Wiele europejskich krajów normalizuje politykę nastawioną na przeciwdziałanie pandemii. Co rusz media obiega informacja o wycofywaniu się, czasami tylko częściowym, kolejnych państw z rygorów i obostrzeń. Pełzający stan wyjątkowy podszyty biowładzą zdaje się cofać, choć oczywiście, jak to zawsze bywa, gdy w grę wchodzi efekt zapadki, państwo nie odda nam aż tyle, ile zabrało.
Zabrało niejednokrotnie w dobrej wierze, choć oczywiście polityków powinniśmy rozliczać za konsekwencje ich decyzji, nie za intencje. Początkowo bowiem, tu wracam pamięcią do 2020 roku, naprawdę nie bardzo było wiadomo, z czym mamy do czynienia, jaka może być skala strat i zawirowań. Przyznaję, że popierałem pierwszy dwutygodniowy lockdown. Uważałem, uważam tak zresztą nadal, że państwu takiemu jak Chiny, a więc komunistycznemu i totalitarnemu, nie należy wierzyć z zasady. Nie wiedząc praktycznie nic o chorobie i dysponując szczątkami informacji, trzeba było czasowo zamrozić sytuację, aby lepiej się do niej przygotować. Nie znaczy to jednak, że różne, niekiedy dziwaczne, ograniczenia powinny z nami zostać tak długo. I będą nas aż tyle kosztować. Polityka lockdownów okazała się być na dłuższą metę bardzo kosztowna i w mojej opinii wszystkie kolejne lockdowny po tym pierwszym, który miał trwać jedynie dwa tygodnie, przyniosły więcej szkody niż pożytku. Zdaję sobie jednak sprawę, że dziś łatwo się to pisze, bo jesteśmy już wszyscy mądrzejsi o te dwa lata.
Pobojowisko, niejednokrotnie wywołane niedopasowanymi obostrzeniami, trzeba będzie jakoś uporządkować. Gospodarka przypomina bardziej zwierzę niż maszynę, jest w stanie się sama uzdrawiać, o ile zostawić ją w spokoju i dać jej czas. Nie potrzebujemy żadnego zegarmistrza, który naprawi ją z zewnątrz. Decyzją niektórych przedsiębiorców będzie zresztą utrzymanie jakichś pandemicznych obostrzeń. Jeżeli jednak będą to ich prywatne decyzje, to niech ponoszą ich konsekwencje, tak pozytywne, jak i negatywne. To również będzie jakieś przystosowanie się i dowód na zmienność, zdolność do adaptacji. Pojawiły się bowiem grupy konsumentów, dla których sprawa pandemii koronawirusa jest istotna. I przedsiębiorcy odpowiedzą na popyt.
Tak długo zresztą, jak mówimy o decyzjach konsumentów a nie wyborców – możemy spać spokojnie. Zaletą rynku w porównaniu z państwem jest rozproszenie decyzji, dzięki temu ludzie, którzy chcą wciąż i wciąż przeżywać pandemiczną rzeczywistość, będą mogli to robić – dzięki przedsiębiorcom, którzy im to umożliwią i będą na przykład wymagać testów lub dowodów zaszczepienia.
Nie da się bowiem nie zauważyć pokaźnej grupy, która zwyczajnie poczuła się dowartościowana dzięki pandemii. Zwykły slaktywizm mogli oni przedstawić jako bardzo łatwe i tanie dbanie o dobro wspólne. Hasztagzostańwdomu przecież kosztuje niewiele wysiłku. Emanowanie moralną wyższością zbudowaną na poczuciu dbania o zdrowie publiczne na przykład w tramwaju, kiedy to można wykłócać się z pasażerami o brak maski, też jest pewnie dla niektórych ludzi przyjemnym uczuciem i wciąż relatywnie łatwo dostępną aktywnością. Czują, że zyskali przestrzeń, w której mogą czuć się ważni. Udział w teatrzyku bezpieczeństwa, bo musimy odróżnić sensowne środki zapobiegania zarazie od pozorów takich działań, to po prostu przygoda, z której wielu nie będzie chciało zrezygnować. A jeśli wiąże się ona z możliwością pokazywania innym, gdzie ich miejsce, to ból rozstania z pandemią będzie tym większy.
Ale dotknie on też ludzi, którzy ostatnie dwa lata przeznaczyli tylko na to, aby udowodnić, że potencjalnie śmiertelna choroba to katar. Jeżeli zaś czegoś możemy się nauczyć z – miejmy nadzieję – dogasających przygód z koronawirusem, to jest to nauka o skuteczności radykalnych mniejszości, które potrafią zdominować zawsze rozlazłą większość. Nie da się bowiem ukryć, że zdrowego rozsądku zabrakło nie tylko zwolennikom medycznej krucjaty, ale też koronawirusowym negacjonistom. Jeśli jednak pozwolimy społeczeństwu dzielić się na segmenty konsumentów choćby nawet na podstawie podziału, jakim jest stosunek do pandemii, będziemy w stanie żyć ze sobą po prostu lepiej, podejmować więcej własnych decyzji i ponosić ich konsekwencje, łącznie z dobrowolną izolacją domową, do której każdy przecież ma prawo.
Marcin Chmielowski