Niektórym przedsiębiorcom musi się to śnić po nocach: lockdown, a wraz z nim pojawiające się na kilka minut przed północą rozporządzenia, które wywracały ich działalność do góry nogami. Ale nikt się tym nie przejmował. Przedsiębiorcy stali się zabawką w rękach polityków i ich epidemicznych doradców, nie mogli być pewni dnia ani godziny. W dodatku nie należały im się z automatu odszkodowania. Mieliśmy bowiem stan epidemii, a nie stan klęski żywiołowej, a w takim wypadku obowiązku ich wypłaty w związku z odgórnie zarządzonym zakazem albo ograniczeniem działalności nie ma. Niektórzy przedsiębiorcy poszli z tym do sądu i udawało im się wywalczyć nawet jakieś pieniądze. Nie zmienia to faktu, że rządzący celowo sięgnęli właśnie po stan epidemii, by uniknąć obowiązkowego wypłacania odszkodowań. Zawsze łatwiej i korzystniej wysłać do sądu przedstawiciela Prokuratorii Generalnej i niech się tam baruje ze zdesperowanym właścicielem firmy, niż musieć wynagradzać ludziom konsekwencje własnych decyzji z automatu.
Teraz rządzący postanowili jeszcze bardziej przykręcić śrubę i w ogóle zlikwidować Ustawę z 22 listopada 2002 r. o wyrównywaniu strat majątkowych wynikających z ograniczenia w czasie stanu nadzwyczajnego wolności i praw człowieka i obywatela. Wynika to z założeń ustawy o ochronie ludności, przygotowanej przez MSWiA. I to nie powinno zaskakiwać: właśnie ten resort jest czempionem, jeśli chodzi o dociskanie przedsiębiorców pod pretekstem bezpieczeństwa państwa. Wystarczy wspomnieć, jak traktowano firmy na podstawie ustawy sankcyjnej, której nowelizacja umożliwia zresztą praktycznie uznaniową nacjonalizację dowolnego podmiotu.
Gdyby nowelizacja przeszła w takiej postaci, jak proponuje MSWiA, oznaczałoby to, że Rada Ministrów będzie mogła zabronić firmom działalności na podstawie rozporządzenia, nie wypłacając ani grosza odszkodowania. Chyba że uda się je wywalczyć w sądzie, ale wiadomo, że nie każda firma ma na to czas i środki. Przeciwko takiemu postawieniu sprawy protestuje między innymi rzecznik małych i średnich przedsiębiorców, obawiam się jednak, że protestuje na darmo. Od momentu wybuchu epidemii MSWiA wielokrotnie dowodziło, że pozostaje całkowicie głuche na głosy ze środowisk gospodarczych i wszelkie wątpliwości były rozjeżdżane jak czołgiem. Szkodliwość pomysłów oraz konkretnych działań resortu kierowanego przez Mariusza Kamińskiego dla przedsiębiorców jest, począwszy od 2020 r., wyjątkowo wysoka, na wielu poziomach.
Wszystkie podobne regulacje mają w gruncie rzeczy jeden cel: mają całkowicie poddać przedsiębiorców arbitralnie i pod byle pretekstem wyrażanej woli władzy, likwidując zarazem wszelkie hamulce oraz bariery ochronne. Taką barierą jest przecież właśnie kwestia odszkodowań: jeśli urzędnik czy polityk ma świadomość, że konsekwencją jego decyzji byłoby znaczące i automatyczne obciążenie budżetu w związku z koniecznością wypłaty zadośćuczynienia za zamknięte biznesy – nie będzie tak skory, żeby je zamykać. Udało się ten problem ominąć w czasie epidemii, teraz zaś chodzi o to, żeby ten hamulec całkowicie zlikwidować.
Komentatorzy wskazują, że nowelizacja przygotowana w MSWiA może być zaplanowana na nadchodzący sezon zimowy i służyć dowolnemu ograniczaniu działalności firm w razie niedoborów energii. A przecież taki instrument już istnieje, też został wprowadzony przez obecną władzę, całkowicie po cichu, i jest nawet wygodniejszy: to nowelizacja Ustawy o zarządzaniu kryzysowym, przemycona w Ustawie o pomocy obywatelom Ukrainy w związku z konfliktem zbrojnym w tym kraju. Dodano wówczas artykuły 7a-7c, a w artykule 7a zapisano między innymi, że w razie sytuacji kryzysowej – która może przecież obejmować także niedobór gazu – premier może wydawać polecenia obowiązujące także przedsiębiorców. Może to więc być choćby polecenie zredukowania zużycia gazu o 99 proc.
Jasne jest, że mogą zdarzyć się różne sytuacje, wymagające radykalnych działań, także uderzających w przedsiębiorców. Jednak polskie państwo miało wystarczający aparat prawny, aby się z nimi uporać. Od tego właśnie są stany nadzwyczajne, opisane w konstytucji i zarazem obwarowane odpowiednimi zastrzeżeniami, tak aby wynikające z nich uprawnienia władzy nie były nadużywane. Tymczasem od 2020 r. mamy do czynienia z kombinowaniem, jak zrobić to, co te stany przewidują, ale tak, żeby z nich nie korzystać. A to jest już bardzo niebezpieczne. Nie tylko zresztą dla przedsiębiorców.
Łukasz Warzecha