Niewiele osób przewidywało, że wojna na Ukrainie tak drastycznie zrewiduje przyszłość polskiej gospodarki. Szczególnie wyraźnie widoczne jest to w odniesieniu do sektora produkcji rolnej, który znajduje się – wreszcie można powiedzieć to z pełną odpowiedzialnością, a nie tylko w charakterze dziennikarskiego chwytu – w przededniu wielkich zmian. Oby tylko miały one charakter ewolucyjny, choć władze zdążyły już dołożyć wszelkich starań, aby była to jednak rewolucja.
Unia jak magnes
Postępująca integracja Ukrainy i Unii Europejskiej – zupełnie niezależnie od tego, czy Ukraina stanie się w najbliższych latach pełnoprawnym członkiem Wspólnoty, czy też nie – wymusza zrewidowanie długoterminowych celów, jakie dotąd stawiała przed sobą krajowa gospodarka rolna.
Polska od lat pozostaje silnym graczem na unijnym rynku produkcji zbóż (3. miejsce pod względem skali produkcji w UE), liderem unijnego rynku produkcji drobiarskiej (największy eksporter w UE), silnym graczem w sektorze sadowniczym (lider w produkcji jabłek), znaczącym dostarczycielem jaj, mleka, wołowiny, wieprzowiny, warzyw i tak dalej, i tak dalej. Poza wysokim poziomem organizacji największych polskich gospodarstw na ten stan rzeczy znacząco wpłynęło pełne otwarcie unijnego rynku na polskie produkty. Od czasu wstąpienia Polski do Wspólnoty krajowi dostawcy zyskali stały rynek zbytu. Rynek – z wieloletniej perspektywy – na tyle intratny, aby się od niego uzależnić.
Rynek unijny zagospodarowuje dziś około 74 proc. wartości eksportu artykułów rolno-spożywczych z Polski – tak było w 2022 r. Aż 11,9 mld euro (z 47,6 mld euro wartości eksportu ogółem w 2022 r.) przypada tu na Niemcy. To naturalne, z uwagi na pewny zbyt i bliskość geograficzną. Już niedługo wskaźniki te mogą zostać jednak wywrócone do góry nogami.
Więcej i taniej
Swoje produkty do UE wysyłać chce bowiem także Ukraina. Naturalnie – Ukraina od lat pozostaje silnym dostawcą żywności do Wspólnoty, ale pewne ograniczenia w tej kwestii występowały i jeszcze przez jakiś czas występować będą. Mimo tych „utrudnień” w samym tylko 2021 r. (ostatnim miarodajnym okresie) Ukraińcy sprzedali do UE produkty żywnościowe o wartości ponad 7 mld euro, plasując się na 4. pozycji wśród największych eksporterów do Wspólnoty.
Co może się wydarzyć, tego namiastkę mieliśmy stosunkowo niedawno, kiedy Komisja Europejska zdecydowała o zniesieniu ceł na ukraińską żywność. Nie należy do końca wiązać dynamicznej eksportowej ekspansji z nagłą zmianą polityki celnej wobec naszego wschodniego sąsiada. Musimy pamiętać, że na mocy porozumienia Ukraina-UE z 2016 r. szeroka gama towarów objęta jest zerową stawką celną. Taka obowiązywała choćby na kukurydzę, a pszenica objęta była ustalonymi bezcłowymi kontyngentami.
Ukraina korzystała też z pewnych trików, które umożliwiały skuteczne obchodzenie unijnych ograniczeń – jak chociażby słynne cięcie Batmana, które otworzyło bramy UE dla ukraińskiego drobiu. Wprawdzie towary, takie jak jaja czy mleko cłem objęte były, ale nie taki diabeł straszny, jak go malują. Skupić powinniśmy się raczej na efekcie paniki, który pojawił się wówczas, gdy rozpoczęły się „kombinacje” związane z zamknięciem się na napływ ukraińskich produktów oraz to, co działo się po wejściu w życie – legalnego bądź nie – zakazu importu autorstwa ministra Budy.
Wtedy eksport wystrzelił, a my zupełnie straciliśmy kontrolę nad tym, co wjeżdża do Polski, ile tego jest i czy rzeczywiście towary te mają przez nasz kraj tylko „podróżować”. Tak czy owak – z ukraińskim eksportem nie mamy co konkurować. Przegrywamy tu rywalizację na wszelkich możliwych polach, bo Ukraina produkuje po prostu więcej i taniej.
Zmiana planów
Im prędzej Polska obudzi się z marazmu i pozbędzie się przeświadczenia, że po wsze czasy pozostanie rolniczym hegemonem, tym lepiej. To prawda – jesteśmy rolniczą potęgą, ale w skali unijnej. Ukraina – z uwagi na niższe koszty ponoszone przez tamtejszych wytwórców żywności oraz rewelacyjne warunki glebowe i klimatyczne dla rozwoju rolnictwa – ma w ręku wszystkie karty, żeby ograć Polskę na wielu rolniczych szachownicach. Dlaczego miałaby tego nie zrobić, skoro Unia stwarza ku temu wszelkie możliwości? Biznes to biznes i nie ma w nim miejsca na sentymenty. Nie znaczy to, że mamy nagle porzucić plany rozwoju sektora produkcji żywności. Nic z tych rzeczy. Właściwie zarządzane i (raczej duże) przedsiębiorstwa rolne z całą pewnością utrzymają się na powierzchni, ale nie da się ukryć, że niejeden koń z tego wyścigu odpadnie. Ukrainie będzie trzeba oddawać kolejne kawałki produkcyjnego tortu za każdym razem, gdy ta znajdzie się bliżej integracji z UE. W przyszłości – o ile Ukraina rzeczywiście chce zbliżać się gospodarczo do Wspólnoty – różnice kosztowe zostać powinny częściowo zniwelowane. Trudno bowiem wymagać, aby unijni producenci długo tolerowali niższe standardy produkcyjne obowiązujące poza unijnymi granicami. To będzie musiało się zmienić.
Nie zmienia to faktu, że Polska musi ułożyć się dziś w nowej rolniczej rzeczywistości. Czas wreszcie porzucić patologiczne przywiązanie do pierwszego ogniwa łańcucha dostaw i skupić się na zagospodarowaniu struktur wyższych. Mamy dziś wszystko, aby stać się swoistym agrohubem, który odgrywać będzie kluczową rolę w tranzycie, przetwórstwie i handlu towarami z całego regionu Europy Wschodniej (do Ukrainy włącznie) oraz Europy Środkowej.
Kluczową rolę w całej tej układance pełnić musi tranzyt, który daje szansę na wykorzystanie potencjału Polski jako spoiwa między Europą Wschodnią a portami w UE. To także wielka szansa na rozkwit portu w Gdańsku, choć nie tylko. Polska może być zatem pośrednikiem dla ukraińskich produktów rolnych, plasując je na globalnym rynku. Ważna jest tu rola instytucji państwowych, które muszą zorganizować tranzyt tak, aby ten nie destabilizował sytuacji na krajowym rynku rolnym. Wiąże się to z całym szeregiem inwestycji – od dofinansowania służb i organów kontroli jakości, po rozwój infrastruktury.
Wymiar globalny
Będzie to proces długi, skomplikowany i kosztowny, ale długoterminowo niezwykle opłacalny. Dla osiągnięcia odpowiedniej skali znaczące środki przeznaczyć będzie trzeba na inwestycje w infrastrukturę kolejową ze szczególnym uwzględnieniem terminali przeładunkowych. Krajowa sieć kolejowa posiada potencjał do realizacji dodatkowych zleceń, który trzeba wykorzystać. Zainteresowanie tranzytem przez Polskę już dziś wyrażają państwa regionu – szczególnie Ukraina. Polska ma wszelkie możliwości, aby zbudować nad Wisłą wszystkie elementy łańcucha dostaw – z magazynami, rozbudową portów czy systemem przechowalnictwa. Ergo – Polska może i powinna mieć ambicje obrotu zbożami w wymiarze globalnym.
Polska ma dziś w ręku karty, które pozwolą na wiele lat zbudować silną pozycję naszego kraju jako nie tylko producenta, ale aktywnego, realnego uczestnika wyższych poziomów łańcuchów produkcji i dostaw. Pełne pole do manewru mają tu szczególnie duże firmy mające szansę zabezpieczyć odpowiednie środki niezbędne do przeprowadzenia koniecznych inwestycji.
A co z mniejszymi? Tu sprawa nie jest już tak prosta. Nadmierne rozdrobnienie gospodarstw i ograniczony zakres ich funkcjonowania w strukturach zorganizowanych znacznie utrudniają patrzenie w przyszłość z optymizmem. Może jednak – przy odpowiednim wsparciu regulacyjnym – będzie to szansa na odrodzenie historycznie skutecznego modelu polskiej spółdzielczości rolnej? Zobaczymy. Szans jest tu znacznie więcej niż zagrożeń.