Unia Europejska chce, aby w przyszłym roku doszło do uruchomienia platformy umożliwiającej wspólne zakupy gazu na zimę 2023-2024. „Chcemy przyspieszyć wspólne zakupy i wykorzystać siłę nabywczą całej unijnej gospodarki do uzyskania bezpieczeństwa dostaw na nadchodzącą zimę, która może być jeszcze trudniejsza niż ta” – powiedział po nieformalnym spotkaniu ministrów energetyki w Pradze minister Józef Síkela.
Po rocznej dyskusji projekt unijnej platformy zakupowej zostanie zaprezentowany w najbliższy wtorek, o czym poinformowała w zeszłym tygodniu unijna komisarz ds. energii Kadri Simson. Wydaje się, że po miesiącach odmów Bruksela zaangażowała w projekt Niemcy, które szukają innych formuł, by usunąć ze wspólnotowego stołu negocjacyjnego pomysł narzucenia limitu cenowego na gaz jako sposobu uporania się z kryzysem energetycznym. Wspólne zakupy miałyby przyczynić się do zatrzymania galopujących cen surowców: współpraca między państwami, a nie rywalizacja – zwłaszcza że potrzeby są duże. Jak szacuje Komisja Europejska całkowite zaprzestanie rosyjskich dostaw oznacza, że co roku trzeba wypełnić lukę wynoszącą ok. 100 mln m3 gazu.
Polska znów miała rację
Przypomnieć należy, że wspólnotowe zakupy gazu to pomysł przedstawiony przez Polskę już w roku 2014 – po nielegalnej aneksji Krymu przez Rosję. Proponowane przez nasz kraj w owym czasie rozwiązanie spotkało się ze stanowczym sprzeciwem Niemiec i Holandii, czyli krajów które miały zapewnione dostawy rosyjskiego gazu po preferencyjnych cenach. Teraz, kiedy sytuacja uległa zmianie, a rząd Olafa Scholza napotyka poważne problemy z zabezpieczeniem energetycznym kraju, temat wspólnych zakupów powrócił.
W tym celu dotychczasowy dobrowolny system wspólnych zakupów miałby się stać obowiązkowy, a legislacyjne prace nad unijną platformą zakupów gazu miałyby przebiegać w ekspresowym tempie. Część komentatorów oraz ekonomistów zwraca uwagę na rosnącą pozycję Polski w roli eksperta ds. energetycznych oraz postuluje rozważenie propozycji gabinetu Mateusza Morawieckiego w zakresie reformy unijnego systemu handlu uprawnieniami do emisji CO2.
Europejczycy mają dość hegemonii Niemiec
„Solidarność nie jest ulicą jednokierunkową. Ci, którzy chcą korzystać z solidarności, np. w formie funduszy spójności, muszą być gotowi, żeby wykazać się solidarnością” – powiedział pięć lat temu premierowi Węgier Viktorowi Orbánowi Jean-Claude Juncker, ówczesny przewodniczący Komisji Europejskiej w kontekście kryzysu uchodźczego. Aktualnie znów dużo mówi się o solidarności, a Komisja Europejska promuje rozwiązania pod dyktando Niemiec, które stoją w obliczu blackoutu.
I nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że to Niemcy przez lata traktowały Unię jak swój prywatny folwark zapominając, czym jest solidarność. Egoizm i krótkowzroczność Berlina de facto sfinansowały atak Rosji na Ukrainę i wywołały kryzys energetyczny w całej Unii. Nawet teraz, kiedy UE stoi w obliczu największego kryzysu energetycznego w swojej historii, Niemcy zamierzają wpompować w swoją gospodarkę 200 mld euro, rozwalając tym samym rynek wewnętrzny od środka.
Nic więc dziwnego, że coraz większa liczba Europejczyków ma dość. Południe Europy, nazywane – m.in. przez niemiecką prasę – PIGS (z ang. Portugal, Italy, Greece, Spain) wypomina, że w trakcie kryzysu w 2008 roku to Niemcy najbardziej sprzeciwiały się udzieleniu im pomocy i negowały ideę solidarności europejskiej. Z kolei kraje nadbałtyckie wytykają Berlinowi, że przez lata prowadził politykę i rozbudowywał infrastrukturę elektroenergetyczną w sposób zagrażający regionowi. Chociaż więc najprawdopodobniej wszystkie kraje UE wesprą projekt unijnych zakupów gazu, to zrobią to dla swoich obywateli, a nie z powodu solidarności z Niemcami. Pytanie tylko, kiedy wreszcie skończy się hegemonia Niemiec?