23 sierpnia Grupa Azoty poinformowała, że wstrzymuje produkcję nawozów. Niedługo potem swoje linie zatrzymał (czasowo) Anwil należący do PKN Orlen. Polska nie jest tu samotną wyspą. Podobna sytuacja ma miejsce także u największych producentów nawozów w Europie. Tylko w ostatnich tygodniach produkcję wstrzymały norweska Yara czy niemiecki SKW Piesteritz. Pamiętać należy, że jeszcze w ubiegłym roku nawozy płynęły szerokim strumieniem z Białorusi, Ukrainy i Rosji – dziś nie pozwala na to sytuacja polityczna.
Nas martwić najmocniej powinno jednak wstrzymanie produkcji w zakładach Grupy Azoty w Tarnowie, Puławach i Kędzierzynie.
Wzrost cen gazu – jeśli liczylibyśmy proporcjonalnie – powinien przełożyć się na ceny nawozów przekraczające 7-8 tys. złotych za tonę. Na to zgody wyrazić nie chce rząd, który za nieprzekraczalną granicę obrał 4 tys. złotych za tonę. Aby to osiągnąć, premier Morawiecki zapowiedział już, że rozważana jest kolejna tura dopłat do nawozów wiosną przyszłego roku. Na razie w wyniku nieco chaotycznych działań rezygnację z funkcji prezesa zarządu Grupy Azoty ZAK złożył Paweł Stańczyk. Jest nie najlepiej i na razie niewiele wskazuje na to, aby sytuacja miała się choćby ustabilizować.
Nawozami w hodowle
Rolnictwo jest systemem naczyń połączonych i trudno było spodziewać się, aby problemy na rynku nawozów nie odbiły się na kondycji innych branż. Tak też stało się w przypadku hodowli trzody chlewnej. Zakłady przetwórcze nie posiadają wystarczających zapasów gazów technicznych – głównie dwutlenku węgla. Kłopot polega na tym, że CO2 trudno jest dziś pozyskać ze względu na fakt, że na rynek dostarczają go… zakłady produkcji nawozów.
Braki dwutlenku węgla na liniach ubojowych mogą przełożyć się choćby na brak możliwości zrealizowania planowanego terminu odbioru tuczników od hodowców trzody chlewnej. Brak odbioru zwierząt oznacza brak ich uboju, ten z kolei, niepełne dostawy mięsa na rynek. Jeśli rzeczone świnie nie zostaną odebrane w terminie, wciąż będą rosnąć, aż zaczną nadmiarowo tłoczyć się w chlewniach. Co jednak w tej sytuacji zrobić mogą rolnicy? Niewiele – tym bardziej, że potencjalna nadpodaż wywołana zbyt długim przetrzymywaniem świń w chlewniach może doprowadzić do poważnej zapaści cenowej na rynku, który przecież nie poradził sobie jeszcze z kłopotami wynikającymi z występowania nowych ognisk afrykańskiego pomoru świń, dziesiątkującego pogłowie w krajowych gospodarstwach.
Czy mleczarnie dadzą radę?
Branża mleczarska może ucierpieć z kolei z powodu niedoborów ciekłego dwutlenku węgla, ale i suchego lodu. W skrajnym przypadku, gdyby na rynku wystąpiły poważne niedobory tych surowców, produkcja mleczarska i utrzymanie łańcuchów chłodniczych byłyby poważnie zagrożone. Sam sektor wskazuje, że brak gazu uniemożliwi paczkowanie m.in. wyrobów mleczarskich, gdyż odbywa się to w mieszance gazów, gdzie dwutlenek węgla jest elementem kluczowym.
Dziś powstałą wyrwę częściowo ratuje wznowienie produkcji przez Anwil, ale trudno orzec jak długo zakład prowadzić będzie działania, których rentowność stoi pod znakiem zapytania.
Kłopoty, kłopoty, kłopoty
Poza naturalnymi problemami, których szalone ceny nawozów przysparzają skupionym na uprawie roślin rolnikom, zdawać należy sobie sprawę także z faktu, że rykoszetem już dziś „oberwali” producenci piwa czy niealkoholowych napojów gazowanych. Firmy – jedna po drugiej – informowały o ograniczeniach produkcyjnych, które posypały się zaraz po ogłoszeniu przez Grupę Azoty i Anwil decyzji o wstrzymaniu produkcji. Problem polega także na tym, że producenci piwa i innych napojów gazowanych nie gromadzili większych zapasów, ponieważ nie otrzymywały żadnych sygnałów związanych z potencjalnym zagrożeniem wstrzymania dostaw surowego dwutlenku węgla i suchego lodu.
Unia nie pomaga…
Producenci rolni i szereg innych przedsiębiorców już dziś mogą zauważyć, jakie konsekwencje wywołują działania Komisji Europejskiej, która dąży do drastycznego ograniczenia możliwości stosowania nawozów w ramach strategii Europejskiego Zielonego Ładu. Nawet jeśli poradzimy sobie z kryzysem gazowym, kolejny cios nadejść może z najbardziej (nie)spodziewanego kierunku, czyli z Brukseli.