Panie Profesorze, jak określiłby Pan relacje biznesowe polsko-chińskie? Czy powinniśmy być zadowoleni z tego, co jest, czy jednak jest potencjał na dużo więcej?
Zawsze jest potencjał na dużo więcej, warto jednak podkreślić, że dziś stosunki gospodarcze między Polską i Chinami są dla nas bardzo znaczące. Chiny zajmują drugie miejsce w imporcie towarów przez Polskę – wyżej w tej hierarchii stoją tylko Niemcy. To jest rzecz bardzo ważna, bo przecież Chiny to kraj leżący poza Unią Europejską, a mimo to stały się ważnym źródłem zaopatrzenia dla polskich konsumentów i przedsiębiorstw. W 2020 r. wartość importu stamtąd wyniosła ok. 140 mld zł. Te dane pokazują, jak znaczącą rolę odgrywają Chiny w polskiej gospodarce. Niestety w eksporcie udział tego kraju jest dużo niższy. Deficyt handlu z Chinami jest znaczący i wynosi ok. 30 mld dolarów.
Co w takim razie zrobić, żeby ten bilans wyrównać i wykorzystać nasz potencjał również w drugą stronę?
Jedną z przyczyn tego deficytu jest kwestia słabości instytucjonalnej związanej z promocją polskiej gospodarki i promocją polskiego eksportu. Są państwa, które mają nadwyżkę w handlu z Chinami. Nie jest ich dużo, ale trzy wymienię: Korea Południowa, Niemcy i Szwajcaria. To państwa, które oferują w eksporcie towary wysokoprzetworzone, o dużej złożoności technicznej i technologicznej. My niestety takiej oferty nie mamy. Ale z drugiej strony wszyscy eksperci wskazują, że Polska eksportuje do Chin znacznie więcej, niż wskazują na to oficjalne statystyki, tyle że w sposób upośredniony. Jesteśmy ważnym dostawcą podzespołów i części dla firm niemieckich, które eksportują gotowe wyroby na rynek chiński. Tyle tylko, że taka rola nie powinna nas oczywiście zadowalać.
Dwie główne bariery w eksporcie do Chin: pierwsza – technologiczna, druga – logistyczno-instytucjonalna. Polska ma ofertę produktów, na przykład w sektorze rolno-spożywczym, w którym moglibyśmy poważnie zaistnieć na rynku chińskim. Chiny otworzyły się na gospodarkę światową i import towarów żywnościowych jest tam znaczący, dlatego powinniśmy bardziej zabiegać o tenże eksport. Jednak biorąc pod uwagę strukturalne cechy polskiej gospodarki, w bliższej perspektywie nie widzę szans na to, żeby wyrównać bilans handlowy.
Jak są postrzegane polskie firmy w Chinach? Mamy tam dobrą markę?
Najważniejszą handlową polską marką w Chinach jest KGHM, który eksportuje miedź. Rozpoznawalne, choć w mniejszym stopniu, są też firmy, które produkują wyroby mleczne. W dużych miastach – w Pekinie czy Szanghaju, w tamtejszych restauracjach i kawiarniach polskie mleko oferowane jest jako dodatek do kawy. Bardziej niż w sferze handlowej jesteśmy natomiast rozpoznawalni w sferze kultury. Polska literatura klasyczna, a zwłaszcza „Pan Tadeusz”, jest w Chinach traktowane jako wielkie dzieło. Zarówno książka, jak i film. Również polska muzyka, szczególnie Fryderyk Chopin, jest tam doskonale znana. No i oczywiście bardzo dobrze rozpoznawalnym symbolem Polski w Chinach jest Robert Lewandowski. Zresztą był taki czas, kiedy klub z Szanghaju, którego nota bene właścicielem jest deweloper Evergrande, był zainteresowany sprowadzeniem do siebie kapitana naszej reprezentacji. W tej chwili temat jest już jednak nieaktualny.
Jaką Pana zdaniem pozycję powinna zająć Polska w wojnie handlowej, jaka od dłuższego czasu toczy się między Stanami Zjednoczonymi a Chinami?
Ten spór dotyczy sektora zaawansowanych technologii, zwłaszcza sektora telekomunikacyjnego. Polega on na tym, że Amerykanie postanowili wyeliminować ze swojego rynku dwóch głównych producentów sprzętu telekomunikacyjnego – Huaweia i ZTE, odwołując się do argumentów o bezpieczeństwie narodowym. Oczywiście stały za tym również względy ekonomiczne, bo te dwie potężne firmy, oferując technologie w systemie 5G, mogły rzeczywiście zagarnąć znaczącą część amerykańskiego rynku i dzięki temu osiągnąć nadzwyczajne korzyści ekonomiczne. I w związku z tym, że Amerykanie zablokowali te dwie chińskie firmy, pozostałe państwa, które są sojusznikami USA w ramach NATO, zostały poproszone o podjęcie podobnych działań we własnych krajach. Problem polega na tym, że nie wszyscy sojusznicy Stanów Zjednoczonych poszli w amerykańskie ślady. Niemcy, Holandia i Hiszpania po prostu przyjęły system 5G, aczkolwiek z pewnymi zastrzeżeniami. Szwecja natomiast jest państwem, które u siebie całkowicie zabroniło Chińczykom stosowania technologii 5G, ale oczywiście dlatego, że Szwedzi mają firmę Ericsson – swojego narodowego flagowca w dziedzinie technologii telekomunikacyjnej. Natomiast szereg innych państw przyjęło postawę wyczekującą i myślę, że Polska należy właśnie do tego grona.
Początkowo zamierzaliśmy przyjąć bardzo restrykcyjne ustawodawstwo w tym aspekcie, ale projekt ustawy o cyberbezpieczeństwie jest nadal procedowany i nasze władze, z tego co się orientuję, nie chcą podjąć ostatecznej decyzji o charakterze restrykcyjnym i w moim przekonaniu zamierzają otworzyć furtkę dla tego, by firma Huawei w jakimś stopniu mogła dostarczać w Polsce komponenty dla sieci 5G, tym bardziej że oferuje ona konkurencyjne ceny. Byłby to ukłon w stronę Chin i na pewno władze tego kraju doceniłyby taki krok i stałyby się bardziej otwarte na propozycje polskich eksporterów.
Zatem mamy wybór między bezpieczeństwem definiowanym przez Amerykę i lojalnością wobec niej a własnym interesem narodowym w postaci możliwości zwiększenia eksportu na rynek chiński. Oczywiście wszystko to rozpatrywane jest w kategoriach bezpieczeństwa narodowego, jednak najważniejszym kryterium jest kryterium biznesowe – niedopuszczenie do tego, żeby firma chińska zdominowała rynek światowy i osiągnęła największe korzyści. Argument o bezpieczeństwie narodowym jest trochę naciągany, dlatego że zarówno Amerykanie, jak i inne państwa posiadają technologie umożliwiające kontrolę systemu 5G firmy Huawei. Taka jest prawda. A to, w jaki sposób nasz rząd rozwiąże kwestie ustawowe dotyczące cyberbezpieczeństwa i możliwości wykorzystania komponentów i elementów technologii chińskiej, będzie decydowało o przyszłości naszych stosunków gospodarczych z Chinami.
Szczerze mówiąc, stoimy przed niełatwym wyborem, dlatego musimy bardzo dobrze wyważyć wszystkie racje. Myślę, że nasze ustawodawstwo z jednej strony nie powinno być tak restrykcyjne jak amerykańskie, z drugiej nie tak liberalne jak niemieckie, które de facto dopuszcza technologię 5G firmy Huawei do systemu łączności w swoim kraju. Powinniśmy usadowić się między jednym a drugim rozwiązaniem.
Na koniec zapytam o największą światową strefę wolnego handlu, która obejmie kraje azjatyckie i Australię i zacznie działać od 1 stycznia 2022 r. Jak jej powstanie będzie miało wpływ na gospodarczą pozycję Unii Europejskiej w świecie?
To bezprecedensowa umowa tworząca strefę wolnego handlu o nazwie „Wszechstronne Regionalne Partnerstwo Ekonomiczne”, którego sygnatariuszami jest 10 państw ASEAN plus Chiny, Japonia, Republika Korei, Australia i Nowa Zelandia. Warto zauważyć, że w tym porozumieniu są komunistyczne Chiny, ale także Korea Południowa, Japonia i Australia, które jednocześnie – jakby to paradoksalnie nie brzmiało – są sojusznikami USA. Liberalizacja handlu między tymi potęgami spowoduje efekt przesunięcia handlu jeszcze bardziej w stronę Pacyfiku i zwiększy możliwości oddziaływania chińskiej gospodarki. To potencjalnie rzeczywiście grozi marginalizacją Unii Europejskiej. Ale przypomnę, że w tamtym regionie funkcjonuje inne porozumienie handlowe z udziałem 11 państw pod auspicjami Japonii o nazwie „Wszechstronne i Progresywne Porozumienie o Partnerstwie Transpacyficznym”. Aktualnie rozważany jest pomysł, by do tego porozumienia przyłączyła się Unia Europejska, dzięki czemu stałaby się ważnym partnerem w handlu wewnątrzregionalnym Pacyfiku. To wielkie megatrendy rozwojowe związane, po prostu, z rosnącą konkurencją i postępującą światową liberalizacją. Unia Europejska ma wypracowaną strategię wobec tego regionu i myślę, że jej intencją jest przeciwdziałanie marginalizacji względem takich biegunów wzrostu w gospodarce światowej jak Chiny i USA.
Rozmawiał Krzysztof Budka