Kiedyś wrażenie na Polakach robiła literatka Finlandii. Dzisiaj jest to raczej premierka Finlandii, która z literatką – być może – Finlandii w ręku brała najwyraźniej udział w zakrapianej imprezie. Nic w tym w sumie zdrożnego, ale nagranie z potańcówki wyciekło do sieci. I, jak to bywa w naszej medialnej rzeczywistości, od razu uformowały się dwa obozy.
Prawica oczywiście premierkę z literatką potępia, bo mamy tu do czynienia nie dość, że ze socjaldemokratką, to – w ich mniemaniu, nie moim – jeszcze najwyraźniej nie za dobrze się prowadzącą. Postępowa lewica broni premierki z literatką Finlandii, bo przecież imprezowanie i bycie na luzie jest fajne, co nie?
Przypomnijmy też, że niby formalnie trwa cały czas pandemia i już raz premierka z literatką „wpadła” na dwuznacznym udziale w imprezie, pomimo obowiązujących wówczas covidowych ograniczeń. Teraz jednak już formalnie żadnych zakazów nie ma. Hulaj więc dusza, piekła nie ma. Wirus jest przykładnym obywatelem i wie, że musi się słuchać ustaw, kiedy wolno mu kogo zarazić.
Jeszcze jedną rzecz może należałoby przypomnieć. Mianowicie taką, że w Finlandii obowiązują dość restrykcyjne – chociaż niedawno zostały istotnie złagodzone – przepisy dotyczące reguł nabywania alkoholu. Aksjologicznie więc zachowanie premierki jest w pewnym zgrzycie z prawnymi podstawami państwa, którym ona kieruje, bo to państwo rościło sobie, a w zasadzie rości nadal, prawo do tresury, znaczy wychowania obywateli w trzeźwości. Jaki to zatem przykład dla obywateli? Poza tym alkohol szkodzi zdrowiu, zwiększa ryzyko zachorowania na raka trzustki, żołądka i wątroby. Taki chory z powodu własnej nieodpowiedzialności zajmuje potem miejsce w szpitalu tym, którzy są potrzebujący, ale bez swojej winy. Należy powiedzieć wprost, że to człowiek skrajnie nieodpowiedzialny, taki alkoholowy antyszczepionkowiec. A właściwie terrorysta, bo każdy „alpagi łyk” – jak śpiewał zespół Perfect – to jest mała bombka wycelowana w wydolność publicznej służby zdrowia.
Właśnie dlatego spożywania alkoholu i podobnych domówek należy natychmiast i bezapelacyjnie zabronić. Nie może być tak, że przyjemność jednych odbija się na zdrowiu innych. Nowa Zelandia aktualnie planuje stopniowo zakazać nabywania i palenia tytoniu, to dlaczego mielibyśmy nie zakazać alkoholu? To nic, że później trzeba będzie ponownie zachęcić młodzież do kupowania trunków, o czym z kolei prasa donosi w odniesieniu do Japonii, a to dlatego, że zaczną spadać wpływy z akcyzy. Spadną też, kiedy wzmoży się przemyt. A wtedy będzie trzeba zatrudnić 87 tysięcy absolwentek gender studies do służb skarbowo-celnych, żeby z tym przemytem walczyły, z czego z kolei naśmiewa się opozycja polityczna w USA.
Najważniejsze, że państwo dobrobytu coś robi. Aktualnie imprezuje na grobie własnej gospodarki, sektora energetycznego i prawdopodobnie spokoju społecznego w Europie, o czym być może niedługo się przekonamy. Możliwe, że się tak nie stanie, jeśli na czas państwo dobrobytu zakaże używania szyfrowanych komunikatorów i „ekstremiści” niezadowoleni z drożyzny, ciemnych i zimnych mieszkań oraz ponownie zamkniętych szkół, tym razem ze względu na oszczędności, nie będą mieli się jak umówić na protesty. Skoro „nie będzie niczego”, to wszystkiego najlepiej zakazać. I będzie spokój, jak za dawnych lat.
A może wziąć przykład z premierki z literatką i kiedy zimą już zakażą palenia świateł o określonych godzinach, podkręcania grzejników do wyższej temperatury i ustawowo nakażą ascezę, po prostu oddać się gorączce sobotniej nocy?
Michał Góra