Węgry i Polska są na przeciwległych biegunach. I nie, nie chodzi tutaj o stosunek do konfliktu na Ukrainie, lecz o sierpniowy indeks PMI. Polska jest na szarym końcu, Węgry – w pierwszej trójce.
Purchasing Managers Index to wskaźnik ważniejszy pod pewnymi względami niż bieżące dane o gospodarce, takie jak poziom bezrobocia czy aktualny wzrost gospodarczy, ponieważ pozwala z dużym prawdopodobieństwem przewidywać przyszłość. Opiera się na ankietach kierowanych do menadżerów odpowiadających za zakupy firm. Mechanizmy gospodarcze działają zaś tak, mówiąc w uproszczeniu, że jeśli firmy kupują mniej, to następnie znajduje to odbicie w całej aktywności gospodarczej, a co za tym idzie – w poziomie wpływów podatkowych, zatrudnienia, inwestycji, a ostatecznie nawet w kursie miejscowej waluty.
O tym, że dla polskiej gospodarki zaczyna się okres dramatyczny, pisałem już na FPG24 wielokrotnie w ostatnim czasie. Niestety, kolejne wskaźniki to potwierdzają. Ale wielkość polskiego PMI w zestawieniu z węgierskim powinna naprawdę dać do myślenia. Globalne zestawienie przygotowuje firma S&P Global. Dostaliśmy w nim w sierpniu zaledwie 40,9 punktu – to jeden z najgorszych polskich wyników w historii, pokazujący w dodatku trend silnie spadkowy. W lipcu było to jeszcze 42,1. Najlepiej nasze położenie widać na mapce, pokazującej badane przez S&P państwa. Jesteśmy na niej jedynym krajem zabarwionym na głęboki czerwony kolor. Jedynym.
Spójrzmy teraz na czempionów. Indie są na miejscu trzecim – mają 56,2 punktu (spadek o 0,2 wobec lipca). Na drugim miejscu jest Szwajcaria – 56,4 (spadek z 58 w lipcu). I – uwaga – na miejscu pierwszym są Węgry: 57,8 (spadek o 0,2 punktu). Skąd takie wyniki?
Indie to, można by powiedzieć, przypadek sui generis, ale jednak nie do końca. Azjatycki tygrys, ukryty nieco w cieniu Chin, jest jednym z tych państw, które najwięcej zyskały na wojnie na Ukrainie, ponieważ zaczęły kupować w dużych ilościach rosyjskie surowce po bardzo niskich cenach. Nie byłoby to możliwe, gdyby nie wymuszony zachodnimi embargami gwałtowny zwrot Rosji na wschód w poszukiwaniu zbytu dla swoich ropy i gazu.
Szwajcaria leży poza Europejskim Obszarem Gospodarczym, a w dodatku emituje jedną z najsilniejszych walut na świecie, co nie sprzyja eksportowi, ale też nie jest to kraj polegający głównie na tym. Silna waluta sprzyja natomiast zakupom. Szwajcaria jest postrzegana jako kraj bezpieczny i stabilny, a przede wszystkim kształtujący własne reguły gry niezależne od UE – i to ma tutaj zapewne duże znaczenie.
Wreszcie Węgry – trudno mieć wątpliwości, skąd ich tak dobry wynik. Węgry postanowiły w jak najmniejszym stopniu wprowadzać reżim sankcyjny w swoim kraju, co przede wszystkim przekłada się na tańszy gaz, wciąż dostarczany z Rosji. A jako że to koszty energii dobijają dzisiaj firmy, Węgry odstają tutaj wyraźnie na plus wobec reszty Europy.
Tyle że Polska jest na dnie, odstając z kolei na minus (Francja – 50,6, Niemcy – 49,1, Wielka Brytania – 47,3, Szwecja – 50,6). Dlaczego? Odpowiedź również wydaje się oczywista: to nagromadzenie antybiznesowych działań polskiego rządu, zwieńczonych postępowaniem wobec konfliktu na Ukrainie, które z gospodarczego punktu widzenia można podsumować stwierdzeniem, że koszty dla Polski nie mają znaczenia.
Na to, co widzimy dzisiaj między innymi w indeksie PMI, składa się polityka lockdownów, Polski Ład, a na koniec właśnie działania po 24 lutego. Przede wszystkim te przekładające się na droższe nośniki energii: paliwa, zwłaszcza olej napędowy, który jako gotowy produkt kupowany był z Rosji, gaz, a w konsekwencji również prąd, choć tutaj w największym stopniu jest to skutek również polityki na poziomie unijnym. Węgiel – nasze absurdalne embargo od połowy kwietnia – ma także znaczenie. Wielkie media o tym nie piszą, ale gigantyczne problemy zaczynają już mieć plantatorzy warzyw, którzy węglem właśnie ogrzewają swoje szklarnie.
Jeśli uznać wskaźnik PMI za wyznacznik, to Polska ponosi zdecydowanie największe koszty wojny poza samą Ukrainą (wskazują na to zresztą również inne podsumowania – np. wielkość udzielanej pomocy do PKB). Tak być z całą pewnością nie musiało, gdyby rząd nie przyjął założenia, że te koszty są nieistotne. Ale PMI to niejedyny wskaźnik tego, co się dzieje. Inflacja jest kolejnym, spadek PKB następnym. Jeśli ktoś w kontrze wspomina o wciąż niskim poziomie bezrobocia, to nie rozumie, że niektóre makroekonomiczne indeksy reagują ze sporym opóźnieniem. W przypadku bezrobocia wynika to choćby z kodeksu pracy i okresów wypowiedzeń. Tu jednak także zaczyna się zjazd. Spektakularnym przykładem jest dobijany cenami gazu Cerrad, producent ceramiki, zwalniający właśnie 350 osób. Gdy w przyszłym roku horrendalnie (plus 15 proc.) wzrosną składki na ZUS dla prowadzących działalność gospodarczą, będzie to już tylko gwóźdź do trumny dla wielu wciąż utrzymujących się na powierzchni biznesów, zwłaszcza mniejszych.
Lekkomyślność, z jaką rządzący podeszli do stanu polskiej gospodarki, przeraża. Przeraża tym bardziej, jeśli uświadomimy sobie, że przekłada się to nie tylko na naszą sytuację materialną – odczujemy to wszyscy, a właściwie już odczuwamy – ale także na nasze zdolności obronne. Wielki – i bez dwóch zdań potrzebny – plan modernizacji polskiej armii musi być z czegoś finansowany. Tymczasem koszt obsługi polskiego długu publicznego w perspektywie następnego budżetu ma wzrosnąć trzykrotnie.
Nikt przytomny nie może twierdzić, że przez obecny światowy kryzys przeszlibyśmy całkowicie suchą stopą. Ale też nikt nie może twierdzić, że to nie my sami sprawiliśmy, że zanurzymy się bardzo głęboko. Pozostaje liczyć, że nos będziemy mieć wciąż nad wodą, ale dużych pieniędzy bym na to nie stawiał. Nawet wziąwszy pod uwagę inflację.
Łukasz Warzecha