Pamiętam, że jeszcze w szkole podstawowej lubiłem oglądać serial „Dilbert” oparty na twórczości Scotta Adamsa. Komiksy jego autorstwa i stworzony na tej podstawie serial przedstawiały perypetie sympatycznego pracownika korporacji, zresztą o tytułowym imieniu. W jednym z komiksów postać zwana Głośnym Howardem wydziera się – a robiła to bez przerwy, nie zdając sobie z tego najwyraźniej sprawy – na całe biuro: I’M NOT SUPPOSED TO TELL ANYONE!
Zbliżone zjawisko zaobserwowałem w odniesieniu do tragicznego wydarzenia w przygranicznym Przewodowie. Media głównego nurtu zachowywały się bowiem podobnie jak ta niezrównoważona postać z kreskówki. Przytaczały określone spekulacje okraszone krzykliwymi napisami z licznymi wykrzyknikami i koniecznie jaskrawym, czerwonym tłem. Najpierw oficjalnie twierdzono, że nie wiadomo, co się tak naprawdę wydarzyło. Później, że to walnęła rakieta rosyjska, a ostatecznie – że ukraińska. Oczywiście, te same media każdą wieść czy komentarz kończyły kanonicznym stwierdzeniem, że nie wolno rozsiewać fake newsów, należy zachować spokój i czekać na oficjalny komunikat władz państwowych.
W eleganckiej formie należałoby może powiedzieć, że dziennikarze zachowują się tak jak Ludwig Wittgenstein. Filozof ten przez cały swój „Traktat logiczno-filozoficzny” snuje rozważania dotyczące tego, jakoby należało odrzucić metafizykę, jednak na koniec paradoksalnie oznajmia czytelnikowi, że przecież jego tezy też są metafizyczne, więc same zasługują na odrzucenie. Jest to słynna metafora zwana drabiną Wittgensteina. Mniej elegancko, ale w celu krytyki postaw dziennikarskich, należałoby raczej posłużyć się metaforą nosa Pinokia. Problem dostrzegli zresztą internauci i stworzyli zabawny mem obrazujący omawiane zjawisko siania paniki poprzez pozorne wzywanie do zachowania spokoju. Chodzi o hipokryzję mediów, polegającą na krytykowaniu alternatywnych źródeł informacji i w ogóle rzekomo niedouczonych obywateli, gdy samemu monetyzuje się sensację i panikę.
Wywołane do tablicy władze przez jakiś czas milczały z kolei jak grób i kazały wszystkim uczynić podobnie. Zachowywały się więc nie jak krzykacz z kreskówki, ale jak inny skrajny przypadek. Na przykład skostniały dwór królewski albo sowieckie władze skonfrontowane z doniesieniami o różnych skandalach i tragediach. Słusznie skrytykował to wszystko prof. Antoni Dudek w wywiadzie z Jackiem Nizinkiewiczem, dziennikarzem „Rzeczpospolitej”, gdy stwierdził, że była to „porażka informacyjna władz”. W istocie – postępowanie oficjeli było zupełnie niedostosowane do obecnych realiów życia społecznego i medialnego. Dzisiaj szybkość liczy się być może bardziej niż trafność. Informacji nie da się już trzymać w tajemnicy („usiąść, synek, na spokojnie i przemyśleć”), jak robili to doradcy śp. królowej brytyjskiej albo śp. Politbiuro. To być może najlepszy sposób na wywołanie paniki i spekulacji, do których nie potrzeba wcale wpływów rosyjskiego wywiadu. Zresztą, co miałby ten rosyjski wywiad sugerować? Że to wina Ukraińców – co okazało się zresztą najbliższe prawdzie?
Ostatecznie więc, jak zwykle okazuje się, że jesteśmy zarzucani sprzecznymi komunikatami i sposobami zachowania ze strony tych, którzy mają nam rzekomo dawać przykład. Nierzadko ci, krytykując nas, sami działają w nieodpowiedzialny sposób. Być może czas sobie zdać sprawę z tego, że aktualna epoka notorycznego wzburzenia, rozemocjonowania i spolaryzowania opinii publicznej to w znacznej mierze sprawka i porażka oficjalnych mediów, władz i klasy eksperckiej, a nie przestraszonego gminu i ciekawskich blogerów?
Michał Góra