Zapewne wszyscy już słyszeli o kontrowersji związanej z wyrzuceniem słynnego serbskiego tenisisty, Novaka Djokovicia, z terenu Australii, gdzie odbywa się właśnie kolejny cykl turnieju w kategorii Open.
Djoković to w istocie swego rodzaju odpowiednik niektórych naszych polskich celebrytów, jeśli chodzi o wiarę w działanie różnych magicznych mocy i przedmiotów. Dodatkowo Serb nie wierzy w bezpieczeństwo lub skuteczność szczepionek.
To ostatnie nie jest zapewne zbyt mądre, ale cała sprawa przybrała symbolicznego wymiaru. Australia od początku prowadziła bowiem twardą politykę antycovidową, zamykając granice nie tylko dla osób z zewnątrz, ale nawet dla własnych obywateli, którzy – ciekawe zresztą dlaczego – chcieli stamtąd, w niemałych podobno ilościach, wyjechać w czasie pandemii. Ciężkie lockdowny w niektórych regionach trwały przez ponad 260 dni, a szczepienia ostatecznie nie tylko przybrały obowiązkowy charakter, ale każdy, kto pytał o bardziej woluntarystyczny system, został okrzyknięty „antyszczepionkowcem”. Nic dziwnego, że państwo to stało się wzorem do naśladowania dla tych, którzy popierali podobny kurs w Europie.
Sprawa Djokovicia jest jednak ciekawa z innych względów. Otóż sportowy gwiazdor – zamiast po prostu wykorzystać swój majątek i kupić sfałszowane papiery, jak robi pewna część Europejczyków i podobno całkiem sporo Polaków – postanowił powołać się na istniejące w australijskim prawie wyłączenie od obowiązku szczepień ze względów medycznych. Mamy tu więc do czynienia z klasycznym sporem o prawo, a do takiego postępowania w cywilizowanym kraju każdy powinien mieć dostęp, nawet morderca i podpalacz, a już na pewno tzw. antyszczepionkowiec. O indywidualnych uprawnieniach ludzi nie powinny przecież decydować nastroje podpuszczanego przez rząd i moralizatorskich dziennikarzy społeczeństwa, ani śmieszne obrazki i łańcuszki rozsyłane w Internecie, a raczej niezależne, obiektywne i nieuprzedzone sądy.
Dlaczego jeszcze uważam, że to była swego rodzaju telenowela dla elit? Po pierwsze dlatego, że w Australii nadal jest 20 proc. niezaszczepionych obywateli i jedna dodatkowa osoba raczej wiele by nie zmieniła w obiektywnej rzeczywistości. Po drugie, kiedy polscy samozwańczy „postępowcy” zajmują się Djokoviciem (bo takie akurat w tym „ulu” wypowiedzi świadczą o przynależności do odpowiednio elitarnej grupy), to naszą polską granicę bez problemu przekraczają pewnie dziesiątki niezaszczepionych osób dziennie, skoro według witryny rządowej wystarczające jest okazanie negatywnego wyniku testu. Ja rozumiem, że ludzie potrzebują symboli i namiastki religijności, ale dlaczego brak racjonalności przejawia się akurat wśród tych, którzy o nią najbardziej zabiegają w przestrzeni publicznej?
Po trzecie, jedna grupa ludzi nie może jednak przekroczyć naszej granicy. To migranci zatrzymani w potrzasku na wschodnim pograniczu z Białorusią. Ci, którzy cieszą się z deportacji Djokovicia, zapominają chyba o tym, że rząd australijski użył w tym celu arbitralnych przepisów, które pozwalają władzy wykonawczej twardo rozprawiać się właśnie z problemem nielegalnej imigracji. I to też najwyraźniej ma poparcie miejscowego populusa. Odpowiedzią na ten argument będzie pewnie, że Djoković to bogaty ekscentryk, niektórzy twierdzą nawet, że „głupiec”, a nie biedak, który dopłynął do brzegów Australii w szalupie. Być może to i prawda, ale w oczach ustawy lub sądu nasze sympatie i antypatie, majątek ani stan zdrowia nie powinny mieć żadnego znaczenia, wszyscy jesteśmy wobec prawa równi. Podobnie znaczenia nie mogą mieć sondaże. Liczy się tylko to, czy komuś jakieś prawo przysługuje, czy nie. Może to być gangster ubiegający się o przerwę w karze, a może to być antyszczepionkowiec, który chce wykazać przed sądem, dlaczego się szczepić nie chce albo nie może. Myślałem, że dla nas wszystkich, którzy popierają liberalizm i demokrację, jest to oczywiste i mało sensacyjne.
Ostatecznie perypetie Novaka Djokovicia zakończyły się zresztą negatywnym dla niego orzeczeniem sądu i należy to uszanować. Podobnie jak to, że amerykański Sąd Najwyższy „uwalił” mniej więcej w tym samym czasie jedno z rozporządzeń administracji prezydenta Joe Bidena, wprowadzające m.in. obowiązek szczepień w miejscach pracy. I to nie dlatego, że Djoković chciał się zatrudnić w amerykańskiej korporacji, lecz ze względu na to, że władza wykonawcza nadużyła swoich kompetencji.