Rosja czerpie olbrzymie zyski z ropy naftowej, gazu ziemnego i węgla eksportowanych do krajów Unii Europejskiej. Do tego przyczynia się unijna polityka energetyczno-klimatyczna. W rezultacie stawiania wiatraków konieczne są instalacje wspomagające (kiedy nie wieje wiatr) w postaci głównie elektrowni gazowych. Unia jest największym importerem gazu ziemnego na świecie – w 2020 r. 48 proc. importu było z Rosji (około 40 proc. zużycia Wspólnoty), podczas gdy jeszcze w 2010 r. udział rosyjskiego gazu w unijnym imporcie wynosił około 25 proc. Od 2000 r. zużycie gazu w unijnej energetyce wzrosło o 15 proc. Bez rosyjskiego gazu rezygnujące z atomu i węgla Niemcy sobie nie poradzą. Z kolei zamykanie kopalń węgla powoduje, że surowiec ten musi być importowany – znowu przede wszystkim z Rosji. Tak jest na przykład w przypadku Niemiec czy Polski.
W 2019 r. 27 proc. importu ropy do UE pochodziło z Rosji. Według Urzędu Regulacji Energetyki rachunek za dostawy gazu w UE-27 oraz Wielkiej Brytanii wynosi od 75 do 100 mld euro rocznie, w zależności od poziomu cen hurtowych. UE jest odbiorcą 2/3 rosyjskiego gazu. „Pomimo ataku Rosji na Gruzję (2008 r.) oraz Ukrainę (2014 r.) Unia Europejska zwiększyła w ostatnich latach swoje uzależnienie energetyczne od Rosji” – przypomina Marcin Nowacki na stronach WEI. Wartość eksportu gazu z Rosji w IV kwartale 2021 r. była o 160 proc. wyższa niż w III kwartale i wyniosła 20,8 mld dolarów.
Oficjalne dane rosyjskie mówią, że choć w 2021 r. Gazprom sprzedał tylko o 0,5 proc. więcej gazu ziemnego, to z powodu znacznie wyższych cen światowych tego surowca w porównaniu z rokiem 2020 przychody wzrosły prawie 2,2 razy i wyniosły 55,51 mld dolarów. Sprzedaż gazu i ropy naftowej stanowi ponad 60 proc. rosyjskiego eksportu i odpowiada za ponad 1/3 rosyjskich przychodów budżetowych. Szacuje się, że wpływy z podatków z tytułu sprzedaży ropy i gazu w Rosji w 2021 r. mogły wynieść 125 mld dolarów, czyli 50 mld dolarów więcej niż rok wcześniej.
Rosja zarabia także na innych formach walki Brukseli z dwutlenkiem węgla. ETS powoduje, że coraz mniej opłaca się produkować w UE stal czy aluminium. Skądś trzeba importować te towary. Przywozi się je w dużej mierze właśnie z Rosji (a cement z Białorusi). Nie chodzi o to, by nie handlować ze wschodnim sąsiadem, ale należy mieć na uwadze, że gdyby nie ETS, to wyroby te produkowałyby firmy w krajach członkowskich. A firmy rosyjskie – co do zasady – płacą podatki do rosyjskiego budżetu, który ma potem z czego finansować wojnę. Widać wyraźnie, że unijna polityka energetyczno-klimatyczna pasie Rosję, która po części właśnie dzięki niej zgromadziła niezbędne fundusze do prowadzenia wojny.
Po agresji pojawiły się pomysły (mówił o tym np. prezydent Andrzej Duda), by Ukraina została jak najszybciej przyjęta do Unii Europejskiej. Ale w kontekście prowadzonej wojny niewiele by to Ukrainie dało. Przecież Unia Europejska nie jest paktem obronnym i nie ma nawet sił zbrojnych. Unia nie może gwarantować pokoju, bo nie jest to sojusz wojskowy. Dla potencjalnego agresora nie miałoby znaczenia, czy dany kraj jest członkiem UE czy nie. Takim – przynajmniej teoretycznie – gwarantem uzyskania pomocy wojskowej w razie agresji jest NATO, które jest paktem militarnym. Należy przy tym zaznaczyć, że nawet w tym przypadku nie wiadomo, jak zachowałby się Sojusz Północnoatlantycki, jeśli doszłoby do ataku militarnego Rosji na jednego z członków.
Co gorsze, członkostwo Ukrainy w Unii Europejskiej mogłoby mieć katastrofalny wpływ na jej gospodarkę. Przyjęcie unijnych regulacji i podatków od razu negatywnie przełożyłoby się na jej konkurencyjność i wywindowałoby ceny wszystkiego. W szczególności destrukcyjna byłaby unijna polityka energetyczno-klimatyczna. Ukraina generuje energię elektryczną głównie z atomu oraz węgla, a energetyka węglowa już teraz przeżywa poważne problemy. Konieczność kupowania uprawnień do emisji dwutlenku węgla przez ukraińską energetykę tylko pogorszyłoby sytuację.
Fakty są takie, że w dużej mierze właśnie dzięki unijnej polityce energetyczno-klimatycznej Rosja mogła zgromadzić fundusze na prowadzenie wojny. Ocenia się, że jej rezerwy walutowe i złota mają wartość ponad 640 mld dolarów. Dla porównania Amerykanie na wojnę w Afganistanie wydawali 300 mln dolarów dziennie. Gdyby wojna na Ukrainie kosztowała podobne sumy, to Rosjanie mogliby za zgromadzony majątek prowadzić ją przez ponad 2100 dni. Jednak należy przypuszczać, że dzienny koszt wojny na Ukrainie będzie dla Rosjan znacznie niższy niż dla Amerykanów w Afganistanie (czy to z powodu niższych płac żołnierzy, tańszego sprzętu, czy też bliskiej odległości pola bitwy od własnych granic), co oznacza, że mogą prowadzić ją znacznie dłużej.
Wojna nigdy nie jest dobrym rozwiązaniem. Jednak pozytywnym skutkiem wojny na Ukrainie jest nie tylko rezygnacja z kowidowego cyrku, co już się dokonało, ale i mogłoby być wycofanie korzystnego dla Moskwy unijnego pakietu energetyczno-klimatycznego. Ale nie wierzę w scenariusz, zgodnie z którym eurokraci znajdą otrzeźwienie i przestaną prowadzić tę samobójczą politykę. Bardziej prawdopodobne jest, że Rosja zaatakuje jeden z krajów członkowskich Unii Europejskiej. Polska jest pierwszym do tego kandydatem jako państwo, które wyraźnie opowiedziało się po jednej ze stron konfliktu i zamierza koordynować międzynarodową pomoc wojskową dla Ukrainy. To oficjalne włączenie się do wojny, a tym samym przecież niepotrzebne wystawienie się na odwet Rosji, która może z tego powodu poczuć zagrożenie dla realizacji swoich planów militarnych.
Tomasz Cukiernik