fbpx
wtorek, 3 grudnia, 2024
Strona głównaFelietonTo nie paragony grozy są winne

To nie paragony grozy są winne

Polacy postępują racjonalnie: kalkulują i wybierają te miejsca, gdzie za cenę niewiele wyższą albo nawet za identyczną dostają znacznie więcej. Przygnębiające jest, że przedstawiciele turystycznego biznesu, zamiast wyciągnąć z tej sytuacji wnioski i postarać się lepiej sprofilować ofertę, winą obarczają okazjonalnie pojawiające się teksty o „paragonach grozy”. Turystyką, podobnie jak każdym innym biznesem, rządzi prawo podaży i popytu.

„Ile można narzekać na paragony grozy? Ile można zwracać uwagę na najdroższe oferty, jakie oferują hotele w regionie? Jeżeli ktoś ma ochotę na weekend w Hiltonie, to oczywiście ma do tego prawo, ale w Kołobrzegu, Świnoujściu czy w Międzyzdrojach można wypocząć za naprawdę rozsądne pieniądze. Na polską turystykę w ostatnich dwóch latach prowadzona jest niezrozumiała dla mnie nagonka. Efekt jest taki, że turystów z Polski jest w tym roku mniej nad polskim morzem. To sytuacja dla mnie zaskakująca i niezrozumiała”. Takie słowa Hanny Mojsiuk, prezesa Północnej Izby Gospodarczej, przytoczyło kilka dni temu FPG24. Dla mnie zaś zaskakująca i niezrozumiała jest ta wypowiedź.

Dalej w tekście czytamy, że prezes oddziału izby w Świnoujściu Piotr Kośmider powiedział: „Musimy więc głośno krzyczeć, że Bałtyk jest piękny, że warto tu przyjechać i korzystać z naszych atrakcji”. Bałtyk, owszem, jest piękny, ale już to, co się nad nim w Polsce znajduje – niekoniecznie.

Przede wszystkim zadziwiające jest przekonanie obojga przedstawicieli biznesu, że planując urlop, Polacy biorą pod uwagę nie twarde czynniki – cenę zakwaterowania, koszt dojazdu, sprawdzone przez siebie możliwości wyżywienia i ceny atrakcji – tylko jakieś teksty prasowe, w których pokazywane są owe „paragony grozy”. Zaplanowanie urlopu to nie jest wieczorny wypad do kina na podstawie tego, co o filmie powiedziała koleżanka – to znacznie poważniejsze finansowo przedsięwzięcie. Zaś im mniej ludzie mają pieniędzy – czy może raczej: im mniejsza jest siła nabywcza ich zasobów finansowych, bo taki jest skutek inflacji – tym dokładniej będą planowali ich wydawanie i tym bardziej będą się kierowali konkretnymi danymi, a nie clickbaitowymi tekstami na portalach.

Druga kwestia to ogólne możliwości finansowe Polaków, które w związku za galopującą inflacją mocno spadły i spowodowały, że znacznie mniej osób może sobie pozwolić na urlop w normalnym wymiarze w ogóle. A skoro tak, to można zakładać, że duża grupa woli lekko dopłacić i spędzić kilka dni w atrakcyjnym miejscu za granicą niż nad dobrze sobie znanym polskim morzem. Czy w Zakopanem.

Trzecia kwestia – czynnik istniejący od lat, ale w momentach, gdy trzeba się bardziej liczyć z pieniędzmi, mający szczególne znaczenie – to niska atrakcyjność nadmorskiego wypoczynku w Polsce, po części wynikająca z jego sezonowości. Swego czasu, co najmniej dekadę temu, zajmowałem się tym tematem wnikliwiej. Jeszcze pracując w „Fakcie”, opublikowałem kilka tekstów, wskazujących na mierną jakość tego, co oferują polskie nadmorskie kurorty, które zalewane są co sezon nieprawdopodobnie hałaśliwą, jarmarczną tandetą. Owszem, tandeta zdarza się i w Chorwacji, i w Grecji, i w Egipcie. Tyle że nie ma tam takiego natężenia jak w Polsce, nie jest tak nachalna, a przede wszystkim jest zrównoważona innymi czynnikami: albo ofertą all inclusive, której nad polskim morzem właściwie nie ma (może poza najbardziej luksusowymi, a więc najdroższymi ośrodkami), albo obecnością światowej klasy zabytków, jak w Grecji, albo pogodą, jak w Egipcie, albo wszystkim po trochu.

Jednocześnie jak za dotknięciem magicznej różdżki nadmorskie miejscowości 1 września zmieniają się w senne dziury, co zawsze było dla mnie kompletnie niepojęte, bo polskie morze ma walory, pozwalające mu funkcjonować w turystyce przez cały rok. Jeśli jednak przedsiębiorcy nie planują działania przez 12 miesięcy, ale przez dwa, to jasne jest, że przez te dwa miesiące muszą zarobić na cały rok, a więc narzucić w niektórych przypadkach absurdalnie wysokie ceny. Polecam kiedyś – jeśli mają państwo możliwość – zrobić takie doświadczenie i pozostać w jakimś popularnym miejscu nad Bałtykiem po 31 sierpnia. Zobaczą państwo, jak znikają lub zamykają się z dnia na dzień restauracje, kawiarnie, sklepy (te faktycznie potrafią zniknąć, bo są sezonowe sklepy w kontenerach), a nawet tymczasowe bankomaty.

To zaś, co w sezonie jest, opiera się w większości na zasadzie: byle taniej zrobić, byle więcej z ludzi wycisnąć. Jeśli gdzieś istnieją przedsiębiorcy najbliżsi bardzo krzywdzącemu co do zasady stereotypowi „janusza biznesu”, to są to właśnie ci, którzy w sezonie tworzą wizerunek najbardziej uczęszczanych miejscowości nad Bałtykiem. Robią to zresztą z pełną akceptacją władz nadmorskich miast i gmin, które przecież mają możliwości, żeby wymusić tworzenie oferty bardziej jakościowej, ale z tego nie korzystają.

Moje wrażenie – zaznaczam, że jest to właśnie tylko wrażenie, a nie wniosek z analizy liczb czy badań – jest takie, że turystyka nadmorska w Polsce nastawiła się tylko na dwa rodzaje klientów. Pierwszy rodzaj to ci, których niektórzy pogardliwie nazywają „beneficjentami 500 Plus”, czyli turyści najmniej zamożni, a szukający – poza tanim zakwaterowaniem – rozrywek, by tak rzec, wyłącznie ludycznych. Ich nie interesują nie tylko muzea, historia, stworzone wokół tego atrakcje, ale też nawet jakikolwiek lokalny koloryt. Mówiąc umownie – to nabywcy taniej pizzy i plastikowych mieczy dla dzieci. Ci klienci dają biznesowi dochód wyłącznie w masie, ponieważ nie wydają często i dużo. I to oni głównie wskutek inflacji zaczęli na wyjazdach oszczędzać.

Druga kategoria to klienci najbogatsi, których stać na zapłacenie 500 czy 1000 złotych za noc w apartamentach w Juracie. Z czytanych przeze mnie relacji przedsiębiorców wynika jednak, że ich trwająca niezmiennie obecność nie wynagradza generalnego spadku zainteresowania.

Brak natomiast rozsądnej oferty dla klienta ze średniej półki, który nie jest w stanie odseparować się tak jak najbogatsi od hałaśliwego tłumu, którego nie lubi. Brak także szerszej oferty dla tych, których mogłyby zainteresować lokalne obyczaje, historia, specyfika.

Oczywiście – żeby nikogo nie skrzywdzić – są takie miejsca. Wiem o tym, bo sam je zwiedzałem: podziemia dworca w Szczecinie, Fort Gerharda w Świnoujściu (za sprawą decyzji wojewody zachodniopomorskiego, ze względu na sąsiedztwo Gazoportu, odcięty od strony lądu). Ale to pojedyncze punkty i to nie w najbardziej odwiedzanej części wybrzeża.

Polacy postępują więc racjonalnie: kalkulują i wybierają te miejsca, gdzie za cenę niewiele wyższą albo nawet za identyczną dostają znacznie więcej. Przygnębiające jest, że przedstawiciele turystycznego biznesu, zamiast wyciągnąć z tej sytuacji wnioski i postarać się lepiej sprofilować ofertę, winą obarczają okazjonalnie pojawiające się teksty o „paragonach grozy”.

Turystyką, podobnie jak każdym innym biznesem, rządzi prawo podaży i popytu. I tak być powinno. Jeśli popyt spada, to znaczy, że przedsiębiorcy robią coś nie tak. Przegrywają z ofertą innych. W takiej sytuacji przedsiębiorca analizuje, co robi nie tak, co mógłby zrobić inaczej, czym konkurencja z nim wygrywa. Jeśli natomiast jedyną reakcją jest uderzenie w złe media – to raczej nie mamy o czym rozmawiać.

Łukasz Warzecha

Każdy felietonista FPG24.PL prezentuje własne poglądy i opinie

Łukasz Warzecha
Łukasz Warzecha
Jeden z najpopularniejszych komentatorów sceny politycznej w Polsce. Konserwatysta i liberał gospodarczy. Publicysta „Do Rzeczy", „Forum Polskiej Gospodarki”, Onet.pl, „Rzeczpospolitej", Salon24 i kilku innych tytułów. Jak o sobie pisze na kanale YT: „Niewygodny dla każdej władzy”.

INNE Z TEJ KATEGORII

Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal

Z pewnością zgodzimy się wszyscy, że najbardziej nieakceptowalną i wywołującą oburzenie formą działania każdej władzy, niezależnie od ustroju, jest działanie w tajemnicy przed własnym obywatelem. Nawet jeżeli nosi cechy legalności. A jednak decydentom i tak udaje się ukryć przed społeczeństwem zdecydowaną większość trudnych i nieakceptowanych działań, dzięki wypracowanemu przez wieki mechanizmowi.
5 MIN CZYTANIA

Legia jest dobra na wszystko!

No to mamy chyba „początek początku”. Dotychczas tylko się mówiło o wysłaniu wojsk NATO na Ukrainę, ale teraz Francja uderzyła – jak mówi poeta – „w czynów stal”, to znaczy wysłała do Doniecka 100 żołnierzy Legii Cudzoziemskiej. Muszę się pochwalić, że najwyraźniej prezydent Macron jakimści sposobem słucha moich życzliwych rad, bo nie dalej, jak kilka miesięcy temu, w nagraniu dla portalu „Niezależny Lublin”, dokładnie to mu doradzałem – żeby mianowicie, skoro nie może już wytrzymać, wysłał na Ukrainę kontyngent Legii Cudzoziemskiej.
5 MIN CZYTANIA

Rozzłościć się na śmierć

Nie spędziłem majówki przed komputerem i w Internecie. Ale po powrocie do codzienności tym bardziej widzę, że Internet stał się miejscem, gdzie po prostu nie można odpocząć.
6 MIN CZYTANIA

INNE TEGO AUTORA

Genius loci

Poprzednio byłem w Budapeszcie w marcu 2020 r. Już nadciągały czarne pandemiczne chmury, ale wciąż jeszcze wydawało się, że to będzie kolejna burza w szklance wody. Jak się stało – wiadomo. Wcześniej w drugiej stolicy Cesarstwa Austro-Węgierskiego bywałem wielokrotnie. Wyrobiłem sobie zatem jakiś jej własny obraz, a nawet coś więcej: trudne do dokładnego opisania i sprecyzowania wrażenie, które mamy, gdy trochę lepiej zapoznamy się z jakimś obcym miejscem.
5 MIN CZYTANIA

Znów nas okradną

Jeżeli za jakiś czas wszyscy pracujący na umowach cywilnoprawnych dostaną do ręki wynagrodzenia niższe o ponad 25 proc., to będą mogli podziękować w takim samym stopniu poprzedniej i obecnej władzy.
5 MIN CZYTANIA

Policja dla Polaków

Jednym z największych problemów polskiej policji – choć niejedynym, bo ta formacja ma ich multum – jest ogromny poziom wakatów: ponad 9,7 proc. Okazuje się, że jednym ze sposobów na ich zapełnienie ma być – na razie pozostające w sferze analiz – zatrudnianie w policji obcokrajowców. Czyli osób nieposiadających polskiego obywatelstwa. W tym kontekście mowa jest przede wszystkim o Ukraińcach, Białorusinach i Gruzinach.
3 MIN CZYTANIA