Mam na myśli zwłaszcza biednych studentów. Tak zresztą było i za komuny, kiedy to na uczelniach grasowali filuci specjalizujący się naukowo w „centralizmie demokratycznym”, a więc czymś, czego nigdy nie było, nie ma i nie będzie – ale tytuły, stanowiska i pieniądze były już prawdziwe. Teraz jest niestety jeszcze gorzej, bo w stosunku do czasów PRL tak zwana „nauka przodująca”, której prekursorem był Trofim Łysenko, bardzo się rozwinęła, zwłaszcza w dziedzinie moczopłciowej.
Powstała tu straszliwa wiedza, której maluczkim udzielają rozmaite damy, np. pani Agnieszka Graff, czy pani Agata Bielik-Robson. Jedna genderuje, druga filozofuje, niczym Bonja, bohaterka nieśmiertelnego poematu Janusza Szpotańskiego „Bania w Paryżu”. Ona po bliskim spotkaniu III stopnia ze światowej sławy filozofem Levy-Stossem, za radą Simony, też błysnęła świetną ecriturą pod tytułem „Migrena Bytu”, który zapewnił jej sławę w mondzie, a konkretnie – w salonie księżnej de Guise, co to miała obsesję na punkcie Androgyny, a konkretnie – „żeby Książę także zachodzić musiał w ciążę”.
Ciekawe, czy epidemia chorób psychicznych, jaka podobno przewala się przez nasz nieszczęśliwy kraj, ma z tym jakiś związek? Tak czy owak, jeśli na choroby psychiczne będzie zapadać coraz więcej dzieci i młodzieży, to chyba trzeba będzie zrewidować kwestie ustrojowe, a konkretnie – demokrację polityczną. Już teraz pojawiają się podejrzenia, że co najmniej jedna trzecia parlamentarzystów w Warszawie to wariaci w sensie medycznym, a w Parlamencie Europejskim podobno jest jeszcze gorzej. Sama redukcja liczby parlamentarzystów niczego tu nie zmieni, a jeśli procedury demokratyczne jeszcze przez jakiś czas będą utrzymane, to groźba, że znajdziemy się w mocy wariatów, nabierze przerażającej aktualności.
Ilustracją postępującego ogłupienia jest chociażby globalne ocieplenie. Utytułowani spryciarze za pośrednictwem niezależnych mediów głównego nurtu wmówili milionom ludzi, że zmiany klimatyczne są rezultatem zbrodniczej działalności człowieka. Kiedy jednak w Ameryce przez cztery lata z rzędu nastały surowe zimy, wiara w globalne ocieplenie zaczęła się chwiać. Wtedy utytułowani filuci wyjaśnili, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Jest zimno, bo jest ciepło! Minęło parę lat i Kongres Stanów Zjednoczonych całkiem niedawno przeprowadził solenną debatę nad UFO, które dotąd funkcjonowało na pograniczu rejonów psychiatrycznych – chociaż na przykład pani Barbara Labuda, uczestniczka sekty Antrovis, odbywała podobno podróże międzyplanetarne – co nie przeszkadzało jej piastować stanowiska ministra w Kancelarii Prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego w sposób nie zwracający niczyjej uwagi. Na szczęście Polska, mimo wysiłków pana prezydenta Andrzeja Dudy, co to nie może już wytrzymać, by nie wkręcić nas w maszynkę do mięsa na podobieństwo Ukrainy, broni jądrowej nie ma. USA to co innego. Debata nad UFO w Kongresie, który przecież też trzyma palec na atomowym cynglu, musi budzić zaniepokojenie.
Ale UFO, czy globalne ocieplenie, albo też przechodzące z szybkością światła jedna w drugą 77 płci, to zjawiska funkcjonujące mimo wszystko na marginesie głównego nurtu życia publicznego. Niestety ostatnio pojawiły się oznaki wskazujące, że osobliwości (po grecku osobliwy to „idiotropos”), zaczynają powoli przenikać w dziedziny, które dotychczas wydawały się immunizowane na te wpływy. Oto pan profesor Glapiński, prezes Narodowego Banku Polskiego, wystąpił z rewelacyjnym wyjaśnieniem obecnej sytuacji naszego nieszczęśliwego kraju, a finansów w szczególności. Wszystko jest dlatego, że jest za dobrze. Mamy za dużo pieniędzy i chociaż to nie jest moment na cytowanie ruskich porzekadeł, to przecież nawet Putin czasami powie coś naprawdę. Otóż ruskie porzekadło głosi, że „s żyru biesiatsia”, co się wykłada, że z dobrobytu (dosł. z tłuszczu) wariują.
Wielce Czcigodny Grzegorz Braun twierdzi nie bez racji, że ekipa „dobrej zmiany” odgrywa historyczną rekonstrukcję przedwojennej sanacji. Wszystko to być może, ale wydaje się, że przedwojenna sanacja jest etapem docelowym, natomiast na drodze do tego celu znaleźliśmy się na przejściowym etapie „przerwanej dekady” Edwarda Gierka. Wtedy też było znakomicie – Polska była 10 potęgą gospodarczą świata, ale w drugiej połowie lat 70. pojawiły się zjawiska nieoczekiwane: najpierw w postaci kartek na cukier, a potem stopniowo już na wszystko. Jednak „propaganda sukcesu”, którą przecież i dzisiaj uprawia z powodzeniem rządowa telewizja, wyjaśniała, że owszem, wszytko to prawda, ale nic złego się nie dzieje. Wszystko jest w jak najlepszym porządku, bo to są typowe „trudności wzrostu”. Jeśli nawet wydaje się, że jest gorzej, albo nawet – że jest źle – to tylko dlatego, że jest dobrze! Jest zimno, bo jest ciepło!
Zwróćmy uwagę, że w latach 70. jednak znacznie mniej obywateli wierzyło, że jest źle, bo jest dobrze. Można nawet powiedzieć, że w miarę upływu czasu tych wierzących było coraz mniej. Teraz wydaje się odwrotnie. Wierzących, że jest zimno, bo jest ciepło, przybywa z roku na rok i obawiam się, że to może być jeden z dowodów, że alarmujące doniesienia o gwałtownym szerzeniu się chorób psychicznych wśród dzieci i młodzieży wcale nie muszą być przesadzone. W tej sytuacji wcale się nie dziwię, ze pan prezes Glapiński sięgnął do wypróbowanego arsenału argumentów, bo skoro tylu ludzi wierzy w globalne ocieplenie, w genderactwo, czy w 77 płci, to dlaczego mieliby nie uwierzyć, że jeśli nawet ktoś uważa, że jest mu źle, to owszem – ale to przecież dlatego, że jest nam za dobrze, że mamy za dużo pieniędzy słowem – że doświadczamy znanych z drugiej połowy lat 70. sławnych „trudności wzrostu”. Co prawda tamten etap zakończył się katastrofą, z której bezpieka nie widziała innego wyjścia, jak ogłosić stan wojenny, ale przecież Sejm właśnie pracuje nad ustawą „o ochronie ludności”, którą można by streścić w trzech słowach: rząd może wszystko.
Beniamin Disraeli twierdził, że są „kłamstwa, ohydne kłamstwa i statystyka”. Ciekawe, że w drugiej połowie lat 70. w statystyce wszystko było w jak najlepszym porządku, tak samo jak teraz i tak samo jak teraz gospodarze na wsi drapali się w głowę, jak to możliwe, że wydobycie węgla lawinowo rośnie, ale kupić go w składach nie można, bo go nie ma. Znalazło to nawet swój wyraz w przemyśle rozrywkowym, kiedy to pan Ryszard Rynkowski w piosence: „Czego może chcieć od życia taki gość jak ja?” śpiewał: „Kupić chcesz, gotówka jest, nie ma czasu stać!”. Pan prezes Glapiński zapewnia, że „gotówka jest”, więc chyba brakuje nam czasu, by z ekipą „dobrej zmiany” doczekać do sanacji.
Stanisław Michalkiewicz