Relacje polsko-szwedzkie mogą kojarzyć się nam Polakom przede wszystkim z niezbyt szczęśliwym „importem” dynastii Wazów na królewski tron Rzeczypospolitej, a następnie z tragicznym dla naszego kraju potopem szwedzkim, podczas którego punktem zwrotnym okazało się oblężenie Jasnej Góry. Tymczasem stosunki polsko-szwedzkie sięgają o wiele głębiej, bo czasów, kiedy bardziej właściwym byłoby mówić o relacjach Słowian i Wikingów i „stosunkach dyplomatycznych” opartych na sile miecza i topora. Będąc precyzyjnym trzeba dodać, iż były to także relacje oparte na prędkości płynącej łodzi z wojami. I tak: był czas, że była to prędkość łodzi wikińskich uciekających przed Słowianami i prędkość słowiańskich łodzi (korabi) zmierzających ku szwedzkim wybrzeżom po to, by dać Szwedom łupnia. Tak było w 1135 roku, kiedy to Słowianie zgotowali Wikingom (na ich własnej ziemi) prawdziwy pogrom.
Skandynawskie sagi i wiersze skaldów sławiły bohaterskie wyczyny odważnych Wikingów łupiących miasta Europy Zachodniej, czy wręcz wyprawiających się na odległą Ruś, by nie wspomnieć już o łodziach Wikingów docierających na Islandię, Grenlandię czy wręcz do Ameryki. A co z sąsiadującymi z Wikingami Słowianami, którzy mieszkali tuż za miedzą? Próżno szukać w wikińskich eposach relacji o zwycięskich walkach ze Słowianami – jest ich zaledwie kilka.
Za to w zachowanych kronikach jest wiele relacji, które opisują ni mniej ni więcej tylko to, jak Słowianie spuścili potężne manto Wikingom. Przytoczona historia nie jest opowieścią z mchu i paproci tylko mało znanym wydarzeniem historycznym, które może być niejako powodem do dumy, biorąc pod uwagę fakt, iż był czas, że z krewkimi Słowianami nawet Wikingowie woleli nie zadzierać. Powód był prosty – to się po prostu nie opłacało.
Zdobycie Konungaheli
Konungahela była sercem Skandynawii. Był to port położony na zachodnich wybrzeżach dzisiejszej Szwecji. Potężnie obwarowane miasto było także miejscem zjazdów skandynawskich królów. Tutaj złożone były relikwie Krzyża przywiezione z Ziemi Świętej przez Sigurda Krzyżowca. Sama nazwa miasta pochodziła od wikińskich słów: „konung” – król i „hel” – dwór. Słowianie jednak w 1135 roku zgotowali Wikingom prawdziwy „hell”, czyli piekło.
Flota księcia Racibora, liczyła – według opisów – około 650 łodzi (choć są relacje mówiące o 720 łodziach) i do 30 tysięcy wojów, z czego około tysiąc „komandosów” na koniach. Słowianie po przepłynięciu 300 mil dopłynęli do zachodnich brzegów Szwecji. Wieść o wojach z Pomorza lotem błyskawicy dotarła do Konungaheli wywołując panikę mieszkańców i wymarsz Wikingów na spotkanie Słowian. Warto dodać, że sztuka wojenna ówczesnych Słowian stała na bardzo wysokim poziomie. Dość wspomnieć, że ich łodzie – korabie – były większe od wikińskich i mogły pomieścić na swoim pokładzie dwa konie, dzięki którym Słowianie dysponowali siłami szybkiego reagowania. Co ciekawe, łodzie te dla postrachu słowiańscy piraci zwani wiciędzami lubili „przyozdabiać” czaszkami zwierząt.
Nasi przodkowie najpierw pobili Wikingów w bitwie pod Konungahelą, a następnie zdobyli samo miasto (w nocy z 9 na 10 sierpnia), które po dokładnym złupieniu puścili z dymem. Po czym powrócili na Pomorze z bogatymi łupami i setkami jeńców, co odnotowane zostało w sadze Snorri Sturluson następującymi słowami: „Król Racibor i jego zwycięskie wojska ustąpiły i powróciły do Slavii, a wielka liczba ludu, który wzięty był w Kungahelli, potem długo żył u Słowian w niewoli. Wielki port Kungahälla nigdy nie wrócił do tego samego stanu, co przedtem […]”.
Czy historię zdobycia Konungaheli przez Słowian znają nasi piłkarze, którzy dzisiaj kolejny raz będą zmagać się ze Szwedami w meczu o wszystko? Jeżeli nie, to warto, aby ją poznali. Wszak warto pamiętać nie tylko o potopie szwedzkim w Polsce, ale i słowiańskim potopie w Szwecji. Pisząc powyższe, a lubując się w kinie pomyślałem, iż najwyższy czas, by polska i światowa kinematografia wzbogacona została o wysokobudżetowe produkcje filmowe typu „Wikingowie” czy „Gra o tron”, tyle że inspirowana wyczynami słowiańskich piratów zwanych wiciędzami, przed którymi drżeli nawet Wikingowie.