Pieniądze szczęścia nie dają, lecz każdy chce to sprawdzić osobiście – mawiał śp. Stefan Kisielewski. O tej prawdzie chcą się przekonać przede wszystkim rządy. To one gromadzą ogromne ilości pieniędzy.
Przypomnę pewien ekonomiczny truizm – być może niektórym czytelnikom znany (zresztą powtarzany swego czasu przez Margaret Thatcher) – że rząd nie ma żadnych własnych pieniędzy. No może nie do końca jest to prawda, bowiem jeżeli państwo dysponuje pewnym majątkiem narodowym, którego wykorzystanie rynkowe jakiś tam zysk przynosi, to jednak coś tam może zarobić. Jednak z pewnością są to przypadki dosyć rzadkie, by ten rodzaj dochodów budżetowych (lub jak to ma miejsce coraz częściej w Polsce – lokowania aktywów i pasywów poza budżetem) stanowił choć wyraźną cząstkę całości budżetu. Ogromnie przytłaczająca część dochodów rządu to łupienie obywateli poprzez podatki i tzw. daniny oraz zadłużanie obywateli w postaci choćby emisji obligacji. Nawet tzw. zyski banku centralnego, które są przekazywane do „wspólnej kiesy”, trudno nazwać gospodarczo wypracowanym dochodem kapitałowym.
Ale wracając do meritum, przeczytałem w tym tygodniu na łamach businessinsider.com, że rząd zamierza sięgnąć po środki z funduszu covidowego i przyznać rekompensaty za wzrost cen ciepła w wysokości 4,5 mld zł. Zatem rząd chce przysporzyć sobie kolejne szczęście. Owym felicitis jest z pewnością zadowolenie obywateli, którzy już tak dotkliwie odczuwają obecną sytuacją gospodarczą.
Jest tylko jeden problem. Przypomnijmy, że fundusz covidowy powstał tuż po wybuchu pandemii, by w założeniu niwelować jej skutki. Jest on zasilany przede wszystkim pieniędzmi pochodzącymi ze sprzedaży obligacji Banku Gospodarstwa Krajowego. BGK jako kolejna „pozabudżetowa” instytucja nie dość, że pożycza pieniądze na potęgę, wypuszczając obligacje, ale też i „zbiera” długi sektora publicznego, np. samorządów, którym to już żadna rozsądna instytucja finansowa kredytu by nie udzieliła, z uwagi na słabą perspektywę zwrotu.
Zastanawiam się tylko, w którym momencie historii sprawdzanie, czy pieniądze dają szczęście na kredyt, stało się tak modne. Bo oczywistym jest, że w końcu przychodzi bolesne zderzenie z rzeczywistością i konieczność oddania długu.
Chyba, że właśnie w tym mechanizmie jest gotowa odpowiedź na to zagadnienie? Bo jakże być szczęśliwym w dniu wymagalności wierzytelności? No patrząc obiektywnie, nawet przy chwilowym przypływie dobrego nastroju, data zwrotu długu radości nie przysparza – wręcz przeciwnie.
Problem w tym, że nawet jeżeli argument logiczny nie do końca jest przemawiający w oczach rządzących, argumentów empirycznych potwierdzających cytowaną na wstępie sentencję, zarówno w historii, jak i w rzeczywistości, nie brakuje. I żeby nie być posądzonym, jak to stało się ostatnio modne, o sprzyjanie tzw. „opozycji”, powiem, że nasz rząd nie jest osamotniony w dowodzeniu, że nadmiar pieniędzy szczęścia nie daje. Stąd też moje pytanie o modę pożyczania.
Na łamach wspominanego już wcześniej businessinsider.com przeczytałem: „Strefa euro nie spełnia własnych kryteriów. Nastąpiło gwałtowne pogorszenie finansów”. Deficyt budżetowy strefy euro gwałtownie się powiększył po tym, jak rządy zintensyfikowały działania mające na celu osłonę konsumentów i przedsiębiorstw przed rekordowo wysokimi cenami energii, co już z kolei potwierdza „Financial Times”. Sytuacja jest na tyle poważna, że w zasadzie większość krajów UE ma problem, by zmieścić się w kryteriach dopuszczalnej wysokości długu akceptowalnych w ramach Eurozony.
Przyjmijmy jednak, że kwestia windykacji długu nie ma wpływu na brak szczęścia po stronie rządów. Można i taki wniosek wyciągnąć z dwóch powodów. Pierwszym jest już wspomniana powszechność procederu zadłużania. Drugim metoda osładzania sobie gorzkości windykacji. W jaki sposób? A w identyczny, jak to lokalnie robią nasze samorządy. Profesjonalnie nazywa się to „restrukturyzacją długu”. W przełożeniu z języka finansowego na ludzki chodzi o wzięcie kolejnego długu, który „przykryje” dług wymagalny. I tak zabawa trwa w najlepsze.
Nie ma znaczenia, że naturalną konsekwencją zwiększenia ilości pieniądza na rynku jest spadek jego wartości, wzrost cen, kryzys gospodarczy i w zasadzie wszystko, co teraz doświadczamy, bo to w przeciwieństwie do naszego, obywatelskiego szczęścia, nie zaburza poczucia szczęścia rządu. Na nasz obywatelski dyskomfort jest i lekarstwo, choćby w postaci punktu 1 Konkluzji Rady Europy z obrad przeprowadzonych w październiku ubiegłego roku. Ale jest to już temat na odrębny felieton.
Myślę, że jest jedna rzecz, która potrafi zburzyć szczęście rządu. To sytuacja, gdy wierzyciel żąda wykonania przysługi, powołując się na ilość pożyczonych pieniędzy. Jest to zdecydowanie sytuacja powodująca spory odpływ ilości szczęścia po stronie rządu, bo jak wiemy – rząd w ramach imperium, które posiada w stosunkach wewnętrznych i zewnętrznych lubi być suwerenny. Może jednak jest jakaś mądrość w cytowanej sentencji?
Jacek Janas