Od dawna głoszę pogląd, że obecna Polska obfituje w analogie z wiekiem XVIII, ale wcześniej nie przypuszczałem, że jest aż tyle analogii, ani – tym bardziej – nie zdawałem sobie sprawy z ich głębi. Tymczasem kiedy ks. Kitowicz pisze np. o ówczesnym wymiarze sprawiedliwości i to na szczeblu najwyższym, to znaczy – w Trybunale Koronnym i Litewskim, czyli w ówczesnych Sądach Najwyższych dla Korony i Litwy, to okazuje się, że „burdel i serdel” był tam mniej więcej taki sam, jak w obecnych sądach, od Trybunału Konstytucyjnego i Sądu Najwyższego poczynając.
Na przykład opisuje Kitowicz, w jaki sposób wielcy panowie kreowali deputatów do tych trybunałów. Sporządzali fikcyjne darowizny majętności, by taki jeden z drugim został wybrany w okręgu, w którym żadnej posiadłości nie miał – a potem takie kreatury robiły dla nich wszystko, bez oglądania się na prawa, czy nawet – zwyczajną przyzwoitość. „Lecz skoro się na rozkaz pański z takowych, który podjął być deputatem, natychmiast miał posesyją: pan albowiem, który mu tę funkcjyją piastować kazał, czynił mu dla oka donacyją jakiejś wsi, a on nawzajem dawał panu rewers sekretny, jako tej wsi żadnym prawem sprawiedliwym nie nabył, jako się do niej w żaden sposób interesować nie będzie i jako pana z donacyi urzędowanie, zaraz po skończonej funkcji deputackiej pokwituje”.
Najzabawniejszy jest opis zalimitowania Trybunałów, co następowało „w wigilią wigilii św. Tomasza (czyli 19 grudnia – SM) sądy się trybunalskie kończyły (…) Na ceremonii przystępowali deputaci do przysięgi, której od nich ziemstwo odbierało, jako sądził według Boga, sumienia i prawa i jako nie brał korrupcyi. Każdy deputat taką rotą przysięgał, ale nie każdy sumieniem spokojnym i głosem wyraźnym wymawiał te słowa. Byli tacy, których kaszel dusił, choć przed przysięgą i po przysiędze nie cierpieli, usta im bladły i ręka położona na krucyfiksie trzęsła się, jak w paroksyzmie febry, ile kiedy na niektórych pacyjenci przytomni wołali z boku: „Bój się Boga! Nie przysięgaj, otoś brał korrupcyją oto te rumaki zaprzeżone do karety, oto te bryki naładowane sprzętami, którycheś z sobą nie przywiózł, wydają cię, żeś przedawał sprawiedliwość!” – deputat jednak, choć struchlały na poły, kończył co prędzej przysięgę, a tę skończywszy, co tchu wsiadał do powozu i uciekał z Lublina”.
Jeszcze zabawniejsze są opisy „stanu żołnierskiego”, na przykład inspekcji regimentów przez generała-inspektora reprezentującego hetmana. Jeśli inspektor był zaprzyjaźniony z dowódcą albo ten przemówił mu do ręki, wtedy wszystko okazywało się w jak najlepszym porządku, a to w taki sposób, że lustracja była rozłożona na dwa dni. Pierwszego dnia jedna połowa regimentu, a następnego – druga. Tedy i żołnierze, i broń ,i zapasy z jednej połowy przenoszone były do drugiej i wszystko się zgadzało, co do joty. Jeśli natomiast generał-inspektor nie lubił dowódcy regimentu albo za mało dostał, tedy nic nie uszło jego uwadze. Inna sprawa, że nawet wtedy nie pociągało to za sobą żadnych konsekwencji, poza naganą, o której wszyscy już następnego dnia zapominali. Czyż nie pasuje to do współczesnego obrazu naszej niezwyciężonej armii, zwłaszcza teraz, kiedy wojuje ona panem z ministrem Mariuszem Błaszczakiem?
Tymczasem nasi Umiłowani Przywódcy prezentują niezmiennie zadowolenie z siebie i swoich rządów. Nawet jeśli się między sobą wadzą, to spór toczy się w pewnych ostrożnych granicach. Na przykład pan minister Ziobro drący koty z panem premierem Morawieckim zarzucił mu, że we wszystkich sprawach dotyczących Unii Europejskiej się „pomylił”. To bardzo uprzejmy zarzut, bo prawda może być znacznie gorsza – że mianowicie pan premier Morawiecki wcale się nie „pomylił”. Toteż pan premier, wprawdzie odpowiedział ministrowi Ziobrze, ale twierdzi, że Polska „bije na głowę wszystkie porównywalne gospodarki”. To na pewno prawda, zwłaszcza gdy przypomnimy spiżowe spostrzeżenie Józefa Stalina, że w demokracji ważniejsze od tego, kto głosuje, jest to, kto liczy głosy. Otóż spostrzeżenie to odnosi się nie tylko do głosów, ale jeszcze bardziej – do pieniędzy. O tego, kto je liczy i w jaki sposób, to znaczy – czy liczy każdą złotówkę pojedynczo, czy – dajmy na to – podwójnie lub potrójnie – bardzo wiele zależy.
Jak pamiętamy, pan minister Rostowski podczas swego urzędowania bodaj ze trzy razy zmieniał sposób liczenia długu publicznego, dzięki czemu rząd „dobrej zmiany”, korzystając z tamtych wynalazków, może dzisiaj nie tylko brać na swoje utrzymanie wszystkich obywateli, ale i bez targowania się kupować wszystko, co Nasz Najważniejszy Sojusznik mu wtryni, żeby następnie za darmo przekazać to na Ukrainę – i wszystko mu się zgadza.
To zresztą może być prawda, zwłaszcza, jeśli weźmiemy pod uwagę, co może wchodzić w skład avoirów państwowych. Na przykład pan wiceminister Mularczyk rozwija ożywioną działalność epistolarną w celu przekonania adresatów tej korespondencji, że Polsce należą się reparacje wojenne od Niemiec. Jak pamiętamy, ich wartość wyliczył na ponad 6 bilionów złotych, a skoro te sumy zostały wpisane do aktywów państwowych, to rzeczywiście – wszystko nie tylko się bilansuje, ale dysponujemy nadwyżkami większymi od chińskich. Tym bardziej że tenże wiceminister Mularczyk zauważył ostatnio, że również należą się nam reparacje od Rosji. Jeszcze nie wiadomo, ile tego będzie, bo stosowny „raport” dopiero będzie przygotowany przez sławny Instytut Strat Wojennych, który z sufitu wszystko wylicza, ile akurat trzeba. Impulsem do tego przedsięwzięcia jest identyczny ruch strony rosyjskiej, a konkretnie – przewodniczącego tamtejszej Dumy Państwowej Wieńczysława Wolodina, który żąda od Polski 750 miliardów dolarów z tytułu rosyjskich inwestycji na terenie Polski. Nie wiadomo, czy chodzi o inwestycje, jakie Rosja na terenie Polski poczyniła od czasów Katarzyny II do 1989 roku, czy tylko o inwestycje dokonane po 1944 roku – bo za te, przeprowadzone po 17 września 1939 roku, powinna chyba odpowiadać Ukraina, Białoruś i Litwa. Ale i tych wcześniejszych trochę było, na przykład – daleko nie szukając – Cytadela w Warszawie, czy choćby wodociągi zbudowane w naszej stolicy z inicjatywy generał-gubernatora Sokratesa Starynkiewicza, który za to ma w Warszawie plac swojego imienia.
Jeśli tedy Instytut Strat Wojennych zrobi, co do niego należy, to możemy ruskie reperacje dodać do tych niemieckich, a wtedy może się okazać, że jesteśmy najpotężniejszym mocarstwem świata. Ma to oczywiście same plusy dodatnie, zwłaszcza gdyby Rosjanie wpadli na ten sam pomysł co my i te 750 miliardów dolarów reparacji od Polski wpisali na listę rosyjskich avoirów państwowych – ale ma też jeden plus ujemny – bo wtedy inne mocarstwa mogłyby pozazdrościć nam naszej pozycji. Mam tu na myśli zwłaszcza Stany Zjednoczone, które – jak zauważyła zajmująca się tam sprawami skarbowymi pani Jeleń z pierwszorzędnymi korzeniami suwalskimi – stoją u progu… bankructwa.
Stanisław Michalkiewicz
Każdy felietonista FPG24.PL prezentuje własne poglądy i opinie