Rzadko tak nieistotny ruch może mieć tak poważne konsekwencje. 5 września br. OPEC+ ogłosił zmniejszenie wydobycia ropy naftowej o 100 tys. baryłek dziennie, co oznacza zmniejszenie światowego wydobycia ropy naftowej zaledwie o 0,1 proc. Ruch ten spowodował jednak wzrost cen za ropę naftową na kontraktach terminowych, które w szczycie sesji przekroczyły 4 proc. Eksperci nie mają wątpliwości, że reakcja rynków była odpowiedzią na przesłanie, które OPEC razem z krajami stowarzyszonymi (na czele z Rosją) wysłały światu, a mianowicie, że nie będą one uczestniczyć w rozwiązaniu problemu inflacyjnego, który zagraża rozwiniętym gospodarkom.
Tą decyzją OPEC+ porzucił politykę zwiększania produkcji i wraca na ścieżkę cięć. W ten oto sposób organizacja zamierza walczyć z wciąż spadającymi cenami za surowiec. Aktualnie za baryłkę ropy Brent płaci się około 100 dolarów, czyli najmniej od ataku Rosji na Ukrainę. Spadek popytu wynika ze światowej sytuacji gospodarczej, która znajduje się niebezpiecznie blisko recesji. Innymi słowy – OPEC+ nie będzie częścią rozwiązania, a raczej może być częścią problemu światowego niedoboru surowców i rosnących cen.
Zdaniem ekspertów Commerzbanku „marginalna obniżka produkcji nie robi żadnej różnicy. Sytuacja ulegnie pogorszeniu, jeżeli OPEC+ walcząc z obniżką cen dokona dalszych cięć produkcji”.
Wzrost cen ropy to również efekt drastycznego wzrostu cen gazu. Im wyższa cena za gaz, tym większy popyt na olej napędowy niezbędny do produkcji energii elektrycznej. Co więcej, wzrost cen gazu podnosi również koszty przerobu ropy naftowej.
Co dla nas oznacza zmniejszenie wydobycia?
Aktualnie Europa przechodzi przez jeden z najbardziej skomplikowanych momentów pod względem dostaw energii. Zmniejszeniu wydobycia ropy towarzyszy zakręcenie gazociągu Nord Stream 1. W krajach, których gospodarki są silnie uzależnione od rosyjskiego gazu istnieje poważne ryzyko, że tej zimy niedobory energii zmuszają do racjonowania jego dostaw, a w konsekwencji do zamykania znacznej części przemysłu. Innymi słowy – nad Europą wisi widmo recesji.
Rosnące ceny surowców, to rosnąca inflacja, z kolei rosnąca inflacja, to rosnące stopy procentowe, które osłabiają konsumpcję. Chociaż Polski rząd zapewnia, że nasz kraj jest energetycznie bezpieczny, to brak surowców w pozostałej części Europy stanowi poważne zagrożenie dla polskiej gospodarki. Szanse, że nasz kraj pozostanie zieloną wyspą, jak to miało miejsce podczas kryzysu w 2008 r., są bardzo małe. Unijna gospodarka to system naczyń połączonych, a polska koniunktura w znacznej mierze zależy od Niemiec. Wśród zagrożonych sektorów można wskazać branżę motoryzacyjną, której aż 15 proc. dochodów pochodzi z eksportu do naszego zachodniego sąsiada. Recesja w Europie to również problem dla polskiej branży odzieżowej, meblarskiej czy specjalizującej się w produkcji części do maszyn.