Jednym z bohaterów powieści w „Pustyni i Puszczy” był Afrykanin o imieniu Kali. Historia ta jest zapewne powszechnie znana, ale to od niego wzięło się określenie specyficznego fenomenu. „Moralnością Kalego” popularny Wikisłownik nazywa bowiem „potępianie u innych tego, co u siebie uważa się za dobre”. W samym dziele Henryka Sienkiewicza mowa było o tym, że Kali uważał za zły tylko taki uczynek, gdy ktoś ukradnie mu krowy, lecz już za dobry, gdy sam komuś krowę ukradnie.
Obserwacja życia codziennego wskazuje na to, że w jakiejś mierze niemal wszyscy jesteśmy hipokrytami. Liberałowie, socjaliści, konserwatyści i zieloni. Katolicy, buddyści i prawosławni. Trudno jest bowiem zbudować spójny światopogląd, nie popadając choćby okazjonalnie w sprzeczności logiczne, uproszczenia albo czystą obłudę. Uważam zresztą, że ryzyka tego nie unikam ani ja sam, ani nawet osoby wyznające tzw. postępowy światopogląd naukowy.
Mając na uwadze ten przydługi wstęp, chciałbym się odnieść do dwóch newsów, jakie ostatnio pojawiły się w mediach.
Po pierwsze, jak wiadomo, mniej więcej od lutego 2020 roku w Europie, Ameryce Północnej, Australii i Oceanii, a więc w państwach należących do szeroko rozumianego zachodniego kręgu cywilizacyjnego, pojawiła się moda na specyficznie moralistyczną postawę. Ileż to razy słyszeliśmy z ust polityków, lekarzy i naukowców skargi, jakoby to lud był zacofany, egotyczny i nie chciał się słuchać pouczeń lepiej urodzonych lub wykształconych? Od początku pandemii obserwowałem ze szczególną uwagę prasę brytyjską, gdzie takich połajanek ze strony technokratów i lewicowego establishmentu w kierunku libertarian, niektórych konserwatystów i zwykłego ludu pojawił się istny nawał. Narracja prezentowała się mniej więcej tak: gospodarka i interes indywidualny nie mogą być ważniejsze od interesu kolektywnego, zdrowia publicznego i wskazań nauki, rozumianej na sposób przyrodniczo-matematyczny
Nie trzeba było długo czekać, aż się okazało, że przejęty zdrowiem publicznym angielski establishment wyznaje raczej przysięgę Kalego niż Hipokratesa. Brytyjska prasa donosi przecież, że młodzi lekarze zapowiedzieli strajk. Deklaracje obejmują przy tym groźbę odejścia od łóżek pacjentów. Gazety różnie szacują liczbę zabiegów, jakie w związku z tym mogą ulec odroczeniu – i to pomimo postępującej już w Wielkiej Brytanii zapaści ochrony zdrowia związanej ze skutkami pandemii i lockdownu – ale mogą to być nawet setki tysięcy narażonych pacjentów. Jak więc cały ten moralizm, przejawiający się na przykład w pokrzykiwaniu na drobnych przedsiębiorców, że przedkładają własny interes ponad cudze zdrowie, skonfrontować z tym, że jednak portfel lekarza bywa ważniejszy niż zdrowie opuszczonych pacjentów? Na pewno znajdzie się na to jakaś wyjaśnienie. Jeśli nie naukowe i statystyczne, to przynajmniej sofistyczne. Nie mam co do tego wątpliwości.
Po drugie, nie chcę być całkowicie gołosłowny. Wspomniałem o tym, że czasem u siebie samego dostrzegam pewne nieścisłości w pojmowaniu rzeczywistości. A to obejmowało moje prywatne zjeżenie się na ową dydaktyczno-moralistyczną i nieznoszącą sprzeciwu postawę w kontaktach z „pospólstwem”, jaką najwyraźniej przyjęli eksponowani przedstawiciele środowisk medycznych i naukowych. Okazuje się, że krytyka czasem może iść za daleko. Zreflektowałem się jednak dopiero wtedy, gdy przeczytałem news należący do drugiej kategorii. Facebookowy profil Fundacji Dziewuchy Dziewuchom opublikował bowiem wpis o takiej treści: „Polska ginekologia to mentalny relikt – nie ma drugiej tak zacofanej specjalizacji medycznej. I choć nadal są osoby gotowe rozdzierać szaty w obronie lekarzy (…) badanie sondażowe mówi samo za siebie. Czasy bezwarunkowego zaufania do białego kitla się skończyły. Najwyższa pora wystawić środowisku lekarskiemu rachunek za lata bezczynności i ignorancji. Społeczeństwo jest na to gotowe”.
Nie trzeba długo się przyglądać, aby zauważyć nieco propagandowy i niesprawiedliwy charakter tej oceny. Być może także kiepską – bo sondażową – metodologię i podstawę jej sformułowania. Niezależnie bowiem od tego, jakie kto ma poglądy na temat przerywania ciąży, trudno raczej za obecny stan rzeczy winić indywidualnych lekarzy, a może nawet i środowisko lekarskie jako pewną zbiorowość. Z jednej strony, problem wydaje się przecież systemowy (obowiązuje kontrowersyjna regulacja ustawowa oraz wyrok Trybunału). Z drugiej strony, najprawdopodobniej nie ma takiej specjalizacji medycznej, w której nie zdarzają się śmiertelne błędy, niezależnie od dobrych chęci i doświadczenia lekarzy. Właściwie dlaczego tylko jedna kategoria tych błędów miałaby być traktowano w jakiś szczególnie upolityczniony sposób?
Zżymałem się na moralistyczne i dydaktyczne tony w wypowiedziach publicznych, ale sam najwyraźniej się ich ostatecznie nie ustrzegę. Wszystko to każe nam bowiem stale weryfikować własne poglądy i konfrontować je z wypowiedziami zarówno tych, z którymi się zgadzamy, jak i tych, z którymi się nie zgadzamy. Nierzadko nie będzie to zresztą automatycznie prowadzić do obowiązku odrzucenia naszych pierwotnych przekonań, a tylko do ich złagodzenia albo zniuansowania. I właśnie z tego rodzaju doświadczeniem wychodzę po zestawieniu ze sobą tych dwóch wieści z postępowego świata.
Michał Góra
Każdy felietonista FPG24.PL prezentuje własne poglądy i opinie