Wspólnota Europejska, która poprzez integrację gospodarczą miała być gwarantem pokoju na kontynencie, nie uchroniła Europy przed wojną. Ideologizacja tego tworu, który dziś nazywamy Unią Europejską, w duchu skrajnej lewicy, zajmowanie się kwestiami obyczajowymi zamiast gospodarczymi, sprawiły, że 27 państw członkowskich nie jest w stanie skutecznie przeciwstawić się Moskwie. Przez zależność od rosyjskich surowców Europa stała się zakładnikiem Putina.
Od ponad 15 lat europejskie władze grożą Rosji sankcjami za łamanie praw człowieka i demokratycznych wartości. W tym kontekście znamienne są słowa Josepa Borrella – byłego przewodniczącego Parlamentu Europejskiego – który już w październiku 2006 r. mówił, że „nie można wymieniać energii na prawa człowieka”. Mimo iż polityka Władimira Putina na przestrzeni lat nie uległa zmianie, europejskie elity wbrew wcześniejszym zapowiedziom nie zerwały kontaktów gospodarczych z Rosją. Wręcz przeciwnie. Jak wynika z danych Eurostatu, import rosyjskiego gazu do Unii wzrósł z 32 proc. w 2006 r. do 45 proc. w 2021 r.
Wielu obserwatorów europejskiej sceny politycznej jest zdania, że za uzależnienie energetyczne Unii odpowiedzialne są Niemcy. Nie jest tajemnicą, że w Unii od lat obowiązywała niemiecka narracja zakładającą zbliżenie gospodarcze z Rosją. Zdaniem Berlina zacieśnienie współpracy było najlepszym sposobem zbliżenia Kremla do „demokratycznych wartości”. Podążając za niemiecką strategią wybudowano gazociągi Nord Stream 1 (2011 r.) i Nord Stream 2 (2018 r.) o przepustowości 55 mld m3 każdy. Zdominowanej przez Gazprom spółce budowlanej przewodniczył były kanclerz Niemiec Gerhard Schröder. I chociaż procedura certyfikacji gazociągu Nord Stream 2 została wstrzymana przez nowego kanclerza Olafa Scholza, to polityka energetyczna Niemiec i pobłażliwość Berlina wobec działań Kremla przez wielu zostały odebrane jako poważny gest braku solidarności wobec Ukrainy.
Ekonomiści podkreślają, że istnieje związek między decyzjami gospodarczymi w dziedzinie energetyki i finansów a życiem społecznym. Niemcy znały ryzyko oddania swojego rozwoju gospodarczego w ręce Putina. Mimo to nasz zachodni sąsiad na pierwszym miejscu postawił swoje partykularne interesy, przedkładając je nad dobro całego europejskiego społeczeństwa.
Kryzys na Ukrainie postawił Niemcy w trudnej sytuacji. Zwłaszcza że gospodarka nad Renem zobowiązała się do zamknięcia wszystkich elektrowni węglowych do 2030 r. Mimo iż Berlin nieustannie inwestuje w odnawialne źródła energii, to jak wynika z danych niemieckiego Ministerstwa Gospodarki i Klimatu, stanowią one zaledwie 25 proc. całkowitego zużycia energii w kraju, podczas gdy ponad 55 proc. energii zużywanej w Niemczech pochodzi z Rosji.
Nic więc dziwnego, że kwestia zaprzestania zakupu rosyjskich surowców dzieli Wspólnotę. Szkoda, że tak późno państwa członkowskie zrozumiały, że polityka energetyczna to także geopolityka.