Nasuwają się dwie odpowiedzi. Pierwsza z nich, wiążąca się ze starym dobrym leseferyzmem i nieco młodszym libertarianizmem, podpowiadałaby, że powinniśmy chcieć mieć nic do powiedzenia i to w każdym z resortów. Że liberalizm i libertarianizm to wycofanie się państwa z obszaru aktywności zabranego wolnemu rynkowi, rozumianemu tu szeroko jako sumy dobrowolnych wymian i że trzeba być konsekwentnym. Jest to oczywiście wizja pociągająca, ma jednak swoją dużą wadę. Nikt inny, oprócz konsekwentnych leseferystów, nie zagra w grę polegającą na rozdaniu wpływu. Inne siły polityczne, motywowane innymi ideologiami, zawsze wygrają, grając z nami w taką właśnie wersję dylematu więźnia. To oznacza przygotowanie się na kolejną odsłonę starcia, w którym liberał musi udowodnić, że oprócz bycia liberałem nie jest jeszcze naiwny.
Druga odpowiedź jest inna. Bo skoro liberalizm, libertarianizm, wolny rynek i kapitalizm, no to przecież ministerstwa związane z oddziaływaniem na prywatne portfele i odpowiadające za ten wspólny powinny być w centrum zainteresowania ludzi o wolnościowej i indywidualistycznej wrażliwości. Naturalnym politycznym obiektem pożądania, o ile celibatariusz w ogóle do siebie dopuści taką myśl, powinno być Ministerstwo Finansów lub też różnie na przestrzeni historii III RP ministerstwa odpowiadające za gospodarkę, skarb państwa i jego aktywa. Brzmi to kusząco, niczym zaproszenie do prywatyzacji i deregulacji. A później życia po życiu w pamięci wszystkich tych liberałów, którzy przyjdą po nas.
Oczywiście snucie takich łatwych wyobrażeń o tym, co to by zrobili liberałowie (o ile cokolwiek, część wolałaby zrobić nic i jest to szlachetne, nie możemy oddawać wszystkich najlepszych ludzi na służbę polityce), jest o tyle łatwe, że nie mają oni jednej partii politycznej, zasilają kilka projektów i podzielą swoje głosy. Ale skoro tak, to dlaczego miałbym się nie zapisać do takiego widmowego projektu? Tym bardziej, że kiedyś może być on jak najbardziej realny. I wtedy warto być przygotowanym na to, co nas interesuje. Przyszłość ma zresztą to do siebie, że czasami już się zaczyna, ale my jeszcze tego nie widzimy.
Ekonomizacja liberalizmu, wyraża ją właśnie bardziej pożądliwe patrzenie na resorty, gdzie dużo rozmawia się o finansach i majątku państwa, jest zrozumiała w środowisku, które ma nadpodaż ekonomistów. Ale o podobnym problemie, choć nie w Polsce, pisał już kiedyś Marcin Napiórkowski i pisał to w „Turbokapitalizmie”. Przywołał przy tym baśń o Kocie w Butach. To pocieszne zwierzątko miało to do siebie, że było najmniej pożądaną częścią masy spadkowej, mniej niż młyn i zaprzęg, które w udziale przypadły starszym braciom. Młodszy dostał kota, ale bracia tak naprawdę nie wiedzieli, co przepuścili. Bo kot okazał się być magiczny, albo co najmniej wybitnie uzdolniony i wkrótce zapewnił swojemu opiekunowi bardzo dostatnie życie. Trochę tak samo jest z liberałami. Gdyby nam dano wybór: bralibyśmy młyn, prawda? Albo Ministerstwo Finansów.
Tymczasem jest ono i zawsze będzie uzależnione od myśli wyprodukowanych gdzie indziej. Tam, gdzie tworzy się sens. Wykuwają go resorty odpowiadające za kulturę, edukację i naukę. To Ministerstwa Marzeń i to w podwójnym znaczeniu, bo nie tylko są tak ważne, że liberałowie powinni o nich marzyć, to także one odpowiadają za zbiorowe wyobrażenia. To stamtąd pochodzą wzorce, które pozwalają teraz i pozwolą w przyszłości interpretować obiektywne dane o tym, ile kto jest czego winien komu i ile czego ma. I czy to dużo czy mało, czy to sprawiedliwy podział, czy nie. Te słupki podliczą buchalteryjne Ministerstwa Narzędzia, ale według wzorców, które będą promowane gdzieś indziej. I można to wykorzystać. To wpływ na kulturę, edukację i naukę może pozwolić na budowanie społeczeństwa bardziej liberalnego, nawet libertariańskiego, które sprywatyzuje i zdereguluje nie na pół gwizdka, a na dobre. Tak samo jak wpływ na nie, to akurat dzieje się teraz, pozwala na tworzenie społeczeństwa bardziej zetatyzowanego, skorego do wiary w polityków i państwo jako uniwersalnego rozwiązywacza wszelkich problemów. Także tych prywatnych.
To od przyszłego ministra kultury czy edukacji dużo bardziej chciałbym usłyszeć deklarację bycia liberałem niż od ministra odpowiadającego za budżet, skarb, finanse i aktywa. Bo to liberalny minister będzie miał możliwość prowadzenia liberalnej polityki kulturowej czy edukacyjnej, takiej, która zadziała jak sierżant – pionier dla kolejnych resortów. Takiej, która opowie podróż bohatera nie po zasiłek, ale po zysk i to pozyskany wspólnie z innymi, bo rynek to forma współpracy, o czym niestety zbyt często zapominają nawet ci, którzy mówią o nim cały czas. I która może być, to dodatkowy plus, całkiem po myśli również innych, już nieliberalnych polskich frakcji ideowo-politycznych. Liberalizm to przecież różnorodność i przestrzeń dialogu, który najlepiej miałby się w ramach decentralizacji. Chciałbym, aby duża część na przykład edukacji miała bardziej regionalny charakter. Nic wówczas nie stałoby na przeszkodzie, aby zgodnie z przekonaniami dominującymi wśród większości wyborców, inaczej podchodzić do wybranych zagadnień w Szczecinie, a inaczej w Rzeszowie. W obu zaś przypadkach dawać duże pole do popisu i konkurencji nie tylko placówek, ale też programów czy edukacji domowej.
Że to brudne? Dzielenie pieniędzy w resortach finansowych i skarbowych też takie jest i będzie. Jeżeli liberał nie będzie chciał być kotem chodzącym w butach po Gramscim, to ktoś inny chętnie je weźmie i zrobi w nich swój marsz, siedmiomilowy. Produkcja sensu jest w Polsce w dużej mierze znacjonalizowana, bo ministerstwa za to odpowiedzialne, cóż, po prostu istnieją, to są właśnie te buty, których nie da się zawiesić na kołku. To one mogą dać długofalowy i solidny wpływ, który później może da się przekuć na szansę na wolnorynkowe zmiany w innych resortach. Tak, również wprowadzenia mniejszych i prostych podatków, mniejszego deficytu, mniejszej ingerencji. Których sens i przydatność musi wytłumaczyć kino, aula, telewizja i szkoła. Wcale mi się to nie podoba. Ale jeżeli liberałowie będący w polityce chcą mieć na coś wpływ, to resorty, jakie powinni brać pod uwagę, to właśnie te, które są najmniej oczywiste.
Marcin Chmielowski
Każde felietonista FPG24.PL prezentuje własne poglądy i opinie