fbpx
sobota, 23 września, 2023
Strona głównaFelietonUnia uderza w smartfony

Unia uderza w smartfony

Unia uwielbia ingerować w rynek i toczyć wielkie spory z producentami. Uważam, że nie wynika to z żadnej obiektywnej potrzeby, ale z przekonania, że UE musi nieustannie pokazywać swoją aktywność i dowodzić na upartego swojej potrzebności. Musi się niejako samouzasadniać. To immanentna i patologiczna cecha UE takiej, jaka jest obecnie – całkowita niezdolność do samoograniczenia. Tymczasem większość tego, co UE postanawia uregulować, powinien regulować właśnie rynek.

Nie pamiętam, kiedy ostatni raz miałem telefon z otwieraną obudową i wymienną baterią. Mogło to być z dziesięć lat temu. Za wymiennymi bateriami nie tęsknię, ponieważ zużycie akumulatora w telefonie postępuje w takim tempie, że jego pojemność staje się zbyt mała akurat w momencie, kiedy zbyt słabe stają się też jego parametry. W smartfonie, którego teraz używam, pojemność akumulatora, wynosząca pierwotnie 5000 mAh (czyli względnie duża) w ciągu około 15 miesięcy spadła o 10-11% (według używanej przeze mnie aplikacji pomiarowej). Nie jest to jeszcze szczególnie odczuwalne. W chwili, gdy takie będzie, i tak zapewne chciałbym zmienić urządzenie na posiadające nowszy procesor, a więc szybsze.

I oto po cichu wkroczyła na scenę Unia Europejska, przyjmując właśnie regulację, która od 2027 r. wprowadza wymóg, aby wszystkie sprzedawane w UE telefony posiadały akumulator, który użytkownik będzie mógł wymienić sam, bez specjalistycznej wiedzy ani narzędzi. Zaznaczyć trzeba, że celem tej regulacji nie jest bynajmniej wygoda użytkowników ani dłuższy okres użyteczności telefonów, ale wprowadzenie tak zwanej circular economy w kwestii akumulatorów w telefonach. Unijna obsesja na punkcie elektryfikacji wszystkiego, zwłaszcza motoryzacji, radykalnie zwiększa zapotrzebowanie na pierwiastki ziem rzadkich, wciąż niezbędne do budowy akumulatorów. Zamysł jest taki, żeby łatwiej było te materiały odzyskiwać i wprowadzać z powrotem do obiegu za sprawą tej właśnie regulacji. Czy będzie ona miała taki właśnie skutek – nie sposób stwierdzić.

Za to można przewidzieć potencjalne scenariusze skutków ubocznych.

Dziś wciąż bywają dostępne modele telefonów z wymienną baterią: Samsung XCover Pro czy Motorola Moto E6. Jest to jednak margines, bo klienci takiego rozwiązania po prostu w większości nie szukają i nie potrzebują. Model XCover Pro jest reklamowany jako telefon odporniejszy od zwykłych modeli, czyli coś w stylu modelu specjalistycznego. Próżno szukać go w ofercie operatorów. Nie jest też wcale tani (przeciętna cena to dobrze ponad 2 tys. zł).

Owszem, zintegrowana bateria to z pewnością dodatkowy czynnik, wymuszający na klientach wymianę aparatu na nowy po pewnym czasie. Jednak nie jest to absolutnie czynnik główny. Ważniejszym jest brak aktualizacji czy stopniowo coraz widoczniejsza niewydolność smartfona. Poza tym, gdyby ktoś miał taki kaprys, akumulator i dzisiaj można wymienić – w serwisie, choć będzie to oczywiście usługa płatna.

Zintegrowanie akumulatora z płytą główną smartfonu przyniosło użytkownikom korzyści w postaci łatwiej osiągalnej i powszechniejszej pyło- i wodoodporności (aczkolwiek Samsung XCover Pro również spełnia normę IP68, czyli powinien wytrzymać określony czas pod wodą na głębokości 1 metra), większej pojemności akumulatora, który może zająć całe miejsce pod pleckami urządzenia, a przede wszystkim zgrabniejszych, smuklejszych kształtów aparatów. Jeśli telefon ma posiadać baterię wymienną przez użytkownika, musi to oznaczać większą komplikację konstrukcji, a więc nie da się już zrobić urządzenia tak smukłego i cienkiego jak obecne. Sam akumulator także musi być mniejszy, a więc mieć mniejszą pojemność. XCover Pro ma akumulator o pojemności jedynie 4050 mAh, a jego grubość to aż 9,9 mm. Nowy model Samsunga A54 ma niewymienną baterię o pojemności 5000 mAh, a mierzy jedynie 8,2 mm. Różnice niby nie są porażające, ale jeśli wszystkie telefony miałyby być takie jak XCover Pro, oznaczałoby to ewidentnie regres projektowy. Oraz prawdopodobnie trwałe zastąpienie dominujących dzisiaj płaskich, często szklanych powierzchni tylnych czymś innym. W imię cechy, która – powtarzam – większości użytkowników w ogóle nie jest potrzebna.

Ale po zatwierdzeniu przez UE tej regulacji powstaje podstawowe pytanie: czy Unia jest na tyle silnym i atrakcyjnym rynkiem, żeby producentom opłacało się dla Europy (nie całej przecież) kompletnie redefiniować projekty i przebudowywać linie produkcyjne swoich urządzeń? Trudno raczej wyobrazić sobie, żeby Samsung, Motorola czy Sony opracowały specjalne europejskie wersje swoich aparatów – byłoby to całkowicie nieopłacalne, bo różnice w konstrukcji wobec reszty świata musiałyby być gigantyczne, a to oznaczałoby olbrzymie dodatkowe koszty. A więc tak naprawdę trzeba zadać sobie pytanie, czy Unia może sobie w ogóle pozwolić na taki dyktat, wpływający potencjalnie na całość produkcji smartfonów na świecie. Czy Bruksela nie ulega manii wielkości?

Weźmy znów Samsunga. W 2022 r. Europa była jego trzecim rynkiem. Największym była Azja – tam Samsung sprzedał ponad 107 mln urządzeń. Na drugim miejscu były Chiny: 72 mln. W Europie było to 49 mln. W Ameryce Północnej – 33 mln. W Ameryce Południowej – 22 mln, zaś w Afryce – blisko 11 mln. W sumie zatem było to 313 mln urządzeń, z czego rynek europejski stanowił 15,6 proc. sprzedaży. Czy producent, sprzedający jedną trzecią używanych w Europie smartfonów, może sobie pozwolić na wycofanie się w większości lub w części (bo przecież poza UE pozostają Wielka Brytania, Szwajcaria, Norwegia – choć ta ostatnia należy do EOG) z naszego kontynentu? Tego nie wiem, nie mam wglądu w rachunkowość Samsunga. Ale nie wykluczałbym tego – wszystko zależy od bilansu.

Jakimś wyznacznikiem mogą być jednak działania tych producentów samochodów, którzy uznali, że nie będą się bawić w ciuciubabkę z europejskimi regulatorami i ich idiotycznymi normami, a zamiast tego wycofają się z UE całkowicie lub częściowo. Tak zrobiło choćby Mitsubishi. Subaru w Europie oferuje również mocno okrojoną ofertę, traktując zresztą ten rynek jako kompletnie marginalny (widać to nawet w dramatycznym poziomie tłumaczenia interfejsów w samochodach).

Z punktu widzenia globalnego producenta czy to smartfonów, czy samochodów Europa nie jest aż tak atrakcyjna, jak mogłoby się wydawać. Owszem, UE to 450 mln mieszkańców, ale bardzo rozdrobnionych. Dla każdego języka trzeba mieć odrębne tłumaczenie, często spełniać odrębne wymagania prawne, podczas gdy Chiny to blisko półtora miliarda ludzi, jeden język i jeden system prawny. Można zatem bez trudu wyobrazić sobie, że jeśli nawet producenci tacy jak Samsung z Unii się nie wycofają, to radykalnie ograniczą swoją ofertę – do kilku modeli, spełniających stawiany prawem wymóg.

Unia uwielbia ingerować w rynek i toczyć wielkie spory z producentami. Uważam, że nie wynika to z żadnej obiektywnej potrzeby, ale z przekonania, że UE musi nieustannie pokazywać swoją aktywność i dowodzić na upartego swojej potrzebności. Musi się niejako samouzasadniać. To immanentna i patologiczna cecha UE takiej, jaka jest obecnie – całkowita niezdolność do samoograniczenia.

Tymczasem większość tego, co UE postanawia uregulować, powinien regulować właśnie rynek. Czy bez narzucenia przez UE standardu USB-C (od końca 2024 r.) producenci trwaliby przy różnych końcówkach kabli? Mało prawdopodobne – USB-C wygrywa swoimi technicznymi zaletami i wygodą dla klienta – stawał się standardem sam z siebie. Na boku pozostawało jedynie Apple ze swoimi dziwactwami, ale dlaczego miałby to być problem, skoro klienci Apple godzili się na to i mieli przecież wybór – nikt ich nie zmuszał do kupowania sprzętu z jabłkiem?

Wymuszenie zastosowania wymiennych akumulatorów to klasyczne przeregulowanie rynku. W imię jakiejś wyimaginowanej korzyści, mającej zresztą korzenie w ideologicznym programie klimatycznym, uderzy się w wygodę klientów, na których oczywiście producenci przerzucą koszt koniecznych zmian.

*Wyjaśnienie językowe: ze względu na wpływ angielskiego – słowo battery – w polszczyźnie zanikło rozróżnienie między słowem „bateria”, oznaczającym ogniwo jednorazowe, które po wyczerpaniu należy wymienić, a słowem „akumulator”, oznaczającym ogniwo, które można ładować wielokrotnie. Jest to naturalna ewolucja języka, w związku z czym w tekście używałem tych słów wymiennie.

Łukasz Warzecha

Każdy felietonista FPG24.PL prezentuje własne poglądy i opinie

Łukasz Warzecha
Łukasz Warzecha
Jeden z najpopularniejszych komentatorów sceny politycznej w Polsce. Konserwatysta i liberał gospodarczy. Publicysta „Do Rzeczy", „Forum Polskiej Gospodarki”, Onet.pl, „Rzeczpospolitej", Salon24 i kilku innych tytułów. Jak o sobie pisze na kanale YT: „Niewygodny dla każdej władzy”.

INNE Z TEJ KATEGORII

Co zamiast imigracji?

Czy imigracja jest Polsce niezbędna? W swoim najnowszym wideoblogu zająłem się sprawą afery wizowej i, szerzej, brakiem polskiej polityki migracyjnej, co uważam za gigantyczną lukę w naszej debacie publicznej. Wielu moich widzów stwierdziło w komentarzach, że żadna polityka migracyjna nie jest nam potrzebna, ponieważ Polska w ogóle nie potrzebuje imigracji (lub też: nie powinna potrzebować).
5 MIN CZYTANIA

Kuratela prowadząca do bankructwa

Rośnie rzesza płaczących nad stanem polskiej gospodarki, a już szczególnie nad losem małych i średnich przedsiębiorców. Niektórym publicystom, których darzę nieskrywanym szacunkiem za występowanie w obronie wolności i sprawiedliwości, zdarza się już nawet odprawiać egzekwia nad rodzimą przedsiębiorczością.
5 MIN CZYTANIA

Unik zrobił byk!

Dlaczego każdy dobry Europejczyk powinien zwalczać Unię Europejską? Dlatego, że coraz bardziej stanowi ona biurokratyczną czapę, nałożoną na pożyteczną inicjatywę jednolitego europejskiego obszaru celnego, który dał Europie potężny impuls rozwojowy, a który, pod ciężarem owej czapy, zaczyna właśnie wygasać.
6 MIN CZYTANIA

INNE TEGO AUTORA

Co zamiast imigracji?

Czy imigracja jest Polsce niezbędna? W swoim najnowszym wideoblogu zająłem się sprawą afery wizowej i, szerzej, brakiem polskiej polityki migracyjnej, co uważam za gigantyczną lukę w naszej debacie publicznej. Wielu moich widzów stwierdziło w komentarzach, że żadna polityka migracyjna nie jest nam potrzebna, ponieważ Polska w ogóle nie potrzebuje imigracji (lub też: nie powinna potrzebować).
5 MIN CZYTANIA

Zarzynania przedsiębiorców ciąg dalszy

Jeśli żyjemy w kraju, którego polityka społeczna jest oparta na szerokiej redystrybucji, trudno nam będzie uznać, co jest, a co nie jest łapówką wyborczą. Pojmując łapówkę szeroko, jako coś, co daje się w zamian za coś w sprzeczności albo z zapisanymi zasadami, albo z etyką, można powiedzieć, że demokratyczne państwo redystrybucyjne jest w gruncie rzeczy oparte na systemie łapówkarskim.
5 MIN CZYTANIA

Maria z Lubna i urzędasy

Być może 16-letnia Maria z Lubna w woj. zachodniopomorskim, która handlowała wiśniami z sadu swojego dziadka, póki nie przeszkodziła jej inspekcja sanitarna, ma już dość rozgłosu. Może jednak tak się zdarzy, że ten tekst jakoś do niej dotrze. Dlatego chcę go zacząć od kilku słów skierowanych wprost do tej samodzielnej dziewczyny, która po fatalnym doświadczeniu z przedstawicielami polskiego państwa potrzebuje, żeby dodać jej otuchy.
4 MIN CZYTANIA