Unia Europejska jak zapowiedziała, tak zrobiła i podjęła realną walkę z dużymi gospodarstwami. Wszelkie działania w postaci Europejskiego Zielonego Ładu, strategii na rzecz bioróżnorodności czy Fit for 55 zwrócone zostały w stronę europejskich gospodarstw rolnych. Tym razem majstrować zaczęto przy kluczowym dla rolników tajemniczym wskaźniku DJP, czyli dużej jednostce przeliczeniowej.
DJP to uśredniona jednostka liczebności zwierząt gospodarskich, która w Polsce wynosi, w przybliżeniu, jedną krowę o masie 500 kg (1 DJP). Współczynnik przeliczeniowy sztuk zwierząt jest tu zależny od gatunku i tak – na przykład – za gospodarstwo o wielkości 1 DJP uznaje się zarówno te utrzymujące 250 kur lub kaczek czy 5 strusi, jak i te posiadające rzeczoną jedną krowę. Wielkość DJP pozwala podzielić gospodarstwa rolne według ich wielkości. Teraz Unia Europejska, a konkretniej dobrze znany Polakom Frans Timmermans, wpadła na pewien pomysł, który spotkał się z ostrą reakcją rolników.
Nowa dyrektywa, nowe problemy
Chodzi tu o dyrektywę w sprawie uznania hodowli zwierząt gospodarskich powyżej 150 DJP za instalację przemysłową. W praktyce oznacza to, że gospodarstwa o wielkości powyżej 150 DJP pozbawione zostaną płatności dobrostanowych, a rolnikom je prowadzącym odebrane zostaną środki, które dziś często stanowią o ich być albo nie być. Nowy pomysł to także kolejne obciążenia administracyjne, za które zapłacić będą musieli, a jakże, rolnicy.
Sami gospodarze zastanawiają się – na próżno szukając odpowiedzi – skąd w zasadzie unijni politycy (bo przecież nie rolnicy) wzięli wartość 150 DJP? Dlaczego nie jest to 100 DJP? Albo 200? Tego nie wiadomo, a co najgorsze, nie wie tego także zacne grono autorów tego absurdalnego pomysłu, które nie raczyło przedstawić żadnych analiz, w jakikolwiek sposób tłumaczących sens tego kosztownego (dla rolników, nie dla urzędników) posunięcia. Czy zdaniem unijnych urzędników gospodarstwa powyżej 150 DJP nie są już gospodarstwami rodzinnymi? A może po prostu prowadzą je „prywaciarze” niewygodni dla systemu? Może także zaraz okaże się, że gospodarstwa te są odpowiedzialne za powstanie dziury ozonowej? Można ironizować, bo nie wiadomo, jaki cel przyświecał urzędnikom, którzy pewnie nigdy w gospodarstwie rolnym nie byli.
Fakty są takie, że rzeczone 150 DJP to w zasadzie minimalna liczba, od której warto zacząć hodowlę zwierząt w cyklu zamkniętym. W żadnym wypadku za „wstrętnego przemysłowca” uznać nie można rolnika posiadającego 100 hektarów pszenicy i – jak mówią sami rolnicy – utrzymującego 100 krów mamek i nieco innych zwierząt. Unijna propozycja to nic innego jak próba ułożenia systemu rolnego od nowa i… w oderwaniu od rzeczywistości.
150 DJP to także 70 krów z cielętami i trochę opasów. Długo można tworzyć podobne kombinacje i w żadnym przypadku nie będą one oznaczać instalacji wielkoprzemysłowej. Gospodarstwa tej wielkości nie są także kopalniami złota, z których można by ściągnąć w wielkiej ilości unijne daniny. Nie są także wielkimi kopciuchami zanieczyszczającymi atmosferę. Pamiętać należy, że emisja gazów cieplarnianych z rolnictwa w Unii Europejskiej wynosi około 8 procent ogółu, przy czym produkcja zwierzęca odpowiada za 3-4 procent. Politykom nie chce jednak przejść przez gardło fakt, że rolnicy w znacznej mierze odpowiadają także za pochłanianie dwutlenku węgla i produkcję tlenu.
Ślepe zacietrzewienie
Pomysł Fransa Timmermansa realizowany jest przy cichym przyzwoleniu innych unijnych komisarzy. Rolnicy oczekują twardej reakcji od Janusza Wojciechowskiego, który powinien zrobić wszystko, aby gospodarstw powyżej 150 DJP nie pozbawiać płatności dobrostanowej. Bo i dlaczego?
Z drugiej jednak strony tych dwóch panów komisarzy podejrzewać można o wiele działań, które na ołtarzyku „ekologii” składają rolników w ofierze. Czy choćby jeden z nich jednoznacznie odciął się od inicjatyw antyrolniczych aktywistów? Czy któryś z nich zapowiedział, że stanie po stronie rolników i zrobi wszystko, by zablokować inicjatywę Koniec Epoki Klatkowej? Czy któryś z nich powiedział rolnikom, że nie zgadza się na podwyższenie stawki podatku VAT na produkty pochodzenia zwierzęcego? Czy wreszcie któryś z nich stanął w obronie rolników, gdy ci obrzucani byli błotem jako najwięksi truciciele planety? Niestety nie.
To wszystko dzieje się w czasie, w którym bezpieczeństwo żywnościowe – w kontekście wojny na Ukrainie i wciąż trwającej pandemii koronawirusa – szczególnie zyskuje na znaczeniu. Jak nazwać działania, których konsekwencją będzie kolejne osłabienie wspólnotowego rynku rolnego? Przecież nie może to być sabotaż…