W związku z uchwaloną niedawno nowelą kodeksu karnego, która nie tylko zaostrza kary, ale również zmienia zasady jej wymiaru i wydłuża okresy przedawnienia, przez prasę przelała się fala krytyki wobec Ministerstwa Sprawiedliwości i samego ustawodawcy. Krytyka tej filozofii jest zresztą zasadniczo słuszna.
Przez wszystkie przypadki odmienia się aktualnie zarzut, jakoby zmiany te miały charakter populizmu penalnego, charakterystycznego raczej dla systemów autorytarnych niż demokratycznych. To najwyraźniej prawda. Proszę sobie przypomnieć, jak siermiężne było prawo karne i penitencjarystyka w okresie demokracji ludowej.
Rzecz w tym, że być może krytycy zaostrzania prawa wywodzą się ze środowiska niemającego większej legitymacji etycznej ani moralnej, aby zarzucać innym kręgom politycznym pewną obcesowość w obchodzenia się z prawami indywidualnymi. Chodzi o to, że wyznają oni nierzadko specyficzny światopogląd, w ramach którego dopuszczalne jest przecież zadeptywanie praw osobistych jednostki w celu realizacji określonych celów socjalnych, kolektywnych itd. Na przykład, istotne ograniczenia prawa własności – niekiedy naruszające w ogóle jego istotę – uzasadnia się „ochroną praw lokatorów”. Cyfrowe śledzenie osób i zmuszanie ich do rezygnacji ze ściśle wyjątkowego charakteru przymusowych interwencji w życie prywatne, na przykład w zakresie biomedycyny, to już problem „zdrowia publicznego”.
Innymi słowy, często te same osoby, które wierzą w korczakowską pedagogikę jako rodzaj „bezstresowego wychowania”, a karę pozbawienia wolności widzą jako przejaw „humanitarnej resocjalizacji”, odmawiają zupełnie szacunku dla praw podmiotowych tych osób, które nie są w żadnym razie kryminalistami ani terrorystami. Mowa na przykład o właścicielach mieszkań czynszowych albo o osobach, które po prostu subiektywnie rozważają za i przeciw kolejnej interwencji medycznej. Jeszcze inaczej to ujmując, prawdopodobnie słusznie chcemy traktować dzieci i więźniów jak istoty rozumne i posiadające własną godność, natomiast takiej perspektywy odmawia się niektórym dorosłym. Ci ostatni po prostu odmiennie interpretują chroniony i nienaruszalny zakres naszych praw i obowiązków.
Wspólny jest jeszcze jeden element tych dwóch postaw. Chodzi mianowicie o poszukiwanie akceptacji społecznej dla nadzwyczajnych interwencji rządowych (np. zaostrzania kar, wprowadzanie zakazów i nakazów) poprzez odwołanie się do naturalnej potrzeby bezpieczeństwa. Populiści penalni i konserwatyści żerują na poczuciu zagrożenia lokalną przestępczością. Przypadki brutalnych przestępstw stanowią tło ostrych wypowiedzi i konferencji prasowych, na których zapowiada się zaostrzenie przepisów i „zero tolerancji” dla przestępców albo „wojnę przeciw przestępczości”. Technokraci żerują z kolei na poczuciu zagrożenia zjawiskami o charakterze epidemiologicznym albo klimatycznym itp. Mówi się choćby o różnych politykach „zero” („zero Covid”, „zero zanieczyszczeń”, „zero emisji”). Jak bowiem pogodzić w jednym umyśle to, że zaostrzanie kar czysto kryminalnych ma być rzekomo początkiem drogi do budowy totalitaryzmu lub powrotu średniowiecza, ale rygorystyczne prawo przeciwepidemiczne, wgrywanie wszystkim aplikacji śledzących, to już była rzecz konieczna i przejaw czystej racjonalności, niepodlegającej nawet krytyce? W obu przypadkach chodzi przecież o namawianie do poświęcenia praw indywidualnych i szafowanie karami lub zakazami, aby osiągnąć jakiś cel kolektywny i społeczny.
Odpowiedź wydaje się prosta. Nie da się tego wszystkiego pogodzić. Dlatego z krytykami nowelizacji prawa karnego zgódźmy się w tej konkretnej sprawie, ale nie ufajmy im za bardzo na przyszłość. Prawdopodobnie sami sięgną po miecz Temidy, gdy tylko nadarzy się okazja lub zajdzie taka potrzeba.
Michał Góra