Dopóki obywatele wierzą, że rząd może im coś dać, dopóty nie ma siły, która by powstrzymała rząd przed pokusą łupienia naiwniaków – pisze w najnowszym felietonie Stanisław Michalkiewicz.

Po operacji nogi leżę w gipsie, w związku z czym, w stopniu znacznie większym niż dotychczas, korzystam z radia. Postanowiłem słuchać I Programu Polskiego Radia, żeby – jak powiadają – trzymać rękę na pulsie i w ogóle – wiedzieć, co w trawie piszczy. Okazało się jednak, że mam do czynienia z sytuacją opisaną kiedyś przez Ryszarda Kapuścińskiego z Gwatemali. Tytułem eksperymentu odsłuchiwał on przez chyba dwa dni tamtejszą rozgłośnię radiową, która nadawała 24 godziny na dobę – podobnie jak I Program Polskiego Radia w Warszawie. Słuchając tej rozgłośni, Kapuściński doszedł do wniosku, że niepodobna się stąd dowiedzieć, co się właściwie w Gwatemali dzieje, nie mówiąc już o tym, co dzieje się na świecie. Napisał tedy, że ta rozgłośnia pracuje „w służbie ciszy”.

Dokładnie to samo robi I Program Polskiego Radia. Niepodobna się stąd dowiedzieć, co dzieje się w Polsce, nie mówiąc już o tym – co na świecie. Z serwisu informacyjnego można się bowiem dowiedzieć, gdzie tym razem spotkał się ze swoimi wyznawcami Naczelnik Państwa Jarosław Kaczyński i co im tam podał do wierzenia. W porywach można się też dowiedzieć, co takiego powiedział pan premier Morawiecki, ale ponieważ on nigdy nic interesującego nie mówi, to w zasadzie śmiało można to pominąć. Zdarzają się jednak wyjątki, bo podczas swojego pobytu w Helsinkach pan premier Morawiecki powiedział, że już „nie ma pewności”, skąd przyleciała rakieta, która w Przewodowie zabiła dwie osoby. Najwyraźniej musiał obsztorcować go wiceminister spraw zagranicznych Ukrainy, pan Melnyk z czarnym podniebieniem. Musiał przypomnieć mu, że o tym, co on myśli, to decydują na Ukrainie, a tam zdecydują nie wcześniej, jak ekipa, która z Ukrainy dotarła do Przewodowa, na podstawie wykopalisk ustali ponad wszelką wątpliwość, że rakieta została wystrzelona z Rosji, a konkretnie – z Kremla – jak od początku twierdził prezydent Zełeński, któremu dopiero po obsztorcówie ze strony prezydenta Bidena zmiękła rura i stracił dotychczasową pewność w tym względzie.

Wspominam o tym niejako na marginesie, bo niedawno wysłuchałem też z uwagą obszernego wywiadu, jaki z wicepremierem i ministrem aktywów państwowych Jackiem Sasinem przeprowadziła pani Małgorzata Raczyńska-Weinsberg, która w tubylczych mediach państwowych zrobiła oszałamiającą karierę – można powiedzieć – od pucybuta do milionera. Czy ze względu na liczne swoje zalety, czy ze względu, że Weinsberg – to nieważne, bo liczy się przecież to, co przy jej pomocy podał nam do wierzenia pan minister Sasin. A podał, że wszystko jest oczywiście w jak najlepszym porządku, zwłaszcza w kwestii umowy fuzji Orlenu z Lotosem. Wprawdzie Komisja Europejska surowo przykazała Polsce umieścić w umowie klauzulę, zgodnie z którą saudyjski współwłaściciel Lotosu będzie mógł sprzedać swoje akcje komuś dysponującego „doświadczeniem” w obrocie produktami naftowymi, ale to nic nie szkodzi, bo – jak wyjaśnił pan wicepremier – my mamy ustawę, dzięki której wszystko będziemy utrzymywali pod kontrolą.

Komisja Europejska nakazała Polsce jeszcze coś innego w innej sprawie, ale nie zwracałem już na to uwagi, bo pan wicepremier podkreślił z naciskiem, że Polska w Unii Europejskiej jest i będzie, żeby tam nie wiem co, a wszelkie spekulacje, jakoby ktokolwiek, a już specjalnie – Naczelnik Państwa – rozmyślał o „polexicie” – od Złego pochodzą. Słowem – wszystko po staremu – obydwa obozy, tj, obóz „dobrej zmiany”, podobnie jak obóz zdrady i zaprzaństwa, w sprawach istotnych dla Państwa idą ręka w rękę, a różnica – bo różnice przecież muszą być – sprowadza się do tego, że – jak to wyjaśnił Naczelnik Państwa na spotkaniu z wyznawcami w Nysie, gdzie padło pytanie o ratyfikację traktatu lizbońskiego – jeśli „my”, to znaczy – płomienni patrioci by tego nie zrobili, to zrobiłby to Donald Tusk i dopiero wtedy byłaby tragedia. Chodzi o to, że patrioci zdradzają naszą biedną ojczyznę po Bożemu, podczas gdy Tusk i jego ferajna – byle jak – a to przecież ogromna różnica.

Nawiasem mówiąc, po poszczególnych programach niczym refren powtarza się komunikat, że audycja został sponsorowana albo przez PKN Orlen albo jakąś inną spółkę Skarbu Państwa – bo za reklamy sukcesów rządu „dobrej zmiany” to już chyba sam rząd płaci. Na przykład za taką, kiedy synek pyta ojca, co to znaczy, że „inwestycje są bliżej ludzi”. Na to ojciec – że to oznacza boisko do koszykówki przy jego szkole i krótszą drogę do jego, tj. ojca – pracy. Bardzo to podobne do wierszyków z czasów stalinowskich, reklamujących Plan 6-letni: „Plan sześcioletni córeczko, to jest tak wiele; to na naszej szarej uliczce świeża zieleń. To nowa szkoła dla ciebie i innych dzieci, to boisko sportowe i piłka, co w niebo wzleci. To książka, to milion książek o najciekawszych sprawach, to kule na choinkę lśniące, to coraz piękniejsza Warszawa…” – i tak dalej. Okazuje się, że mimo transformacji ustrojowej aż tak znowu wiele się nie zmieniło, a w każdym razie – inspiracje nadal są jeśli nie te same, to w każdym razie takie same.

Krótko mówiąc, jest dobrze, a będzie jeszcze dobrzej. To znaczy byłoby, gdyby nie fake newsy z Unii Europejskiej. Jeden z nich głosi, że w roku 2024, a może – jak się postaramy – to już w roku przyszłym – koszty obsługi długu publicznego w Polsce przekroczą 105 miliardów złotych. Wprawdzie Naczelnik Państwa w swoich kazaniach do wyznawców o sprawach finansowych wyraża się nader powściągliwie, jako że dżentelmeni nie mówią o pieniądzach i na przykład o inflacji wspomniał tylko, że „przyszła do nas z zewnątrz”, a więc pewnie prosto od Putina i programy rozrzutnościowe rządu nie miały ani nie mają z nią nic wspólnego, bo przecież jeśli obywatele w ogóle w Polsce żyją, to żyją dzięki rządowi „dobrej zmiany”, który nic, tylko przychyla im nieba.

No dobrze, ale co w takim razie z tymi kosztami obsługi długu publicznego? Jeśli podzielić 105 miliardów przez liczbę obywateli rzeczywiście mieszkających w Polsce, to znaczy przez 35 milionów, to na jednego statystycznego obywatela przypadnie 3 tysiące złotych rocznie, co oznacza, że statystyczna, pięcioosobowa rodzina, tylko z tego tytułu będzie musiała już wkrótce zapłacić rocznie co najmniej 15 tysięcy złotych. Tymczasem inflacja już wkrótce może dopełznąć do 20 procent, bo jak jest wzrost – to zrównoważony – co oznacza, że wszystko rośnie równomiernie, a więc inflacja też. Nie ma rady; już wkrótce rząd „dobrej zmiany” będzie musiał wprowadzić jakąś „tarczę osłonową” przez kosztami obsługi długu publicznego, na której sfinansowanie wypuści obligacje, ale już nie po 9, tylko po 12 procent – bo dopóki obywatele wierzą, że rząd może im coś dać, dopóty nie ma siły, która by powstrzymała rząd przed pokusą łupienia naiwniaków.

Stanisław Michalkiewicz    

Poprzedni artykułRząd ukrywa poza budżetem 40 miliardów złotych!
Następny artykułBranża handlowa apeluje do Prezydenta RP