pani red. Danuty Holeckiej i pana red. Marka Czyża z telewizyjnego Propaganda Abteilung twierdziły, że owszem – są „przejściowe trudności” – ale to właściwie dobrze, bo to są „trudności wzrostu”.
„Zrównoważony wzrost” jest zatem odpowiednikiem komunistycznej „planowej gospodarki państwowej w ZSRR”. Na czym polega planowa gospodarka państwowa? Na tym, że kierują nią urzędnicy. Nie chcę powiedzieć, że urzędnicy pozbawieni są jakichkolwiek zalet. Przeciwnie. Mają oni wiele zalet, a wśród nich na plan pierwszy wysuwa się jedna w postaci umiejętności wkręcania się na synekury, to znaczy – dobrze płatne stanowiska niezwiązane z jakąkolwiek odpowiedzialnością. Na przykład komisarz do spraw rolnictwa w Komisji Europejskiej, pan Janusz Wojciechowski. Z zawodu jest on sędzią, a jego związki z rolnictwem biorą się stąd, że zanim w roku 2010 przystąpił do PiS, to przedtem był w ZSL i PSL. Chyba z tego tytułu uznał, że może być ludowym komisarzem do spraw rolnictwa na całą Europę. Ale teraz, kiedy rolnicy zaczynają się buntować przeciwko „zielonemu ładowi”, okazało się, że ten pozornie wszechmogący urzędnik właściwie nic nie może.
Podobnie było z panem Alanem Grynszpanem, szefem Urzędu Rezerwy Federalnej w USA. Uważano, że – jak przystało na Grynszpana – światową gospodarkę to ma on w małym palcu. Kiedy jednak w roku 2008 wybuchł w Ameryce kryzys finansowy i Alan Grynszpan był przesłuchiwany przez senacką komisję, okazało się, że tak naprawę, to on nic nie wie ani nie może. „Ja, ludzie kochani, jestem niewinny!”.
Te przykłady, nie mówiąc już o bankructwie „obozu socjalistycznego”, powinny każdego przekonać, że powierzanie akurat urzędnikom nadzoru nad gospodarką jest szalenie ryzykowne. Zauważył to amerykański prezydent Ronald Reagan, który o rządzeniu państwem coś tam przecież musiał wiedzieć. Twierdził, że rząd nie rozwiązuje żadnego problemu, natomiast stwarza nowe.
Jednym z wariackich pomysłów w ramach „zielonego ładu” jest ugorowanie gruntów rolnych. Na początek 4 proc., ale docelowo – nawet 10. Ugorowanie gruntów, owszem – stanowiło postęp, ale w stosunku do gospodarki wypaleniskowo-żarowej. Jak pamiętamy, polegała ona na tym, że po wykarczowaniu i wypaleniu jakiegoś obszaru lasu prowadzono tam uprawę aż do całkowitego wyjałowienia gleby. Toteż tak zwana trójpolówka, którą w Polsce we wczesnym średniowieczu upowszechnili cystersi, stanowiła postęp – ale tylko w stosunku do gospodarki wypaleniskowo-żarowej. Próba wprowadzenia trójpolówki teraz stanowi oczywisty regres w stosunku do płodozmianu. Dlaczego zatem brukselski biurokratyczny gang na to naciska? Przyczyny mogą być dwie. Po pierwsze – w instytucjach Unii Europejskiej odsetek wariatów jest większy niż średnia europejska. Niektórzy uważają nawet, że wariactwo stanowi tam nie tylko kryterium rekrutacji, ale i awansów. Jednym z objawów jest wiara w antropogeniczne przyczyny zmian klimatycznych. Po drugie – gang banksterów, który naprawdę dzierży w Europie władzę, jest zainteresowany w przejęciu własności prywatnej, co otwartym tekstem zapowiedział Klaus Schwab – organizator Forum Ekonomicznego w Davos, gdzie wory złota instruują mężyków stanu, jak ma być. Przewidział to jeszcze w latach 70. Janusz Szpotański, pisząc w nieśmiertelnym poemacie „Towarzysz Szmaciak”, że „wszystko mu także się odbierze, by mógł własnością gardzić szczerze”.
Nawiasem mówiąc, pan Piotr Witt w znakomitych „Kronikach Paryskich” w 2001 roku postawił proste pytanie: „Kto nami rządzi?”. I w odpowiedzi przytacza opinię francuskich deputowanych, że „Francją rządzą amerykańskie gabinety consultingowe. To one – gabinety consultingowe wypracowały plan ożywienia gospodarczego (…) W ramach tego planu ministerstwo rolnictwa zleciło zajęcie się wykonaniem gabinetowi amerykańskiemu McKinleya, prawdziwej szarej eminencji współczesnej Francji. Zamówienie opiewało m.in. na (cytuję) „strukturę nadzoru strategicznego nad działem rolnictwa oraz zapewnienie jakości i szybkości jego wykonania”. Czyli mniej więcej wszystko. Czy to przypadkiem nie w ten sposób narodził się „zielony ład” zawierający te wszystkie wariactwa? Skoro McKinleyowi podporządkowali się Francuzi, to cóż dopiero – nasi mężykowie stanu?
Czy w tej sytuacji możemy się jeszcze dziwić, że Komisja Europejska, nie mówiąc już o naszych mężykach stanu, którzy – jak wiadomo – mogą najwyżej w Brukseli dopraszać się łaski, nie jest w stanie podjąć decyzji w sprawie importu rolnego z Ukrainy, a kiedy na przejściu granicznym w Dorohusku protestujący tam polscy rolnicy wysypali z dwóch ciężarówek zboże, ambasador Ukrainy w Warszawie, pan Bazyli Zwarycz, zażądał wszczęcia śledztwa w sprawie tej „haniebnej zbrodni” – a policja w podskokach wszczęła odpowiednie procedury. Skoro taka gorliwość, to tylko patrzeć, jak i w niezawisłych sądach posypią się piękne wyroki.
Stanisław Michalkiewicz
Każdy felietonista FPG24.PL prezentuje własne poglądy i opinie