„Ni to chłopy, ni to szlachta, rodem ze wsi, żyje w miastach…” – śpiewał przed laty Andrzej Rosiewicz w piosence o studentach. Tam była nawet reklama banku, bo w pewnym momencie Rosiewicz śpiewał, że taki jeden z drugim student „dobrze wie, że żyje, co zarobi, to prze… – o nie! On te pieniądze zaoszczędzi w PKO” – czy jakoś tak. To całkiem spora warstwa społeczna, licząca ponad 1200 tysięcy, z czego prawie 60 proc. to kobiety. Kształcą się oni w 368 uczelniach, spośród których część to uniwersytety, podczas gdy inne – to różne wyższe szkoły, również gotowania na gazie, które jednak też dają dyplomy magisterskie. W rezultacie różnica między uczelniami coraz bardziej się zaciera, bo przecież i na uniwersytetach są wydziały genderactwa, w których dobre panie duraczą młodzież swoimi łysenkowymi obsesjami, albo „kulturoznawstwa”, gdzie uczy Marcin Marcina, nie mówiąc już o „zarządzaniu”, czy „marketingu”.
To wykształcenie sprowadza się często do opanowania specyficznego hermetycznego żargonu, którymi absolwenci próbują potem epatować maluczkich. Trudno zrozumieć, co właściwie mówią, a z doświadczenia wiem, że nie bardzo rozumieją sami siebie. W ten sposób coraz bardziej odchodzimy od łacińskiej jasności i ścisłości, której kontynuacją do niedawna była kultura francuska, chlubiąca się spostrzeżeniem, że „ce qui n’est pas clair, n’est pas francais” – co się wykłada, że co nie jest jasne, nie jest francuskie. Teraz chyba już tak nie jest, bo zapoczątkowana w 1968 roku „rewolucja kulturalna” również i tam doprowadziła do wielkich spustoszeń.
Żeby jednak zostać studentem, wszystko jedno – jakiej uczelni – najpierw trzeba zdać maturę. Kiedyś było inaczej, o czym świadczyło dumne hasło, że „nie matura lecz chęć szczera zrobi z ciebie oficera”, ale w latach 60. również oficerowie zostali zobowiązani do uzupełniania wykształcenia, co niekiedy prowadziło do zabawnych sytuacji. Na przykład dowódca naszej kompanii dlaczegoś zdecydował się na psychologię i kiedyś zwierzał się nam z doznanego niepowodzenia na egzaminie: „On mi zadaje pytanie, ja mu odpowiadam zdaniem pełnym treści, a on mi dwójkę stawia. Ale to doktor był”. Innym razem przepowiadał sobie materiał podczas zajęć z nami: „Słuchajcie no, żołnierzu – czy moje bodźce zewnętrzne świata materialnego trafiają do waszych szarych mózgownic?”. Z kolei inny oficer, stary frontowiec, zapoznawał nas ze sposobem postępowania z jeńcami i zgodnie z regulaminem wyjaśniał, że nie wolno jeńcowi zabierać zegarka, czy portfela – ale nie mógł się powstrzymać, by tę regulaminową teorię uzupełnić praktyką: „Przede wszystkim zegarek!”.
Więc najpierw trzeba zdać maturę. I właśnie 250 tys. uczniów szkół średnich w Polsce, jak zwykle w maju, przystępuje do matury. Podobno w tym roku, z uwagi na spustoszenia spowodowane epidemiczną histerią, kryteria mają być obniżone – rozumiem, że w porównaniu z latami ubiegłymi. Ale i wtedy musiały nie być zbyt ostre, bo kiedy jeszcze miałem zajęcia ze studentami, przekonałem się, że nie wiedzieli, dlaczego zmieniają się pory roku i zamiast analizować traktat waszyngtoński o NATO, musiałem na tablicy narysować płaszczyznę ekliptyki, kąt nachylenia osi ziemskiej do tej płaszczyzny – i tak dalej – dzięki czemu zrozumieli, dlaczego linia na globusie nazywa się „zwrotnikiem”. Bo zaczęło się od przedstawienia obszaru działania NATO: Ameryka Północna, Europa i Północny Atlantyk do Zwrotnika Raka. Myślę, że ludziom wykształconym, którzy takich rzeczy nie wiedzą, można wmówić wszystko, łącznie z opinią, że zmiany klimatyczne są rezultatem działalności człowieka – co właśnie głoszą rzesze skorumpowanych ekspertów na zamówienie cwaniaków, tresujących miliardy ludzi, jak nie do „maseczek” to do „ratowania planety”. Nawiasem mówiąc, ciekaw jestem, czy panna Greta Thunberg już zdała maturę, czy też nadal wagaruje na rzecz „planety”?
Po maturze przychodzi kolej na studia, a po studiach następuje bolesny powrót do rzeczywistości. W okresie międzywojennym taki bolesny powrót do rzeczywistości następował nawet już po maturze, o czym świadczy wiersz o dwóch maturzystach: „Dzień cały stukali, pukali. Niestety – wszystko zajęte! Żeby choć zostać kelnerem lub konfidentem!”. Potem było inaczej, o czym świadczy piosenka do słów Agnieszki Osieckiej o okularnikach: „Wymęczeni, wychudzeni, z dyplomami już w kieszeni, odjeżdżają pociągami, potem żenią się z żonami, potem wiążą koniec z końcem za te polskie dwa tysiące itp, itp, itd.” Przypomina mi to własną młodość, kiedy to świeżo po studiach rozpocząłem poszukiwanie pracy, a natchnieniem była mi książka Tadeusza Dołęgi-Mostowicza „Kariera Nikodema Dyzmy”. Dzisiaj, dzięki ustawie regulującej nabór do służby zagranicznej, takie kariery są już na porządku dziennym, bo ambasador nie musi legitymować się ani wyższym wykształceniem, ani nawet znajomością języków obcych. Toteż kiedy Polska zostanie wreszcie mocarstwem światowym, przed ambitnymi maturzystami otworzą się niesłychane możliwości.
Niestety, na ten moment musimy jeszcze trochę poczekać, bo ostateczne zwycięstwo jest wprawdzie pewne, ale jego termin na razie nie jest jeszcze znany. Tymczasem chciałbym tegorocznym maturzystom powiedzieć coś optymistycznego już teraz. Tedy życząc im pomyślnego zdania matury, zachęcałbym ich do pójścia na studia, wszystko jedno jakie. Dyplom ukończenia wyższych studiów daje bowiem pewne możliwości i to niezależnie od tego, czy wiążą się z nim jakieś umiejętności, czy nie. Rozmawiałem kiedyś z pewnym zaprzyjaźnionym przedsiębiorcą, którego zapytałem, kogo by chętniej zatrudnił – czy człowieka bez wyższego wykształcenia, czy człowieka z dyplomem ukończenia wyższej uczelni. Ten bez wahania powiedział, że zatrudniłby tego z dyplomem. Na moje pytanie – dlaczego – wyjaśnił mi, że nie tyle ze względu na jego umiejętności, ile z powodu tego, że aby ukończyć wyższe studia, musiał zdać co najmniej 40, a może nawet więcej egzaminów. W ten sposób wytrenował się do podejmowania decyzji w stanie wielkiego obciążenia psychicznego, co w biznesie jest bardzo przydatne. Nie od rzeczy będzie dodać, że ten mój przedsiębiorca też miał wyższe wykształcenie, ale w zakresie… teologii, która oczywiście z jego działalnością biznesową nie miała nic wspólnego – chociaż czasami, jak wiadomo, miewa. Dlatego też tegoroczni maturzyści powinni z ufnością patrzeć w przyszłość, bo teraz matura, potem jeszcze cztery czy pięć lat mozołu przed kolejnymi 40 egzaminami, a potem już tylko żyć, nie umierać!
Stanisław Michalkiewicz
Każdy felietonista FPG24.PL prezentuje własne opinie i poglądy