Z roku na rok, z miesiąca na miesiąc, z dnia na dzień narastają patologie w sieciowym handlu detalicznym. Oszukiwanie klientów na coraz to wymyślniejsze sposoby stało się niemal powszechne. Czy da się wreszcie ukrócić te złe praktyki?

Fot. Marcin Kalita

Czyżby coś drgnęło w kwestii obrony klientów przed sklepowymi oszustwami? Portugalskiemu właścicielowi sieci Biedronka – największej sieci dyskontowej w Polsce, Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów postawił niedawno zarzut dotyczący prowadzonej akcji promocyjnej „Tarcza Biedronki Antyinflacyjna”. W opinii urzędu „wprowadzała ona konsumentów w błąd w zakresie zasad skorzystania z promocji”. Ci tylko odnosili wrażenie, że kupują taniej.

UOKiK sprawdza także, czy sieci handlowe wdrażają unijną dyrektywę Omnibus. Jednym z rozwiązań wprowadzonych przez ten akt jest obowiązek dokładnego informowania o obniżkach cen; w tym o najniższej cenie tego produktu, jaka obowiązywała w okresie trzydziestu dni przed wprowadzeniem obniżki. Jednak jeszcze nie wszyscy wypisują ceny zgodnie z dyrektywą.

Za to do nierzadko spotykanych sytuacji należy, że hipermarkety i dyskonty nie chcą sprzedawać produktu w cenie prezentowanej na półce. Dopiero przy kasie klienci orientują się, że muszą zapłacić kilka, kilkanaście złotych więcej. Tłumaczone jest to na ogół pomyłką. Płacą, bo bywa, że sensownej alternatywy dla danego produktu akurat brak. Bo z tyłu kolejka pospiesza i naciska.

Grzechy producentów, wina sklepów?

Downsizing to nieładne, obcego pochodzenia pojęcie – na razie jednak dobrego polskiego odpowiednika brak. Proceder polega na tym, że produkty w magiczny sposób tracą na wadze. Są mniejsze, ale kosztują tyle samo, a nawet więcej niż jeszcze niedawno. Producenci oraz markety sprzedające pod markami własnymi po cichu redukują wagę towaru. Robią to tak zmyślnie, by klient niczego nie zauważył. Według „Rzeczpospolitej”, która zleciła badanie UCE Research, zjawisko to sygnalizuje 52 proc. badanych.

Ulubionymi produktami do zmniejszania są zwłaszcza masła i inne tłuszcze. Kostka masła kiedyś miała 250 gramów. Teraz ma 200, a zdarza się, że mniej. Jedna ze znanych marek sprzedaje czekolady zredukowane do już nawet nie 90, ale tylko do 80 gramów. Czekolada kosztuje niby tyle samo, ale to tylko złudzenie. Inna sztuczka producentów: na słoiczku z dżemem widnieje napis 20 proc. więcej gratis, albo „więcej za tę samą cenę”. To także tylko pozory. Może – w przypadku zmiany np. gramatury danego towaru – powinien być wprowadzony obowiązek podania przez producenta widocznej informacji na ten temat na opakowaniu? Tylko kto będzie pilnował przestrzegania takiego nakazu?

Sklepy dopuszczają też do sprzedaży produkty coraz gorszej jakości. Gdy jednak nie ma różnicy pomiędzy wagą deklarowaną na opakowaniu a rzeczywistą, UOKiK jest bezradny – czytamy w artykule „UOKiK bez interwencji ws. mniejszych opakowań produktów” w serwisie Wirtualne Media.

To klient ma „uważnie czytać”

UOKiK radzi klientom, by uważnie czytali etykiety produktów oraz oznaczenia cen na półkach, walcząc w ten sposób z nieuczciwymi praktykami. Czy jednak to wystarczy?

Coraz więcej jest też tzw. pustych opakowań. Konsumenci płacą więcej, bo za duże opakowanie. Czyli – za plastikowy śmieć. Potem płacą jeszcze raz – za jego uprzątnięcie i utylizację. Także to, co się dzieje z mięsem woła już o pomstę do nieba, dostarczając przy okazji „paliwa” zwolennikom jedzenia robaków i różnych roślinnych jego zamienników. Nie dość, że producenci „pompują” je w procesie produkcyjnym, to także i markety potrafią „dolewać” do niego wody. Inny przykład: mrożone zapiekanki. Na jednej z nich dotychczas zawsze na wierzchu było sześć plasterków kiełbasy. Kupujesz, a po odpakowaniu okazuje się, że plasterki są już tylko trzy. Waga się zgadza, bo więcej napakowano sera.

Choroby kosztują miliardy

Czy ktoś nie powinien kontrolować nie tylko składu, ale i masy produktu w relacji do wielkości opakowania i konsekwentnie rozliczać kombinatorów? Efektem naciskania przez sieci sklepów na producentów, by nie produkowali drożej jest tylko to, że szukają oni tańszych, już niekoniecznie zdrowych, komponentów do produkcji. Szkodzą tym samym także państwu, które wydaje potem ogromne pieniądze na leczenie schorzeń wynikłych ze złego odżywiania. Szkodząc nam wszystkim.

Wolny rynek zniósł peerelowskie Polskie Normy (PN), które określały dokładny skład każdego produktu producenta. Obecnie specjaliści od przygotowywania w firmach produktów do sprzedaży oszukują korzystając z rożnych substytutów. Sieciowi sprzedawcy dodatkowo mamią swoimi sztuczkami. Nie ma pewności, czy ktokolwiek regularnie kontroluje jakość żywności, jej składy, stopień skażenia chemicznego itp. Płacimy za te wszystkie patologie na wiele rożnych sposobów. Zaszło to już tak daleko, że doraźne akcje nie zastąpią systemowego rozwiązania.

Poprzedni artykułRzecznik Praw Obywatelskich w obronie kobiet na rynku pracy
Następny artykułNowy Jork – kryzys migracyjny, czy złe zarządzanie miastem?