Francja w kontekście czasu, w którym piszę ten felieton, pewnie kojarzy się z czymś innym niż walka o model zapewniania gospodarce energii. W dużym i ludnym kraju może się jednak dziać więcej rzeczy niż jedna na raz. I tak się oczywiście dzieje, bo zupełnie niedawno poczytny tygodnik „L’Express” opublikował wywiad z Christianem Harbulotem, dyrektorem Szkoły Wojny Gospodarczej. Gazeta rozmawia z nim o tym, dlaczego jego instytucja opublikowała raport na temat, jakby nie patrzeć, bliskiego sojusznika i partnera Francji. Chodzi o sprawę na pierwszy rzut oka gorszącą, a więc działania fundacji niemieckich na terytorium Francji, które wpisują się w schemat wojny informacyjnej.
Jest to jednak sensacja tylko dla najgorzej poinformowanych. Dużo ciekawsze od tego, co się dzieje, jest to, w jaki sposób zareagowała Francja i co z tego wynika.
Ale po kolei. Raport obnaża wysiłki dwóch niemieckich podmiotów: Fundacji Heinricha Bölla oraz Fundacji Róży Luxemburg, które – oprócz swoich innych celów – starają się też o zmianę klimatu idei panującego we Francji, kraju, który pokaźną część swojej energii wytwarza w elektrowniach atomowych. Ta zmiana ma się odbywać za pośrednictwem nasycania infosfery swoim przekazem, pisania odpowiednich raportów pod tezę, finansowania wyjazdów studyjnych dla liderów opinii, obecnych jak i przyszłych, oraz pośredniego wywierania presji w mediach.
Niemcy odwrócili się od atomu. Francja wprost przeciwnie. Oznacza to nie tylko dwa różne modele energetyczne, ale również dwa różne rachunki kosztów i korzyści. Energia atomowa nie dość, że bezpieczna, jest też tania. To pozwala na zmniejszenie kosztów produkcji. Z niemieckiej perspektywy, napędzanej przebrzmiałymi ideami, nie zaś faktycznym ekonomicznym rozsądkiem, jest to problematyczne, bo, obrazowo mówiąc, produkcja peugeota we Francji nie może być z punktu widzenia interesu kapitału (i rządu) niemieckiego dużo tańsza niż produkcja volkswagena w Niemczech. Celem jest więc doprowadzenie do takiej sytuacji ideowej we Francji, w której to jej decydenci, a przynajmniej ich wystarczająca część, będą przekonani co do tego, że wytwarzanie energii atomowej ma więcej minusów niż plusów. Dodatkowo tak ukształtowana kadra kierownicza państwa ma mieć zaplecze nie tylko w głosach widocznych i poczytnych intelektualistów, ale również, za ich pośrednictwem, w społeczeństwie. Chodzi więc o zmianę położenia okna Overtona, co nigdy nie jest proste, zawsze jest długotrwałe, ale też jest możliwe. O to zabiegają dwie wymienione w raporcie fundacje.
Fundacja Róży Luxemburg oraz Fundacja Heinricha Bölla nie są podmiotami pierwszymi z brzegu. To przedstawiciele specyficznej grupy fundacji politycznych, niezależnych od partii, ale ściśle z nimi współpracujących i uzyskujących dofinansowanie proporcjonalne do tego, ile miejsc w parlamencie one uzyskają. Afiliacja ideowa Fundacji Róży Luxemburg jest oczywista, jest to organizacja powiązana z Die Linke. Mniej znany w Polsce Heinrich Böll to z kolei patron fundacji, jaką należy kojarzyć z partią Zieloni. Dla porządku należy dodać, że i inne niemieckie partie polityczne mają swoich trzeciosektorowych, jawnych partnerów. Chadecy, socjaldemokracji i liberałowie nie różnią się tu niczym od wymienionej wcześniej dwójki.
Co w pewien sposób jest dobrym rozwiązaniem. Ukierunkowanie strumienia środków publicznych na działalność ekspercką i popularyzatorską prowadzoną przez fundacje co prawda nie jest szczytem libertariańskich marzeń, ale przynajmniej zawiera się w postulacie transparentności. To na pewno lepszy model niż sytuacja, w której możemy podejrzewać lub domyślać się tego, kto kogo finansuje. Tutaj przynajmniej wiadomo to od razu. Nie ma też wątpliwości co do poglądów i celów, o jakie zabiegają fundacje polityczne. Możemy się z nimi nie zgadzać, ale przynajmniej występują otwarcie za jakimiś wizjami przyszłości. Ta jawność daje pole do normalnej debaty.
Trzeba jednak pamiętać o tym, że niemieckie fundacje nie działają tylko w Niemczech i że reprezentują interesy niemieckich podatników także za granicą. Są aktywne także we Francji i to w sposób, przynajmniej te dwie w tym konkretnym przypadku, który naraża na szwank dobrosąsiedzkie relacje.
Co wynika z ich antyatomowej działalności? Po pierwsze, widać jak na dłoni istotność roli, jaką mają organizacje trzeciego sektora. To właśnie przestrzeń fundacji, stowarzyszeń i think tanków jest kuźnią idei, tych samych, które po dekadzie lub dwóch trafiają na polityczne salony. Zabezpieczeniem przed tym, aby przypadkiem tych idei ktoś nie suflował, to już po drugie, wcale nie jest kompulsywne patrzenie NGOsom na ręce, bo w dzisiejszym świecie nie jest to już możliwe, a już na pewno nie jest to możliwe skutecznie. Rozwiązaniem jest decentralizacja finansowania i promowanie fundraisingu, bo żaden budżet – nawet tak bogatego państwa jak Niemcy – nie udźwignie konkurencji z aktywnymi obywatelami, którzy każdego dnia będą wpłacać choćby po symbolicznym jednym euro na podmiot, który ich zdaniem lepiej dba o prezentowanie idei politycznych zgodnych z ich najlepszą wiedzą i rozsądkiem, także ekonomicznym, w kwestii energetyki jest nią utrzymanie i rozwijanie technologii atomowych. Po trzecie, to już na nieco innym poziomie, trzeba zrozumienia tego, czym jest Unia Europejska. Nie jest to sklep ze słodyczami, ale nie jest to też miejsce kaźni, a nasze, czy Francuzów, Polaków czy Niemców, miejsce w tej wspólnocie będzie określone przez relacje, jakie mamy z jej pozostałymi członkami, a także sojusze, jakie będziemy z nimi zawierać. Te mogą się zmieniać, może być też tak, że w pewnych kwestiach będziemy współpracować z różnymi podmiotami, niech będzie to dla przykładu minister jednego z państw, premier drugiego i ważna, politycznie aktywna fundacja z trzeciego. Za rok ten galimatias może wyglądać zupełnie inaczej i trzeba być na to przygotowanym.
Francja jest na to przygotowana. Publikacja raportu na temat aktywności niektórych niemieckich podmiotów to nie wypowiedzenie wojny. Nie jest nim też medialny follow-up w poczytnym tygodniku, bo przecież fachowych raportów prawie nikt nie czyta. To bardziej zasygnalizowanie tego, co już się wie, powiedzenie „sprawdzam” i być może też wysłanie sygnału do innych niemieckich podmiotów, tych akurat w tej chwili sojuszniczych, aby zajęły odpowiednią postawę.
Reakcja jednak, żeby w ogóle była możliwa, wymagała posiadania odpowiednich kadr i instytucji, także finansowanych przez podatników, płacących za swoje bezpieczeństwo lewiatanowi daninę swojej pracy, a więc czasu, a więc części życia. Potrzebna jest świadomość tego, jak wielowątkową i wielowymiarową grą jest Unia Europejska, jacy gracze mogą na niej prowadzić działalność i że będzie miała ona jeszcze wiele rund. Dlatego nie warto przewracać stolika, bo Niemcy i ich interesy nie znikną, jutro też jest dzień i też będzie trzeba szukać jakichś rozwiązań. Warto być realistą i taka właśnie, realistyczna, w tej rundzie była Francja.
Gdzie indziej i kiedy indziej Francja może już nie być taka racjonalna.
Marcin Chmielowski
Każdy felietonista FPG24.PL prezentuje własne poglądy i opinie