Rząd potrzebuje pieniędzy. Mówił o tym niedawno sam premier, który zapowiedział przecież cięcia w resortach mające zapewnić kilkanaście miliardów złotych oszczędności. Idą wybory, więc – chcąc nie chcąc – środki na obietnice muszą znaleźć. Szkoda, że szuka się w miejscach, w których szukać się nie powinno.

cherylholt/Pixabay

Kilka tygodni temu w sieci zawrzało, kiedy na jaw wyszła informacja o tajemniczej wrzutce poselskiej do podatku od spadków i darowizn. Chodziło o opodatkowanie internetowych zrzutek, czyli wszelkiej maści kampanii crowdfundingowych. Jak miało to działać? Kiedy wartość donacji przekazana przez wielu darczyńców jednemu organizatorowi byłaby wyższa niż 54 180 zł, obdarowany musiałby zapłacić 20-procentowy podatek. Brzmi to z pozoru niegroźnie, a w praktyce tragicznie.

Wyobraźmy sobie bowiem następująca sytuację. Pani Kowalska potrzebuje miliona złotych, aby wysłać swojego ciężko chorego syna na operację do Stanów Zjednoczonych. Zebrała oczekiwaną kwotę, jest wniebowzięta, bo jej dziecko może odzyskać zdrowie. Wówczas do drzwi puka fiskus i zabiera 200 tysięcy złotych. Odebranej jej kwoty nie da się już dozbierać, bo czasu jest zbyt mało. Tragedia gotowa. Winą za nią obarczyć można by wprost pomysłodawcę obrzydliwej poprawki wprowadzającej podatek od zrzutek.

Dziś wiemy, że sprytny fortel, który wykorzystać miał poselską, najkrótszą możliwą ścieżkę, upadł. Ktoś powie: przecież rząd szybko wycofał się tego pomysłu. To prawda, premier zareagował bez zbędnej zwłoki, ministrowie gremialnie krytykowali pomysł, zaliczając maraton po zaprzyjaźnionych mediach, ale… smród pozostał.

Jak można wpaść na pomysł opodatkowania kampanii, które często organizowane są tylko dlatego, że system, na który Polacy sowicie się zrzucają, zarządzany jest karykaturalnie i nie zapewnia obywatelom należytej opieki? Jakim trzeba być człowiekiem, aby wpaść na pomysł okradania w ten sposób chorych dzieci? (W sumie nie tylko ich, bo zrzutki organizowane są w tysiącach różnych celów – zazwyczaj szczytnych). Przeciętnemu Nowakowi w głowie się to nie mieści.
Pytanie, jakie byłyby losy ustawy, gdy nie medialna nagonka, która wylała wiadro pomyj na pomysłodawców poprawki. Czy wówczas premier i szef Komitetu Stałego Rady Ministrów tak zdecydowanie wywlekaliby temat w mediach? Może tak, może nie…

Szukajmy pieniędzy gdzie indziej

Dziś wiemy już, że z opodatkowania zrzutek pieniędzy nie będzie. Szkoda, że rząd oficjalnie zamknął sobie drogę do wysupłania miliardów z miejsc, do których wystarczy tylko sięgnąć, czyli bezdennego worka opisanego jako „świadczenia socjalne”. Premier, zapowiadając bowiem szukanie oszczędności, wyraźnie podkreślił, że sfera socjalna jest nie do ruszenia i że – skąd jak skąd – ale z programów takich jak choćby Rodzina 500+ czy trzynasta i czternasta emerytura zabierać pieniędzy nie będzie. Skąd zatem? Z inwestycji? Z kolejnych funduszy celowych, w których wyrosła dziura wielkości Wielkiego Kanionu?

Dlaczego politycy tak bardzo przywiązani są do władzy, że gotowi są utopić kraj w odmętach programów o charakterze redystrybucyjnym, których jedynym celem jest kolejny ukłon w stronę elektoratu? Winni są także sami Polacy, którzy w okresie przedwyborczym wyciągają rękę po więcej i oddają głos na tych, którzy to „więcej” im obiecają.

A to kosztuje. Samo tylko okrojenie programu Rodzina 500+ do jego pierwotnej formy (przypomnijmy: świadczenie przyznawane było na drugie i każde kolejne dziecko, a świadczeniobiorca wykazać musiał, że dochód przypadający na jedną osobę w gospodarstwie domowym nie jest wyższy niż 800 zł i 1200 zł w przypadku dziecka z niepełnosprawnością) oraz rezygnacja z trzynastej i czternastej emerytury to oszczędność rzędu 50-60 mld złotych w skali roku, czyli czterokrotnie więcej niż rząd chce znaleźć w resortach.

Problem polega też na tym, że operowanie wielkimi liczbami nie robi wrażenia na przeciętnym zjadaczu chleba, bo te środki są dla niego niepoliczalne. Czy ktoś choćby wzruszy ramionami, gdy powie mu się – zgodnie z prawdą – że od 2016 roku najważniejsze programy socjalne Prawa i Sprawiedliwości kosztowały podatników ćwierć biliona złotych?

Jeśli ktoś wreszcie nie pójdzie po rozum do głowy wyborcy zorientują się, że nawet przy siedemnastej emeryturze będzie można kupić za nią wciąż mniej i mniej. Tak to niestety działa. Może gdyby lokować pieniądze mądrzej aniżeli w kieszeniach wyborców, nie trzeba by sięgać po pieniądze do skarbonek, w których znajdują się pieniądze przeznaczone na cele charytatywne.

Poprzedni artykułTrzy polskie turniejowe jedynki. Pierwszy taki przypadek w historii
Następny artykułCo dalej z polskim piwem?