Sługa Narodu, partia rządząca na Ukrainie, nigdy nie odniosłaby takiego sukcesu, gdyby nie postać prezydenta Wołodymyra Zełenskiego. To on swoją rozpoznawalnością przygotował grunt polityczny pod ten sukces. Z ukraińskiego punktu widzenia wybranie go oraz polityków Sługi Narodu było powiedzeniem starej klasie politycznej mniej więcej tego samego, co już w innych, dużo bardziej dramatycznych okolicznościach, ukraiński pogranicznik powiedział rosyjskiemu okrętowi wojennemu. Zełenski i jego ludzie już przed wybuchem wojny byli w pewien sposób symboliczni – uosabiali prozachodnie dążenia Ukraińców.
Z perspektywy czasu i ogromu niestety tragicznych wydarzeń, jakie spotkały Ukrainę po tym, jak została napadnięta przez Rosję, może nam jednak umknąć pewien prawie zupełnie pominięty w mediach fakt. Sługa Narodu był partią, która w kampanii wyborczej określała się jako libertariańska. Ruslan Stefanchuk, reprezentant prezydenta w Werchownej Radzie, powiedział – a było to jeszcze w maju 2019 roku – że Sługa Narodu wybrał libertarianizm jako swoją główną ideologię. Można rzecz jasna wybaczyć politykowi, praktykowi, a nie teoretykowi polityki, tak łatwe zaklasyfikowanie libertarianizmu jako ideologii. W rzeczywistości, z uwagi na mnogość libertariańskich podejść i inne okoliczności, nie jest to takie proste. Libertarianizm to bardziej myśl niż ideologia. Jasna deklaracja polityczna była jednak złożona.
Co znaczy libertairianizm dla ukraińskich polityków, dookreślił Danilo Getmantsev, wówczas prezydencki doradca do spraw podatkowych, później szef Urzędu Podatków i Ceł. Stwierdził on, że Sługa Narodu opowiada się za „czystą liberalną gospodarką, minimalnym zaangażowaniem rządu w regulacje biznesowe”.
Co istotne, program Sługi Narodu co prawda zawierał zdecydowanie libertariańskie postulaty, ale nie był w pełni libertariański. Znalazły się w nim wyraźne postulaty proobywatelskie i prorynkowe, ale również antyrynkowe, sprzeczne z libertarianizmem, które jednak można rozpatrywać bądź to jako odstępstwo od konsekwentnego opowiadania się za wolnością, bądź to daninę, jaką trzeba złożyć rzeczywistości społeczno-politycznej po to, aby móc wprowadzić tyle wolności, ile się da. W programie nie było też zbyt wielu propozycji tego, jak rozwiązać systemowe problemy, z którymi zmagała się i wciąż mimo wojny zmaga Ukraina. Siedemdziesiąt pięć punktów programu dotyczyło wielu spraw i różnych obszarów sprawowania władzy, ale jednocześnie były to jedynie postulaty, a może nawet pobożne życzenia dotyczące tego, co trzeba zrobić. Łatwo jest powiedzieć co, trudniej już powiedzieć: jak.
Oczywiście, jak to w polityce bywa, partia przeszła ewolucję i aby lepiej dostosować się do gustów wyborców, zaczęła określać się jako socjalliberalna – ale mająca swoją libertariańską frakcję. Trzeba też przyznać, że na Ukrainie nigdy nie było aż tylu wyborców, którzy deklarowaliby się jako libertarianie i umożliwili partii zwycięstwo. Wygrała ona dlatego, że była prozachodnia, a termin „libertarianizm” zwyczajnie nie odstraszał, niekoniecznie jednak przysparzał głosów. Mimo tych zastrzeżeń Ukraina to pierwszy na świecie kraj, w którym wybory wygrała partia deklarująca się jako libertariańska.
To wszystko jest oczywiście krótkim zapisem historii z czasów jeszcze przedwojennych. Ukraina ma w tej chwili większe problemy, na czele z walką o własną suwerenność. Zełenski w obliczu naprawdę krytycznej sytuacji wraca jednak do idei, jaka pomogła jego partii odnieść sukces. I działa na przekór przyjętej i dobrze opisanej praktyce. Polega ona na etatyzacji gospodarki wojennej, przejmowaniu jej przez państwo a decyzji przez urzędników, mobilizacji wszystkich sił na potrzeby wojska – de facto robiąc z gospodarki dodatkową armię, tyle że pracującą na zapleczu, w rytm rozkazów.
Podejście Zełenskiego jest dosłownie odwrotne i właśnie bardzo libertariańskie. Jego reforma gospodarcza, wprowadzona podczas walk z wrogiem stojącym u bram, może zostać określona jako libertarianizm wojenny. Pojedynczy podatek 2 proc. zastępuje podatek VAT i dochodowy. Dodatkowo dla niewielkich przedsiębiorstw ten symboliczny podatek staje się dobrowolny.
Dobrze wiedzieć, że nawet politycy widzą bezsens regulacji, tym bardziej w tak trudnych warunkach, jakie są na Ukrainie. Gospodarka, która musi radzić sobie z ogromnymi zniszczeniami zadanymi przez Rosjan, planowo niszczących infrastrukturę, rwących łańcuchy dostaw, mordujących pracowników, lepiej jednak będzie w stanie zaspokajać potrzeby frontowe niż wtedy, kiedy upodabnia się do armii. To po prostu nie działa, a już na pewno nie tak skutecznie jak dobrowolność. Firma nie jest kolejnym batalionem czy kompanią i nie można zarządzać nią w taki sposób, jakby nimi była. To samo dotyczy powiązań pomiędzy nimi, całych branż, wreszcie: całej gospodarki. Taka ruchliwa i samomodyfikująca się sieć podmiotów zdecydowanie lepiej poradzi sobie z wyżywieniem swojej armii i jej tyłów niż kolejny biurokratyczny twór.
Ukraińcom, oprócz wygrania tej wojny, wypada też życzyć zachowania z niej ekstraordynaryjnych gospodarczych rozwiązań. Pomogą w odbudowie kraju, choć oczywiście niższe wpływy do kasy państwa i więcej pieniędzy w kieszeniach obywateli będzie trzeba zrównoważyć niższymi wydatkami. Polakom zaś warto życzyć podpatrzenia wschodniego sąsiada i prorynkowego myślenia także w czasie, w którym nie trzeba walczyć z wrogiem. Wszyscy powinni za to pomyśleć, dlaczego gospodarcze rozwiązania Zełenskiego są dla nas tak egzotyczne, choć powinny być jak najbardziej oczywiste. Skala zdziwienia świadczy o tym, w jak bardzo zetatyzowanym dyskursie żyjemy, skoro powszechnie funkcjonuje przekonanie, że na wypadek wojny trzeba wypowiedzieć ją także wolności swojego własnego ekonomicznego zaplecza.
Marcin Chmielowski
autor jest wiceprezesem Fundacji Wolności i Przedsiębiorczości