fbpx
piątek, 29 marca, 2024
Strona głównaFelietonSamowiktymizacja prawicy i lewicy

Samowiktymizacja prawicy i lewicy

Bycie ofiarą to świetne paliwo i nic dziwnego, że są tacy, którzy tankują nim do pełna.

Powieści Ayn Rand, te kasowe i kapitalistyczne produkcyjniaki, do których zawsze warto się odwołać, bo coś jednak w nich jest, oferują ciekawe sposoby diagnozy naszej rzeczywistości. Swego czasu pisałem o odczytaniu Rand, tak jak zrobił to Jacek Dukaj, a więc jako pisarki tworzącej w nurcie science-fiction. I jej przewadze w przewidywaniu przyszłości, jej przyszłości, która jest naszą teraźniejszością. Takie odczytanie jest bezpieczne zarówno dla fanów, jak i anty-fanów Rand, bo wymusza dobry kontekst.

Przewaga w odczytywaniu przyszłości oczywiście funkcjonuje w porównaniu do czegoś. Myślę, że gdyby zestawić Atlasa zbuntowanego Rand z dużo bardziej poważanymi i częściej cytowanymi 1984 i Nowym wspaniałym światem, to jednak laur za wizjonerstwo przypadłby Rand – choć może tylko mi się tak wydaje z uwagi na moje własne poglądy i idee, które są moim silnikiem.

Rand jednak pisze też i o tym, co możemy analizować wspólnie, nawet wtedy, kiedy jej nie lubimy. Wskazuje na to, że społeczeństwo tworzą trzy kategorie ludzi. Pierwsza z nich jest nieliczna, są to wynalazcy, kapitaliści, przedsiębiorcy i ludzie, którzy przyczyniają się do rozwoju. Druga to ludzie, którzy choć pozbawieni tej kreatywności pozwalającej generować wzrost, to jednak wykonujący swoją pracę tak dobrze, jak tylko potrafią i dzięki czemu pozwalają na utrzymanie tego poziomu dobrobytu, jaki mamy teraz. Trzecia kategoria to z kolei ci, którzy są skłonni do uspołeczniania swoich problemów i jednocześnie zawłaszczania cudzych owoców pracy. Nie należy ich utożsamiać z ubogimi, dla przykładu, bailouty spotkały się z humorystycznym określeniem „socjalizmu dla bogatych” i byłoby to śmieszne, gdyby nie było prawdziwe.

Na dużym poziomie ogólności ta koncepcja trójpodziału społecznego jest do obrony. Oczywiście w szczegółach nie jest już tak gładko, tam otwiera się przestrzeń do polemiki i krytyki. Rand jednak nie miała socjologicznego wykształcenia, można jej to więc wybaczyć. Z grubsza jednak jej podział działa. A wizjonerstwo Rand polegało na tym, że odkryła wzrost znaczenia trzeciej kategorii, ludzi pokazujących się jako ofiary.

Życie oczywiście jest dużo bardziej niesprawiedliwe niż świat przedstawiony w powieściach amerykańskich z lat 40. i 50. Naprawdę są ludzie, którzy wymagają pomocy. Należy im ją zapewnić, pewne okoliczności są bowiem przez nikogo niezawinione i prywatna inicjatywa charytatywna powinna dawać sobie z nimi radę (choć do problemu poniżenia wynikającego z zależności, o którym pisze Richard Sennett, musi się na poważnie odnieść każdy liberał widzący dalece idącą prywatyzację dobroczynności jako pożądaną). Jest to jednak tylko część tych, którzy wpisują się w modną obecnie kulturę bycia ofiarą. To pod realnie istniejące problemy prawdziwych ludzi chcą się podpiąć ci, którzy mogliby poradzić z nimi sobie sami. Powieściowa kategoria Rand ma się dobrze i okazała się być poważnym zjawiskiem.

Libertarianizm na pewno nauczył mnie jednego, źródła niepowodzeń należy zacząć szukać w sobie, dopiero w dalszej kolejności – na zewnątrz siebie. Lektura mediów społecznościowych, portali agregujących treści (i komentarzy pod nimi), dużych i mniejszych tytułów oraz treści w nich prezentowanych daje jednak do myślenia. Winny jest zawsze ktoś lub coś, o czym za moment, nigdy nie ja sam.

Samowiktymizacja, prezentowanie się jako ofiara, może być zarówno prawicowa, jak i lewicowa. Co nie dziwi, bo te dwa bardzo duże i pojemne sposoby myślenia (od których liberalizm i libertarianizm może być na całe szczęście rozdzielny i taki też być powinien) nie są żadnymi monolitami, po swojemu też ludzie podpisujący się pod nimi próbują wyjaśniać swoją i cudzą rzeczywistość. W wersji prawicowej winni są oczywiście „ci z zewnątrz”: zachodnia, plutokratyczna kultura, mniejszości, ponadnarodowe przestrzenie podejmowania decyzji politycznych, takie jak przede wszystkim Unia Europejska, po której – po tylu latach! – polska prawica mogłaby wreszcie nauczyć się poruszać. W tym imaginarium winowajców poczesne miejsce zajmują też elity, w Polsce uosabiane przez prof. Balcerowicza i problem z tym, że podczas reanimacji zdarza się połamanie żeber pacjenta. Zewnętrzna dla prawicowo ustosunkowanych samowiktymizujących się osób jest też biologia, która coraz częściej nie pozwala im znaleźć sobie dziewczyny. Nie jest to niestety śmieszne, w Internecie naprawdę można przeczytać, że źródłem matrymonialnych niepowodzeń mogą być nie takie jak trzeba powieki, za krótkie kości obojczykowe albo za chude nadgarstki. W wersji lewicowej są to z kolei „ci z wewnątrz”, patriarchat, opresyjna narodowa kultura, lokalny proboszcz i jego kumpel od wódki Janusz lokalny przedsiębiorca. Zaduch – cokolwiek to może znaczyć.  Zawsze ktoś inny. Nigdy ja.

Kłamstwem jest oczywiście naiwna liberalna wiara w to, że z dnia na dzień były pracownik PGR-u mógł nauczyć się nowych umiejętności i znaleźć pracę w Warszawie lat 90. Inaczej mówiąc, nie wszystko zależy od nas i niektórzy naprawdę mają prawo czuć się pokrzywdzeni. Liberałowie są właśnie powołani jako pierwsi do zwalczania takich intelektualnych aberracji jak opowieści o tym, że wystarczy tylko chcieć, a samo się ułoży. Czasem się nie układa, nawet wtedy, kiedy dołożyć mnóstwo pracy własnej. Rynki mają swoją płynność, rynek pracy też, ale nawet gdyby był płynny jak coca-cola, to i wtedy z uwagi na własne, czysto ludzkie i naturalne ograniczenia, nie wszystko byłoby możliwe dla wszystkich. I wciąż tak to działa. Niektórzy ludzie mają prawo szukać winy swoich niepowodzeń poza sobą – i pewnie je tam znajdą. Co powinni robić pozostali, to wspierać taki system społeczno-ekonomiczny, w którym jak najwięcej będzie zależeć od własnych decyzji a jak najmniej od cudzych – i w ten sposób tworzyć hierarchie zawodowe i życiowe jak najbardziej funkcjonalne. Mówiąc inaczej, potrzebny jest czas i możliwości na to, aby zrastały się żebra, ale potrzebna jest też do tego wola zmian.

Tak się jednak nie stanie, ewentualnie – nieprędko. Tym bardziej że pod prawdziwie poszkodowanych podpinają się już ci, którym ich udawanie jest wygodne. Prawicy i lewicy opłaca się mieć swoje ofiary. Wystraszony, ukierunkowany wyborca – to świetny polityczny klient. Zapłaci swoim głosem za to, aby poczuć się pewniej. Ale szukajmy winy w sobie. Zapraszają do tego liberałowie. Swoją drogą, mający ogromne pole do poszukiwań własnych słabości u siebie samych. Skądś się przecież bierze nasza niedoreprezentacja i skoro jesteśmy tacy hardzi, to musimy założyć, że z naszej własnej winy.

Marcin Chmielowski

Każdy felietonista FPG24.PL prezentuje własne opinie i poglądy

Marcin Chmielowski
Marcin Chmielowski
Politolog, doktor filozofii, autor książek, scenarzysta filmów dokumentalnych.

INNE Z TEJ KATEGORII

Ot, i nastał koniec na samym początku

Zwykliśmy mówić za Kisielem, że socjalizm to ustrój, który bohatersko pokonuje problemy nieznane w żadnym innym ustroju. Dziś mamy do czynienia z absolutnie kuriozalną sytuacją, kiedy państwo socjalistyczne tworzy problemy, które po morderczej walce zostały uznane za pokonane.
6 MIN CZYTANIA

Polityka religijna

O czym powinien był felieton w Wielkim Tygodniu? Czy o niegodziwej mamonie, czy raczej o sferach od niej odległych? Z pozoru trzeba by preferować raczej te drugie tematy – ale kiedy zastanowimy się nieco głębiej, to niepodobna nie dojść do wniosku, że tematem świątecznego felietonu powinna być… polityka.
5 MIN CZYTANIA

Nie pal marihuany przy Mamusi. No, chyba że w Niemczech

Problem legalizacji marihuany nie znajduje się w pierwszej dziesiątce kluczowych spraw, jakie powinniśmy rozwiązać. Łączy się za to z szerszym zjawiskiem, jakim jest państwowy paternalizm. A to już jest coś ważnego. Coś, co warto opisać.
5 MIN CZYTANIA

INNE TEGO AUTORA

Nie pal marihuany przy Mamusi. No, chyba że w Niemczech

Problem legalizacji marihuany nie znajduje się w pierwszej dziesiątce kluczowych spraw, jakie powinniśmy rozwiązać. Łączy się za to z szerszym zjawiskiem, jakim jest państwowy paternalizm. A to już jest coś ważnego. Coś, co warto opisać.
5 MIN CZYTANIA

Argentyńska telenowela libertariańskich reform

Kiedyś telenowele można było oglądać w telewizji. Nigdy tego nie robiłem, bo wolałem inne programy. Argentyńska telenowela przychodzi jednak do mnie sama. I bardzo mnie interesuje, bo jest o libertarianizmie.
4 MIN CZYTANIA

Dzień kobiet i dzień Czarnego Łowcy

Dzień kobiet i dzień mężczyzn to obecnie internetowe „święta”, które obchodzi się w taki sposób, że można zadeklarować jakieś swoje stanowisko, popisać się niezrozumieniem różnic pomiędzy prawem i przywilejem, na koniec, to już tylko w jednym z przypadków, można wrzucić swoje zdjęcie z tulipanami i zasygnalizować cnotę. Można też zrobić w związku z nimi coś innego albo nic. Co kto woli. Na szczęście tutaj mamy jakiś wybór.
4 MIN CZYTANIA