Swoim niespodziewanym dokonaniem Polacy wprawili w osłupienie całe himalaistyczne środowisko – tym bardziej, że o próbie zdobycia najwyższego szczytu na ziemskim globie praktycznie nikt nie wiedział. Nikt też nie zdawał sobie sprawy z tego, jakie były kulisy zdobycia Mount Everestu przez Polaków, a szczególnie, jak trudno było tę wyprawę przygotować.
Himalaiści z całego świata byli zaszokowani wyczynem Polaków, gdyż do tej pory nikt nie skusił się na zimową wyprawę w Himalaje. Sezon w Himalajach i Karakorum trwał wówczas do 15 lutego – dalsza część zimy miała być poza zasięgiem człowieka.
Polacy, zanim pokonali Mount Everest (tyb. Czomolungma) musieli jeszcze wcześniej pokonać peerelowską rzeczywistość. Innymi słowy musieli w Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej (gdzie brakowało pieniędzy na wszystko, a niebawem i wszystkiego) zdobyć potężne pieniądze na wyprawę. Na szczęście drzwi do ekskluzywnego świata zdobywców Mount Everestu wcześniej otworzyła już Wanda Rutkiewicz, zdobywając tę górę 16 października 1978 r. jako pierwsza Europejka i jako trzecia kobieta na świecie (w tym też dniu Karol Wojtyła został wybrany na papieża). Rutkiewicz zdobyła Everest dołączając do zagranicznej wyprawy. Tym razem miało być jednak inaczej – miała to być w całości polska wyprawa. Tyle że od słów do czynów, jak zawsze, wiedzie daleka droga, a w rzeczywistości PRL pierwszą przeszkodą do pokonania było zdobycie odpowiednich funduszy. Sęk w tym, że koszty miały być ogromne, a od tego należało zacząć. Wyprawa miała kosztować 3,5 mln złotych i 50 tys. dolarów (sam transport lotniczy kosztował 1250 tys. złotych). Dotacja Głównego Komitetu Kultury Fizycznej i Sportu wynosiła 30 tys. dolarów, brakowało więc bardzo dużej kwoty. Na szczęście znaleźli się prywatni sponsorzy, a zwłaszcza (nieoczekiwanie) jeden. Kim był tajemniczy sponsor polskich himalaistów?
Julian Godlewski – od weterana wojennego do milionera
Julian Godlewski był postacią nietuzinkową. Gorący patriota, urodzony w prawniczej rodzinie we Lwowie, który za Polskę bił się już jako nastolatek w wojnie polsko-bolszewickiej. Podczas II wojny światowej także nie szczędził swojej krwi (w bitwie pod Falaise, w 1944 r., został poważnie ranny), a po wojnie, gdy stał się niemal milionerem, nie skąpił Polsce twardych dewiz. Dokładniej rzecz ujmując ogrom swojego majątku przekazywał na utrzymanie polskich instytucji kulturalnych za granicą. To on reaktywował przecież Muzeum Polskie w Rapperswilu w Szwajcarii, wspierał też wiele instytucji w Polsce. O tym, w jaki sposób zasłużony weteran 1 Dywizji Pancernej generała Stanisława Maczka stał się milionerem i jak po wojnie pomagał Polsce i Polakom będziemy jeszcze pisać na łamach „Forum Polskiej Gospodarki” i FPG24. Dzisiaj o tej zasłużonej dla Polski – i de facto zapomnianej – postaci chcieliśmy przypomnieć pierwszy raz. A dzieje się tak dlatego, że w okolicznościowych materiałach medialnych (z okazji 44-lecia zdobycia przez Polaków Mount Everestu w 1980 r.) o Julianie Godlewskim wspomina się bardzo mało lub wcale. A jest to postać po prostu niezwykła. Mieszkający w Szwajcarii polski weteran wojenny z własnej kieszeni wyłożył na polską wyprawę aż… 15 tys. dolarów – naówczas kwotę wręcz astronomiczną. Nasza ekspedycja w końcu mogła wylecieć do Nepalu.
Dramatyczne okoliczności zdobycia Bogini Matki Ziemi
Zdobycie Everestu w czasach siermiężnego PRL-u już było nie lada wyczynem, a pomysł wejścia zimą stał się dodatkowym, potężnym wyzwaniem. Było to ogromne przedsięwzięcie sportowe i logistyczne. Polaków nie było stać na drogi zachodni sprzęt, toteż niemal wszystko na potrzeby wyprawy powstawało w kraju. Dodatkowo nasi himalaiści musieli oszczędzać nawet na żywności. Członek wyprawy Leszek Cichy tak wspominał tamten czas w książce „Gdyby to nie był Everest”: „Teraz wydaje się to śmieszne, ale wieźliśmy do Nepalu nawet ryż i cukier, kawę i herbatę. Mimo że cały region był wielkim producentem ryżu, bardziej opłacało nam się wysłać go tam, niż kupować na miejscu”.
W takich warunkach dokonała się rzecz niemalże niemożliwa: pierwsze na świecie zdobycie Mount Everestu zimą. Odbyło się to w dramatycznych, pełnych napięcia okolicznościach. Polscy himalaiści zdobywali Czomolungmę (w języku tybetańskim: Bogini Matka Śniegu lub Bogini Matka Ziemi) 1,5 miesiąca, z graniczną datą wyznaczoną przez Nepalczyków na 15 lutego. Jeszcze dzień wcześniej wydawało się, że nie uda się im zdobyć Everestu i większa część wyprawy postanowiła udać się w drogę powrotną. Dopiero 15 lutego wieczorem Nepalczycy poinformowali, że przedłużają Polakom termin o dwa dni.
Rozpoczął się wyścig z czasem. Dwaj polscy himalaiści – Krzysztof Wielicki (29-letni inżynier geodeta z Warszawy) i Leszek Cichy (30-letni inżynier elektronik z Wrocławia) postanowili zdobyć szczyt mimo przedburzowej pogody.
17 lutego 1980 r. o godz. 14.40 czasu miejscowego Polacy zdobyli Mount Everest. Himalaistom pogratulował I sekretarz PZPR Edward Gierek, o czym szeroko informowały peerelowskie media. List gratulacyjny przesłał także papież Jan Paweł II (o tym media zapomniały już wspomnieć).
Dzień ten stał się swego rodzaju otwarciem złotego czasu polskiego himalaizmu, w którym złotymi zgłoskami zapisało się wielu polskich miłośników najwyższych gór, a wśród nich Wanda Rutkiewicz i Jerzy Kukuczka.