Od początku wojny na Ukrainie znaczna część polskiej elity bierze udział w jakimś opętańczym wyścigu emocji, często zresztą motywowanym całkowicie przyziemnymi i cynicznymi powodami. Ale ta droga będzie się też coraz silniej rozjeżdżać z odczuciami Polaków ciężko pracujących na utrzymanie się na powierzchni, a mimo to tonących – pisze w najnowszym felietonie Łukasz Warzecha.

Fot. PAP/Artur Reszko

Była minister edukacji, a w tej kadencji europoseł Anna Zalewska, doniosła na Twitterze na jedną z najprężniejszych polskich firm, producenta armatury Cersanit. „W Wałbrzychu w WSSE produkuje firma Cersanit, korzystając z ulg i przywilejów, jednocześnie nie wycofując się z Rosji. Poprosiłam Prezesa WSSE o wypowiedzenie umowy. Polskie firmy powinny dawać przykład. Nie może być zgody na handel z Putinem nad głowami zabijanych Ukraińców”.

Zbyt długo komentuję i obserwuję polską politykę, żeby wierzyć w porywy serca osób takich jak pani Zalewska. Motywacje jej wpisu – po którym, nawiasem mówiąc, na kontach społecznościowych firmy zaroiło się od trolli, być może wręcz botów, powielających apel o rezygnację z rosyjskiego rynku – diagnozuję zatem hipotetycznie następująco.

Albo wchodzą w grę jakieś wewnętrzne gierki – pani Zalewska jest europosłem z okręgu dolnośląskiego, z kolei w Wałbrzychu wybrany został Michał Dworczyk, publiczne uderzanie w prezesów dużych firm, zaprzyjaźnionych z politycznym rywalem, jest jednym ze standardowych zabiegów politycznych. Albo – co nie wyklucza hipotezy pierwszej – pani Zalewska bierze aktualnie udział w wyścigu derusyfikacyjnym. Ten zaczął się – przypominam – likwidacją w wielu sklepach pierogów ruskich (choć „ruskie” w tym przypadku oznaczają właśnie ukraińskie pochodzenie; wszak Ukraina to Ruś Kijowska, a w I RP istniało województwo ruskie), a najnowszym jego etapem jest zapowiedź jednostronnej rezygnacji przez Polskę z kupowania rosyjskich surowców, bez decyzji unijnej, bez zapewnionej rozsądnej cenowo alternatywy, dla „dania przykładu” i bez zwracania uwagi na to, ile będzie to kosztowało przeciętnego Polaka.

Karierowicze polityczni lubią takie wyścigi na to, kto bardziej, bo wszystko zależy tu jedynie od inwencji. Nie trzeba nawet za wiele robić – wystarczy coś powiedzieć albo napisać, jak pani Zalewska, tak, aby mogła to spostrzec Najważniejsza Osoba w Państwie, a już będzie się miało plusa.

Mało co jest równie irytujące jak moralizujące pozerstwo ludzi, których w żaden sposób nie dotkną konsekwencje tego, czego się domagają. To dzisiaj przypadek wszystkich tych członków wielkomiejskich elit, którzy z obłędem w oczach licytują się, ile to mogliby zapłacić za litr paliwa, byleby nie było to paliwo „od Putina”. Ale to także przypadek osób takich jak pani Zalewska. Bycie europosłem to naprawdę przyjemna fucha – pieniądze bardzo przyzwoite, odpowiedzialność właściwie żadna. Z takiej pozycji bardzo wygodnie nawołuje się do rezygnacji z rosyjskiej ropy albo do zamknięcia fabryk w Rosji. Do tego dochodzi jeszcze porażająca wręcz ignorancja ekonomiczna wielu tego typu osób – dotyczy to niestety również dziennikarzy.

Cersanit – jeśli już trzymać się tego przykładu – ma w Rosji trzy swoje zakłady produkcyjne. Wbrew pohukiwaniom moralnych maksymalistów, inwestowanie w Rosji nie tylko nie było uznawane za coś nagannego, ale wręcz przeciwnie, było traktowane jako świadectwo biznesowego sukcesu. Jednak uruchomienie fabryki, a tym bardziej jej zamknięcie, to nie jest łatwy proces. Wbrew temu, co może się wydawać pani Zalewskiej (nie żebym wierzył, że się nad tym jakoś specjalnie zastanawiała), nie jest tak, że pewnego ponurego dnia stróż zamyka furtkę na klucz i koniec. Są kontrakty, są zobowiązania, również wobec pracowników, także wobec akcjonariuszy, są zakontraktowane surowce, są już wyprodukowane towary. W przypadku Rosji zaś jest też groźba przejęcia przez rosyjskie państwo całego pozostawionego przez firmę majątku. Trzeba być naprawdę skrajnie bezczelnym, żeby ot tak domagać się opuszczenia Rosji od firmy, która w wyniku takiego ruchu może stracić jedną trzecią swoich fabryk. W sumie jest ich bowiem dziesięć, z czego jedna na Ukrainie.

Ten bezrozumny wyścig „derusyfikacyjny” odbywa się na zasadzie zero-jedynkowej. Wszystko albo nic. A przecież generalnie uniezależnienie się od rosyjskich surowców jest dobrym kierunkiem. Nie może to jednak następować na zasadzie straceńczej ułańskiej szarży, z całkowitym pominięciem kosztów dla polskiej gospodarki i obywateli. O tym, jak można to robić stopniowo i rozsądnie, pisze choćby jeden z najlepszych analityków rynku energetycznego Piotr Maciążek.

Podobnie nie można się domagać od polskich firm, żeby w imię wzniosłych sloganów wyniosły się z rosyjskiego rynku, generując ogromne straty dla siebie i swoich pracowników. A już zwłaszcza nie można się tego domagać, gdy rząd nie zrobił literalnie nic, absolutnie zero, żeby w jakikolwiek sposób pomóc polskim firmom poszkodowanym z powodu sankcji nakładanych na Rosję.

Od początku wojny na Ukrainie znaczna część polskiej elity bierze udział w jakimś opętańczym wyścigu emocji, często zresztą motywowanym całkowicie przyziemnymi i cynicznymi powodami. Ale ta droga będzie się też coraz silniej rozjeżdżać z odczuciami Polaków ciężko pracujących na utrzymanie się na powierzchni, a mimo to tonących.

Jednego tylko nie rozumiem: dlaczego moralni maksymaliści, jak pani europoseł Zalewska, nie dadzą sami przykładu i nie przestaną tankować swoich samochodów oraz używać gazu w jakiejkolwiek formie?

Łukasz Warzecha

Poprzedni artykułPolska wygrała z Komisją Europejską przed TSUE!
Następny artykułUSA uwalniają rezerwy strategiczne ropy