Według Instytutu Gospodarki Międzynarodowej Petersona ceny nawozów gwałtownie rosły już od połowy roku 2021, osiągając swój szczyt pod koniec 2021 r., by ponownie się do niego zbliżyć na początku rosyjskiej inwazji. Wojna i sankcje gospodarcze przyczyniły się do wzrostu cen gazu ziemnego w Europie, który jest niezbędny także w procesie wytwarzania amoniaku wykorzystywanego do produkcji nawozów azotowych.
Aktywiści ekologiczni, w odróżnieniu od prawdziwych ekologów, powinni być nazywani „ekologistami”. Nie ukrywają już nawet radości z drożejącej ropy, gazu ziemnego i węgla. Argumentują, że szybko rosnące ceny są argumentem za przyspieszeniem przejścia z węglowodorów na energię wiatrową i słoneczną. Że teraz – jak nigdy dotąd – należy zwiększyć inwestycje w energię odnawialną i ostatecznie odzwyczaić się od niszczących planetę paliw kopalnych. Szkoda tylko, że nie robią nic praktycznego, by uniezależnić energetykę od tych paliw ani ustabilizować ceny gazu. To pozwoliłoby z jednej strony na zapewnienie bezpieczeństwa energetycznego w Europie, a z drugiej – na przyspieszenie systemowych i sensownych zmian sprzyjających OZE.
Kryzys przypomina o zielonej polityce
Mandy Gunasekara jest znaną amerykańską prawniczką zajmującą się ochroną środowiska. Za prezydentury Donalda Trumpa pełniła funkcję szefa sztabu Agencji Ochrony Środowiska. W jednym z wywiadów, którego osią był światowy kryzys energetyczny, wypowiedziała znamienne zdanie, które dla niektórych brzmieć może jak kolejna teoria spiskowa: „Zawsze było częścią ich (ekologistów – przyp. red.) planu doprowadzenie do takiego podniesienia cen tradycyjnych źródeł energii, żeby wiatr i energia słoneczna mogły faktycznie z nimi konkurować”.
A zatem: nie chodzi o to, że energia wiatrowa i słoneczna są darmowe, tylko o to, by energia pozyskiwana z paliw kopalnych była już tak droga, że OZE staną się wreszcie realnie i w każdym przypadku opłacalne.
Grupa europejskich i międzynarodowych organizacji ekologicznych wystosowała nowy list do przewodniczącej UE Urszuli von der Leyen i innych eurokratów. Wezwano w nim organy unijne do utrzymania kursu „zielonej” polityki, a kraje unijne do podejmowania współpracy z innymi krajami – tymi zasobnymi w obornik i kompost. „Kryzys na Ukrainie kolejny raz przypomina, jak ważne jest wdrożenie Zielonego Ładu i strategii dotyczącej sektora rolno-spożywczego „Od pola do stołu”, zmierzającej do uzyskania różnorodności biologicznej” – czytamy w liście aktywistów.
Unia zakaże nawozów sztucznych?
O czym traktuje unijna strategia „Od pola do stołu”? Także o nadużywaniu nawozów chemicznych. Zarysowano w niej ambitny plan ograniczenia zużycia nawozów sztucznych w krajach Unii Europejskiej o co najmniej 20 procent do roku 2030.
Ekologistom nie podobają się także uprawy na komponenty do biopaliw: „Przeznaczenie większej ilości gruntów rolnych, jak się obecnie proponuje, na uprawy roślin na biopaliwa oraz w celu zintensyfikowania hodowli zwierząt przy użyciu jeszcze większej ilości syntetycznych pestycydów i nawozów, niebezpiecznie przybliża nas do załamania ekosystemu, stanowiąc najpoważniejsze zagrożenie dla stabilności społeczno-ekologicznej i bezpieczeństwa żywnościowego” – przekonuje list aktywistów.
Wzywają oni eurokratów, by „Unia Europejska stawiła czoła obecnym wyzwaniom, przyspieszając wdrażanie swoich strategii ograniczania stosowania syntetycznych pestycydów i nawozów, by chronić swoje środowisko naturalne i zdrowie swoich obywateli”.
Ścieki i mocz jako nawozy
Postulaty ekologistów i części eurokratów są nieprzypadkowo zbieżne z celami wyznaczonymi globalnej gospodarce przez Światowe Forum Ekonomiczne (WEF). W tak zwanej „Białej Księdze” WEF, opracowanej wspólnie z firmą konsultingową McKinsey a wydanej w 2020 r., ostrzega się przed emisją gazów cieplarnianych i potencjalnym wpływem produkcji nawozów sztucznych na zwiększenie emisji. WEF chciałoby przede wszystkim, by zaprzestać subsydiowania nawozów w krajach rozwijających się, takich jak np. Polska czy Węgry. W innym raporcie, z 2018 r. pt. „Bioinnowacje w systemie żywnościowym” WEF opowiada się za zastosowaniem (zamiast nawozów sztucznych) bioinżynierii nowych drobnoustrojów w ramach eksperymentów prowadzących do wydajniejszego wiązania azotu w roślinach. Promuje również stosowanie ścieków jako nawozu. W raporcie stwierdzono między innymi, że mocz „jest doskonałym nawozem rolniczym”. W innym jeszcze miejscu przewiduje się wycofanie produkcji wołowiny i jagnięciny, przy „znacznym zmniejszeniu zużycia nawozów”. Wszystko po to, by do 2050 r. osiągnąć zerową emisję C02.
Według WEF kryzys żywnościowy, który może skutkować nawet głodem w Europie, przybliża długoterminowy cel dla światowej gospodarki, którym jest – jak stwierdzono w raporcie – „bardziej scentralizowana kontrola energii, żywności, transportu i innych istotnych komponentów do życia”.
Naturalne tak, ale bez bydła
Rufus Chaney, emerytowany naukowiec z USDA jest specjalistą w zakresie badań nad nawozami powstającymi na bazie tzw. osadów ściekowych. Mówi wprost o tym, że nawozów chemicznych nie da się zastąpić alternatywami organicznymi, bo tych jest (i będzie) po prostu zdecydowanie za mało. Prawie wszystkie nawozy organiczne powstają na bazie obornika zwierzęcego – zwraca uwagę naukowiec. A eksportowanie obornika, szczególnie do krajów położonych dalej, jest po prostu nieopłacalne. Dodatkowo pojawia się paradoks: ekologiści z jednej strony chcą ograniczenia stosowania nawozów chemicznych i polegania na organicznych, z drugiej zaś walczą z hodowcami bydła, które to bydło te nawozy dostarcza.
Tego rodzaju paradoksów można oczywiście znaleźć więcej. Niewątpliwie jednak wyznawcy zielonej polityki unijnej nie tylko nie odpuszczą, ale wykorzystają obecny kryzys do mącenia ludziom w głowach i do forsowania kolejnych, jedynie słusznych „ekologicznych” rozwiązań – nawet kosztem zrujnowania setek tysięcy gospodarstw rolnych. Europejski Zielony Ład oraz Fit for 55, mające – w teorii – walczyć ze zmianami klimatycznymi, mają się znakomicie.