Jednym z pozbawionych traktatem ryskim Ojczyzny był nadberezyniec Florian Czarnyszewicz, urodzony w okolicach Bobrujska, w chutorze Tucza (młodość spędził w Przesiece koło Kliczewa). Kiedy Czarnyszewicz dowiedział się, jak ma przebiegać granica polsko-sowiecka i gdzie znajdzie się jego ojcowizna, napisał dramatycznym liście:
„Wieści okropne były. Donosił mi [Kościk Wasilewski] o planowanym tępieniu w Sowietach żywiołu polskiego i uświadomionych narodowo Białorusinów. […] Nie ma już, braciszku, ni naszych zaścianków, ni wieczorynek, ni festów, ni całego dawniejszego życia. Grusze w polu wycięli, miedze zaorali, krzyże i kapliczki przydrożne spalili, a święta doroczne skasowali. […] Setki tysięcy braci naszych rozproszono po obcych i dzikich krajach, skazując ich na zagładę. Któż zważy, braciszku, ich krzywdy?! Kto zmierzy ich boleść?!”.
Podczas pierwszych rozmów pokojowych bolszewicy odnieśli taktyczny sukces – zgodę polskiej delegacji, żeby po sowieckiej stronie zasiadały dwa podmioty formalnie reprezentujące Rosję Sowiecką i Ukraińską SRS, co de facto oznaczało zerwanie układu z Petlurą. Sowieci podnosili, że ich głos jest także głosem Białoruskiej SRS. Na wieść o podjętych rozmowach z bolszewikami i granicy, która nie obejmie Mińska, Bobrujska i Kamieńca Podolskiego do Warszawy zaczęli się przedzierać Kresowiacy z tych obszarów. Jak wspominał Wincenty Witos: „Najciężej i najprzykrzej zarazem było z delegacjami polskiej ludności, która miała pozostać po stronie rosyjskiej. Delegacje owe przychodziły od Kamieńca Podolskiego, Mińska, Berdyczowa, przekradając się z narażeniem życia i błagając z płaczem, żeby ich Polska nie dawała na pastwę katom bolszewickim, na pohańbienie ich żon i córek, zniszczenie olbrzymiego dorobku i polskiej kultury (…). Przykro było patrzeć, jak ci ludzie, dojrzali mężczyźni zanosili się od płaczu i słaniali z wycieńczenia i nieprzyjemnie słuchać skarg na delegację”.
Były to sceny rozdzierające serce tym bardziej, że w wielu rejonach polska państwowość już była. Tworzyły się jej ośrodki w latach 1918-1921, ku radości mieszkających tam Polaków. Jak się okazało – radości krótkiej. Mińsk był w polskich rękach od sierpnia 1919 do lipca 1920 r. Ponownie wkroczyły tam polskie oddziały w październiku 1920 r., tylko po to, by po kilku dniach się z niego wycofać.
Polskie elity toczyły wewnętrzny spór o Mińsk i ziemię mińską – czy przyłączać ten obszar do Polski, czy też nie. Roman Skirmunt na zebraniu ziemian z Białej Rusi w październiku 1920 r. tak podsumował owe spory: „W przyszłości – pan Grabski nazwany będzie ojcem irredenty białoruskiej w Polsce, obie bowiem części Białej Rusi zawsze dążyć będą do zjednoczenia się, Polska zaś posiada część mniejszą. Ruch białoruski, którego p. St[anisław] Grabski tak się obawia, strasznym nie był, on się zwracał ku Polsce, w niej szukał oparcia, od niej chciał brać kulturę Zachodu, z nią chciał się złączyć. Teraz ruch ten stanie się narzędziem w ręku przyszłej Rosji i zwróci się ostrzem przeciw Polsce”.
Patrząc na te słowa z dzisiejszej perspektywy można rzec, że okazały się prorocze.
Florian Czarnyszewicz w powieści „Nadberezyńcy” opisuje tamten czas wielkiej nadziei i ofiary Kresowiaków. I czas ich wielkiej rozpaczy. Wszak w Bobrujsku nad Berezyną także była już Polska – mowa o I Korpusie Polskim, który zajął Bobrujsk tworząc de facto Rzeczpospolitą Bobrujską. Czarnyszewicz pisząc „Nadberezyńców” (tak jak i Józef Mackiewicz w „Lewej wolnej”) dosłownie czerpał ze swoich doświadczeń. W wojnie polsko-bolszewickiej był wywiadowcą. Walczył o Polskę i o swoją ojcowiznę, którą traktat polsko-bolszewicki oddał Sowietom. Do 1924 r. mieszkał w Wilnie pracując jako policjant, po czym wyemigrował za chlebem do Argentyny, gdzie ciężko pracował w rzeźni. Swoją tęsknotę za Kresami przelał na karty powieści „Nadberezyńcy”, którą zachwycił się i Melchior Wańkowicz, i Józef Czapski, i wielu innych. Kresowy „Potop”, czy też „Wojna i pokój” rubieży Rzeczypospolitej – jak nazywana jest ta powieść – wciąga jak rusałka wędrowców nad jeziorem Świteź. I tylko refleksja, że ówczesnym Kresowiakiom niegodniśmy sandałów wiązać.