fbpx
poniedziałek, 4 grudnia, 2023
Strona głównaFelietonMyślozbrodnie, alternatywy i sojusze

Myślozbrodnie, alternatywy i sojusze

Na łamach tygodnika „Do Rzeczy” pan red. Tomasz Cukiernik dopuścił się pewnej myślozbrodni, prezentując pogląd, że Polska powinna opuścić Unię Europejską. Został za to pryncypialnie skrytykowany nie tylko zresztą on, ale również redakcja tygodnika. Charakterystyczne jest przy tym to, że chociaż pan Cukiernik przedstawił merytoryczne powody na uzasadnienie swego poglądu, to żaden z krytyków merytorycznie się do tego nie ustosunkował, ograniczając się do zademonstrowania świętego oburzenia.

1 października Volksdeutsche Partei z Donaldem Tuskiem na fasadzie zorganizowała w Warszawie „marsz miliona serc”, którego motywem przewodnim była „miłość”. Tak w każdym razie przedstawiają to propagandyści związani z obozem zdrady i zaprzaństwa, taktownie nie wyjaśniając, o jaką konkretnie „miłość” chodzi, tylko przeciwstawiają ją „nienawiści”, którą przypisują obozowi „dobrej zmiany”, który urządził sobie konwencję w Katowicach. Tymczasem podczas „marszu” najwyraźniej chodziło nie tyle o „miłość”, ile po prostu o spółkowanie homo i heteroseksualne, a nawet nie tyle o nie, co raczej o jego nieprzyjemne skutki i to nie w postaci syfilisu, trypra, czy innego adidasa, tylko dziecka.

Na takie ryzyko zwracał uwagę jeszcze przed wojną Karol Irzykowski, pisząc, że współżycie z kobietą byłoby fantastyczne, gdyby nie towarzyszące temu dwa ryzyka: ryzyko zarażenia i ryzyko zapłodnienia. I właśnie temu ostatniemu ryzyku poświęcony był „marsz miliona serc” złamanych, na którym uczestniczące w „marszu” panie, gdzie tylko mogły, rozchylały sobie parasolki. Może byłoby to nawet interesujące, gdyby nie okoliczność, że większość z pań rozchylających parasolki nosiła już na sobie ślady walki z upływem czasu, a w tej sytuacji ich wysiłki przypominały – jak to w swoim czasie nazywał Witkacy – „los ultimos podrigos”. Okazuje się, że nie ma wydarzenia, któremu nie towarzyszyłby niezamierzony efekt komiczny.

Tymczasem na katowickiej konwencji obozu „dobrej zmiany” podczas swego przemówienia pan premier Mateusz Morawiecki wymienił nazwisko złowrogiego Donalda Tuska podobno aż 80 razy. Ile razy wymienił nazwę „Polska” – tego dziennikarze chyba nie policzyli – ale nawet gdyby raz czy dwa i ją wymienił, to od razu widać, co jest najważniejsze.

To również byłby niezamierzone efekt komiczny, gdyby nie okoliczność, że tej kampanii wyborczej, podobnie jak wszystkim innym na przestrzeni ostatnich 30 lat, obydwie zwalczające się strony za wszelką cenę, nawet za cenę śmieszności, próbują nadać charakter plebiscytowy: albo za Kaczyńskim, albo za Tuskiem. W tym szaleństwie jest metoda, bo nadanie kampanii wyborczej charakteru plebiscytowego dowodzi, że przy pozorach nieprzejednanej wrogości, obydwie zwalczające się strony zgodnie realizują identyczny cel polityczny – żeby z żadnej strony nie pojawiła się – Boże broń – jakakolwiek polityczna alternatywa. Tak właśnie było w każdych wyborach na przestrzeni ostatnich 30 lat, chociaż oczywiście nazwy partii się zmieniały.

Jest to zgodne z ustaleniami, jakie na przełomie lat 80. i 90. poczynili dwaj partnerzy: Daniel Fried z Departamentu Stanu USA ze strony amerykańskiej i ówczesny szef KGB Władimir Kriuczkow ze strony sowieckiej. Swoje ustalenia co do transformacji ustrojowej w Polsce przekazali do wykonania gen. Czesławowi Kiszczakowi, a on z kolei poinformował o tym swoich zaufanych gości, z którymi biesiadował w Magdalence. Dowiedzieliśmy się o tym pośrednio w roku bodajże 1993, kiedy to na skutek „klęski wrześniowej” ugrupowań solidarnościowych do rządzenia naszym bantustanem wróciły Sojusz Lewicy Demokratycznej i Polskie Stronnictwo Ludowe, czyli komuna. Rozgoryczeni tym faktem dawni AK-owcy ze Stanisławem Jankowskim „Agatonem” na czele wystosowali list otwarty do Judenratu „Gazety Wyborczej”, na który – z jakiegoś zagadkowego powodu – odpowiedział nawet nie pan red. Michnik, który w Magdalence z generałem Kiszczakiem biesiadował, tylko dlaczegoś pan red. Stefan Bratkowski. Wyjaśnił on, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, bo właśnie w Magdalence uczestnicy biesiady zostali poinformowani, jak ma być.

A ma być tak, że pod żadnym pozorem do rządów w Polsce nie może dostać się żadna formacja prawicowa, zwłaszcza narodowa. Tego oczywiście nie powinno się głośno mówić, ale właśnie dlatego każde wybory przebiegają u nas według tej samej reżyserii: rozhuśtuje się emocjonalnie opinię publiczną za jednym lub drugim jasnym idolem, dzięki czemu wszystko musi zakończyć się wesołym oberkiem, zgodnie ze spiżowym spostrzeżeniem klasyka demokracji Józefa Stalina, że jeszcze ważniejsze od tego, kto liczy głosy, jest przedstawienie wyborcom prawidłowej alternatywy. A kiedy alternatywa jest prawidłowa? Wtedy, gdy – bez względu na to, kto wybory wygra – będą one wygrane. Tak było przez ostatnie 30 lat i tak ma być również teraz –  a w każdym razie w tym kierunku to wszystko zmierza.

Tymczasem, jak wielokrotnie mogliśmy się przekonać, w sprawach naprawdę istotnych dla państwa, obydwa „zwalczające się ugrupowania” idą ręka w rękę. Tak było w roku 2003 podczas referendum za Anschlussem, tak było w roku 2008 podczas głosowania nad ustawą upoważniającą prezydenta Lecha Kaczyńskiego do ratyfikowania traktatu lizbońskiego – bo Anschluss, czyli przyłączenie Polski do Unii Europejskiej, czyli IV Rzeszy, urosło do rangi dogmatu takiego samego jak za komuny sojusz ze Związkiem Radzieckim.

Jak pamiętamy, wszelkie wątpliwości w tej sprawie uważane były za myślozbrodnie, podobnie jak teraz za myślozbrodnię uchodzą wątpliwości co do uczestnictwa Polski w IV Rzeszy. Oto na łamach tygodnika „Do Rzeczy” takiej myślozbrodni dopuścił się pan red. Tomasz Cukiernik, prezentując pogląd, że Polska powinna Unię Europejską opuścić. Został za to pryncypialnie skrytykowany nie tylko on, ale również redakcja tygodnika, w którym ta myślozbrodnia została wydrukowana. Charakterystyczne jest przy tym również to, że chociaż pan Cukiernik przedstawił merytoryczne powody na uzasadnienie swego poglądu, to żaden z krytyków merytorycznie się do tego nie ustosunkował, ograniczając się do zademonstrowania świętego oburzenia, jak w ogóle mógł, a właściwie – jak w ogóle śmiał coś takiego sobie pomyśleć. Okazuje się, że tak jak za pierwszej komuny, tak i teraz „sojusze” cały czas uchodzą za dogmat, a jeśli coś się z tym schemacie zmienia, to tylko nazwy sojuszników.

Stanisław Michalkiewicz 

Każdy felietonista FPG24.PL prezentuje własne poglądy i opinie

Stanisław Michalkiewicz
Stanisław Michalkiewicz
Jeden z najlepszych współczesnych polskich publicystów, przez wielu czytelników uznawany za „najostrzejsze pióro III RP”. Prawnik, nauczyciel akademicki, a swego czasu również polityk. Współzałożyciel i w latach 1997–1999 prezes Unii Polityki Realnej. Jego blog wygrał wyróżnienie Blog Bloggerów w konkursie Blog Roku 2008 organizowanym przez onet.pl. Autor kilkudziesięciu pozycji książkowych, niezwykle popularnego kanału na YT oraz kilku wywiadów-rzek. Współpracował z kilkudziesięcioma tytułami prasowymi, kilkoma rozgłośniami radiowymi i stacjami TV.

INNE Z TEJ KATEGORII

Czy istnieje chrześcijański libertarianizm?

Rozmiar zwycięstwa w tegorocznych wyborach prezydenckich w Argentynie Javiera Milei nad Sergio Massą przerósł wszelkie oczekiwania. Był to głos sprzeciwu wobec katastrofalnej sytuacji gospodarczej kraju, w którym roczna stopa inflacji we wrześniu br. wzrosła do 140,1 proc.
2 MIN CZYTANIA

Nie słuchajcie fact-checkerów: w demokracji prawda często leży… pośrodku

Wielokrotnie w moich felietonach poruszałem wątki związane z radykalnym scjentyzmem, relatywizmem, negocjowaniem kompromisów albo problemem prawdy przez duże „P” w społeczeństwie liberalno-demokratycznym. W tym kontekście środowiska, które ogólnie nazwiemy „racjonalistycznymi” – na przykład popularny portal Fakenews.pl – często posługują się hasłem, że „Prawda nie leży pośrodku”. Niekiedy jeszcze z dodatkiem, „bo leży tam, gdzie leży”.
4 MIN CZYTANIA

Jeszcze liberalizm nie zginął!

W lutym 1840 r. w Nowym Sączu urodził się człowiek, którego wpływ na los świata pozostaje zdecydowanie niedoceniony i nawet w rodzinnej Polsce – ale także w Austrii, gdyż ojcem naszego bohatera był Austriak, matką Polka, a rzecz działa się przecież w zaborze austriackim – wiele osób nie zna jego nazwiska: Carl Menger.
3 MIN CZYTANIA

INNE TEGO AUTORA

Odgłosy znad granicy

Jak donosi niemiecki „Bild” – Amerykanie i Niemcy naciskają, by do końca roku zakończyć ukraińską awanturę. Toteż już teraz widać, że ukraińskie władze zaczynają chwytać się tego pretekstu, by zwalić winę za „zamrożenie konfliktu” na Polskę. Warto w tej sytuacji przypomnieć zagadkowe ostrzeżenie prezydenta Zełeńskiego, że kto nie będzie chciał pomagać Ukrainie, ten będzie miał „problemy” z ukraińskimi uchodźcami.
5 MIN CZYTANIA

Zlikwidujmy pory roku!

Franciszek Timmermans najpierw pełnił obowiązki owczarka niemieckiego w Komisji Europejskiej. Na tym stanowisku, do spółki z drugim niemieckim owczarkiem, Janem Klaudiuszem Junckerem, na polecenie Naszej Złotej Pani rozpoczął wojnę hybrydową przeciwko Polsce – początkowo pod pretekstem niedostatków demokracji, ale po ciamajdanie Nasza Złota Pani na tę całą demokrację machnęła ręką i kazała walczyć o praworządność – co ciągnie się aż do dnia dzisiejszego.
5 MIN CZYTANIA

Przywracanie praworządności, czyli jak z miłości do Prawa złamać Prawo

Krwawa zemsta na „neo-sędziach” będzie najwyraźniej zmierzała w kierunku jakiejś formy uznania ich za „nielegałów”. A co z orzeczeniami przez nich wydanymi albo wydanymi z ich udziałem? Skoro oni nielegalni, to i te orzeczenia chyba też? To teraz się zastanówmy, jakie byłyby tego skutki.
6 MIN CZYTANIA