Z tym brytyjskim podejściem do Brexitu jest trochę tak jak z różnicą w przekazie dotyczącym wojny za wschodnią granicą. Media bombardują nas, będących daleko od miejsc tragicznych wydarzeń, optymistyczną wizją nieudolności agresora i powodzenia walczących samodzielnie obrońców. Zapewne i mój wrodzony sceptycyzm pewnie zostałby ostatecznie przezwyciężony przez powszechnie panujący optymizm i powagę, gdyby nie wywiad z księdzem katolickim, szefem Caritas w okręgu odeskim, który w dniu pisania tego felietonu usłyszałem na antenie sekcji polskiej Radia Watykańskiego. Jak wskazywał rozmówca, ów walczący kraj, nie tylko w prowadzeniu działań wojennych, ale w zwykłym funkcjonowaniu, uzależniony jest całkowicie od pomocy z zewnątrz, która – nad czym ubolewa udzielający wywiadu – drastycznie maleje, i to w obliczu nadchodzącej zimy, na skutek tego, że świat przez kryzys bliskowschodni nagle stracił zainteresowanie walką z totalitarnym reżymem. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Podobnie jest i z Brytyjczykami. Żyjemy w przeświadczeniu o wielkich, postbrexitowych problemach ekonomicznych i fiskalnych, a nawet politycznych, które bezsprzecznie nastąpiły. Jednak nic nie słyszymy o możliwościach, jakie otworzyły się przed Wielką Brytanią.
Ale wracając do federalizacji UE, czy Brytyjczycy wiedzieli, co się święci? Nie mam bladego pojęcia. Może Duch Święty im to podpowiedział? Ta wersja byłaby bardzo optymistyczna dla naszych, krajowych polityków. Głupio by było się tłumaczyć niezadowolonemu Narodowi, że zamiar tak głębokich zmian ustrojowych UE, który obecnie w pełnej krasie medialnej ujrzał światło dzienne, trwał w najlepsze od kilkunastu lat, za wiedzą i cichym przyzwoleniem polityków uczestniczących w pracach organów tejże Unii. Bo trudno z drugiej strony zakładać, że ów wiekopomny i reformatorski projekt, budzący tak wiele kontrowersji jeszcze na etapie zgłaszanych w ubiegłym roku postulatów zmian dwóch konstytucyjnych traktatów UE, był dziełem chwili, czyli jednym słowem decyzji podjętej w krótkim odcinku czasowym, a nie efektem wieloletniej, zaplanowanej i krok po kroku realizowanej strategii. Tym bardziej że niezależnie od górnolotnie brzmiących w treści traktatów zasad demokracji i praworządności, ustrojowo UE jest w swoim funkcjonowaniu niemal zupełnym zaprzeczeniem realizacji zasady demokratycznego podejmowania decyzji.
Nie chcę pisać kolejnego wywodu (a jest ich w mediach branżowych wiele) na temat negatywnych, nie tylko w zakresie suwerenności, ale gospodarki, następstw przyjęcia uchwalonych przez Parlament Europejski, propozycji zmian traktatowych, zawartych w sprawozdaniu Komisji Spraw Konstytucyjnych. Dla osób, które nie chcą tak jak ja czytać punkt po punkcie i porównywać brzmienia kilkuset przepisów, kapitalnie temat ten przedstawił w dogłębnej analizie red. Łukasz Warzecha. Chodzi przecież nie tylko o utratę suwerenności, na skutek niemal całkowitej likwidacji zasady jednomyślności (co z punktu widzenia mechanizmu politycznego wydaje się najistotniejsze). Równie istotne są jednak kwestie bardziej merytorycznej, rzekłoby się doktrynalnej, części zmian traktatowych. Tutaj mamy obowiązek wprowadzenia euro, przeniesienie ogromnej ilości kompetencji decyzyjnych z poziomu krajowego na ów „federalny” czy rozszerzającą zmianę definicji niektórych obszarów mających być regulowanymi przez unijną centralę, jak przykładowo rozszerzenie ochrony środowiska o klimat i różnorodność biologiczną. Co zaś się tyczy mechanizmu stosowania i egzekwowania tego typu legislacyjnej twórczości, również i w tej materii propozycje zbliżają nas blisko granicy totalnej. Nie będzie już potrzebne orzecznictwo TSUE pastwiące się nad definicjami zawartymi w treści traktatów przy udowadnianiu sprzeczności regulacji krajowych z prawem Unii, skoro będzie obowiązywać wprost zasada prymatu prawa unijnego w ramach niebotycznie rozszerzonych kompetencji. A nawet gdy okaże się, że chęci prawodawcze danego organu nie mieszczą się w ramach przyznanych kompetencji, będzie obowiązywał art. 222 ust. 1 Traktatu o funkcjonowaniu UE, na podstawie którego, w przypadku sytuacji nadzwyczajnej mającej negatywny wpływ na Unię Europejską lub na co najmniej jedno państwo członkowskie, Parlament Europejski i Rada mogą przyznać Komisji nadzwyczajne uprawnienia, w tym uprawnienia umożliwiające jej uruchomienie wszystkich niezbędnych instrumentów.
Od rozpoczęcia pierwszego posiedzenia Sejmu, a już szczególnie podczas wtorkowych obrad, nota bene na dzień przez głosowaniem w PE ws. przyjęcia felernego sprawozdania Komisji Konstytucyjnej o propozycji zmian traktatowych, politycy „odchodzącego” obozu władzy grzmią i przestrzegają przed unijnym superpaństwem, na dodatek ocierającym się o mechanizm iście z komunistycznego totalitaryzmu. Tylko w przeciwieństwie do Brytyjczyków, czy nie wiedzieli, co się święci?
Moment Hamiltona! To określenie pewnego trendu albo by być bardziej precyzyjnym – zespołu okoliczności zaczerpnięte od nazwiska jednego z „Ojców założycieli”, Alexandra Hamiltona, który zdecydował ostatecznie o ustroju Stanów Zjednoczonych. W zasadzie konstytucyjną konsekwencją „momentu Hamiltona” była przyjęta grubo po stu latach od uchwalenia Konstytucji USA i okresu działalności Hamiltona, 16 poprawka, która brzmi: Kongres ma prawo nakładać i ściągać podatki od wszelkiego rodzaju dochodów i nie musi przy tym uwzględniać ani proporcjonalnego rozdziału między poszczególne stany, ani też jakichkolwiek szacunków lub spisów ludności. Bo właśnie decyzja Hamiltona, sekretarza skarbu Jerzego Waszyngtona, który zadecydował, że niebotyczny dług zaciągnięty przez poszczególne stany w celu opłacenia kosztów, skądinąd wygranej, ale niezbyt dochodowej (w łupy, reparacje etc.) wojny o niepodległość zostanie skonsolidowany i przekształcony w solidarny dług federalny, była czynnikiem bardziej cementującym ustrój USA niż zapisy Konstytucji. Konieczność przekazania kompetencji opodatkowania w celu spłaty tego, jak i późniejszych długów, skutecznie rozszerzyła imperium władzy szczebla federalnego.
„Nic tak nie łączy tak jak wspólny kredyt”. I można śmiało przywołać trafne słowa Marszałka Seniora – Marka Sawickiego, które padły pod adresem jeszcze urzędującego premiera i jego gabinetu, z zadaniem wyjaśnienia Polakom, dlaczego bez zmiany traktatów, wyrażono zgodę na federalizację finansową UE tj. na KPO, czyli wspólny dług zaciągnięty przez UE w imieniu państw członkowskich, uzależnienie wypłaty środków za zgodą Komisji w oparciu o klauzulę praworządności oraz przekazanie kompetencji do wspólnego opodatkowania państw członkowskich w celu spłaty tej wierzytelności. Bo wszystko wskazuje na to, że proponowana zmiana traktatów to już tylko nieuniknione następstwo politycznego działania. Rzekłoby się – poprawka, by zalegalizować i tak już obowiązujący stan faktyczny.
I jest jeszcze postscriptum. Pewien charyzmatyczny i eurosceptyczny polityk prawicy („ten z muchą”) swego czasu zwykł powiadać, że nie obawia się UE, gdyż nie ma ona ani jednego żołnierza – w przeciwieństwie do Polski. Możliwe, że wkrótce nabierze obaw, gdyż proponowana treść art. 42 ust. 3 Traktatu o UE brzmi: Unia ustanawia Unię Obrony posiadającą zdolności cywilne i wojskowe w celu realizacji wspólnej polityki bezpieczeństwa i obrony. Obejmuje to stale stacjonujące wspólne europejskie jednostki wojskowe, w tym stałą zdolność do szybkiego rozmieszczenia, pod dowództwem operacyjnym Unii. Państwa członkowskie mogą zapewniać dodatkowe siły (…).
Jacek Janas
Każdy felietonista FPG24.PL prezentuje własne poglądy i opinie