Przyjęcie przez wszystkie gminy planów zagospodarowania przestrzennego ma z jednej strony pozwolić dokładniej i sensowniej planować deweloperskie inwestycje, z drugiej zaś pozwolić spokojnie spać mieszkańcom, którzy będą mieli znacznie więcej pewności, że tuż pod ich bokiem nie zakwitnie patodeweloperka.
Taki był cel wprowadzonej w tym roku reformy planowania przestrzennego. Czy zda ona jednak egzamin?
Gdzie i co można budować?
– W wielu polskich gminach brakuje dziś planów zagospodarowania przestrzennego. Główne powody są dwa: opracowanie takiego dokumentu kosztuje mnóstwo pieniędzy i mnóstwo pracy. Zamiast tego samorządy sporządzają studium uwarunkowań i kierunków zagospodarowania przestrzennego, a jeśli nie ma tego rodzaju planów, wydają inwestorom indywidualne decyzje o warunkach zabudowy i zagospodarowania danego terenu – mówi Rafał Bieńkowski z portalu Nieruchomosci-online.pl.
To ma się wreszcie zmienić. Zgodnie z przyjętą nowelizacją ustawy o planowaniu przestrzennym każda gmina będzie musiała mieć uchwalony plan ogólny. Taki plan określa, gdzie i co można budować. Bez takiego dokumentu trudno będzie po prostu o jakąkolwiek uporządkowaną inwestycję.
Według Ministerstwa Rozwoju i Technologii rewolucja w planowaniu przestrzennym powinna się jednak udać. Ma ona uprościć procedury inwestycyjne, doprowadzając do poprawy ładu przestrzennego. Są tu jednak coraz poważniejsze wątpliwości i obawy.
Znowelizowane w tym roku przepisy o planowaniu przestrzennym stanowią, że samorządy mają czas na uchwalenie planów ogólnych do grudnia 2025 roku. Jeśli jednak któraś z gmin tego nie zrobi, bo nie zdąży lub nie będzie miała na to pieniędzy, to od początku 2026 roku nie wolno już jej będzie uchwalać planów miejscowych i wydawać inwestorom indywidualnych decyzji o warunkach zabudowy. W efekcie budownictwo na terenie takiej gminy stanie.
– Mówimy o nowelizacji ustawy, która w istocie jest głęboką reformą całego systemu planowania przestrzennego. W naszej ocenie koszty opracowania planu będą co najmniej dwa razy wyższe niż zakładano. Z drugiej strony liczba wykonawczych firm urbanistycznych na rynku jest ograniczona – ostrzega Robert Waraksa, burmistrz Olsztynka na Mazurach.
Zdążą, nie zdążą?
Znając praktykę samorządów, czyli to, ile dotychczas czasu zajmowało im uchwalanie miejscowych planów zagospodarowania przestrzennego, istnieje poważne ryzyko, że gminy nie będą w stanie tego wykonać do końca grudnia 2025 roku. Czasem z powodu tzw. obiektywnych przeszkód, czyli np. braku wystarczającej liczby pracowników, niedoboru szkoleń czy po prostu braku pieniędzy na wykonanie planów. Inwestorzy zaś, chcąc zapewnić sobie możliwość realizacji inwestycji na posiadanych już gruntach, będą starali się uzyskać decyzje o warunkach zabudowy jeszcze przed 1 stycznia 2026 roku. W efekcie piętrzącej się kolejki wniosków do rozpatrzenia należy liczyć się ze wzrostem cen działek objętych już miejscowymi planami oraz ze spadkiem liczby transakcji rynkowych. A mniej inwestycji, to z kolei jeszcze wyższe ceny mieszkań.
Kryzys rozwiązywać w dialogu
Od lat trwa kryzys gospodarki przestrzennej. Na koniec 2021 roku łączna powierzchnia gmin pokryta planami miejscowymi wynosiła zaledwie 31,7 proc. powierzchni kraju. Przy tym prawie jedna trzecia miejscowych planów zagospodarowania przestrzennego procedowana jest ponad trzy lata.
Ujednolicenie we wszystkich miastach podejścia do np. wydawania pozwoleń czy warunków zabudowy jest już wręcz konieczne, jeśli nie chcemy doprowadzić do zastoju w budownictwie. Powinno się to odbywać w dialogu pomiędzy biznesem, urzędami, organizacjami rządowymi i społecznymi, by wypracować jak najlepsze rozwiązania dla całego segmentu budowlano-mieszkaniowego.