Świąteczna nirwana jest od czasu do czasu przerywana niczym stosowny stosunek. Jednym z takich przerywników, co zresztą stało się już nową, świecką tradycją, są tak zwane „sylwestry marzeń”. Polegają one na tym, że z jednej strony telewizja rządowa kaptuje rozmaite gwiazdki, które potem na scenie cienko śpiewają i pląsają, a z drugiej – jakaś telewizja nierządna: Polsat albo TVN, kaptuje inne gwiazdki, które potem na scenie też cienko śpiewają i pląsają – ale już z odwrotnej pozycji. Tym śpiewom i tym pląsom asystują tłumy, które też pląsają w przerwach między toastami i w ten sposób budowana jest jedność moralno-polityczna narodu, przynajmniej w ramach poszczególnych obozów: obozu „dobrej zmiany” albo obozu „zdrady i zaprzaństwa”.
Ten mechanizm był stosowany już za czasów Edwarda Gierka z tym, że wtedy była tylko jedna telewizja, więc jeśli nawet na scenie panie pląsały z rajerami umocowanymi poniżej pleców, to pląsały z pozycji jedynie słusznych. Teraz jest inaczej, teraz całe te „sylwestry marzeń” służą temu, żeby potem się nimi okładać, przy okazji spekulując, kto lepiej dogodził pląsającej publiczności.
To zresztą bywa trudne do ustalenia, bo publiczność – jak to publiczność – skoro już wzięła udział w imprezie, to nie po to, by ją oceniać, tylko po to, by się podobała. Dlatego teraz chyba już nie ma, dajmy na to w teatrze, sytuacji, by publiczność gwizdała, bo sztuka jej się nie podobała. W teatrze trzeba bowiem zachowywać się kulturalnie, a więc oklaskiwać aktorów, nawet jeśli przedstawienie było nudne jak flaki z olejem, a na takiego, który próbowałby gwizdnąć, wszyscy patrzyliby ze zdumionym oburzeniem. Mechanizm ten opisał już dawno Melchior Wańkowicz, przedstawiając wracającego z jarmarku chłopa próbującego zjeść mydło. Przechodzący obok Żyd, patrząc, jak chłopina cały się zapienił, woła do niego: „Hryćko, toż to miło!”, na co tamten: „Odejdź Szlomka; miło, nie miło, a kupił, tak zjesz!”.
Tym razem jednak doszło do incydentu i to w telewizji rządowej. Oto zespół złożony w większości z Murzynów wystąpił na scenie z opaskami na rękawach w kolorach tęczy, co – jak wiadomo – ma symbolizować zboczenia seksualne, głównie sodomię i gomorię. Podobno taka była intencja tych pracowników przemysłu rozrywkowego – żeby zamanifestować w ten sposób sympatię dla tych środowisk, podobnie jak dla środowisk żydowskich, co pokazuje, że artyści zachowują poczucie rzeczywistości i wiedzą, z kim się solidaryzować i komu podlizywać. To znaczy – tak byłoby normalnie – ale akurat teraz nie jest, a to w związku z utworzeniem nowego rządu w Izraelu. Powstał on w następstwie wielu skomplikowanych przepychanek, których następstwem jest koalicja złożona również z przedstawicieli zwolenników twardego kursu wobec Palestyńczyków i przeciwników panoszenia się na terenie publicznym zboczeńców seksualnych. Jeśli chodzi o udział zwolenników twardego kursu wobec Palestyńczyków, to nie wzbudził on ani zdecydowanych sprzeciwów, ani nawet większego zainteresowania. Inaczej w przypadku przeciwników panoszenia się na terenie publicznym seksualnych zboczeńców. Ich udział w koalicji zbulwersował opinię publiczną nie tylko w Izraelu, ale nawet na terenie międzynarodowym do tego stopnia, że prezydent USA Józio Biden wysłał do Izraela specjalnego emisariusza, żeby zorientował się w sytuacji. Najwyraźniej międzynarodówka zboczeńców staje się co najmniej tak samo wpływowa jak diaspora żydowska, co tłumaczy nie tylko zachowanie szansonistów na rządowym „sylwestrze marzeń”, ale również pokazuje, że w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat zboczenia płciowe, które przedtem należały do sfery prywatnej, a nawet były objęte pewnym minimum konspiracyjnym (rozpoznajemy się po „Ulissesach” – takie hasło rzucił w latach 70. w Polsce jegomość znany pod pseudonimem „Kocica”), teraz jednym susem znalazły się w centrum życia politycznego na równi z holokaustem i rasizmem. Ciekaw jestem, co będzie, gdy emisariusz wróci do USA i zda prezydentowi Bidenowi relację. Ponieważ lobby zboczeńców stało się w USA wpływowe, to teoretycznie Ameryka mogłaby Izrael z tego tytułu ofuknąć. Problem jednak w tym, że lobby izraelskie jest w USA jeszcze silniejsze, więc jestem pewien, że prezydent Biden, podobnie jak inni amerykańscy twardziele, prędzej splamiłby mundur, niż odważył się na coś takiego. W tej sytuacji również ewentualne włączenie do terytorium Izraela Zachodniego Brzegu Jordanu też się uda, podobnie jak w swoim czasie udało się włączyć do terytorium państwowego Izraela obszar Jerozolimy. Premier Netanjahu przyjechał do Waszyngtonu i w Kongresie przemówił w te słowa: „Jerozolima nie będzie podzielona już nigdy. Nigdy!”. Na takie dictum część kongresmanów natychmiast poderwała się na równe nogi i rozpoczęła owację na stojąco. Na ten widok inni, niektórzy z pewnym ociąganiem, też wstawali i zaczynali klaskać. Niech no by który nie wstał, czy nie klaskał – to zaraz jakieś dziecko przypomniałoby sobie, jak przed laty włożył mu rękę pod spódniczkę albo w rozporek i całą karierę, jak również związaną z nią forsę, w jednej chwili wzięliby diabli, bo niezależne media zrobiłyby z takiego marmoladę, a kto wie, czy w Hollywood nie nakręcony zostałby film z odpowiednim smrodkiem dydaktycznym. To byłoby nawet gorsze od śmierci, bo ludzie bardziej wierzą w to, co zobaczą na ekranie niż w cokolwiek innego.
Karol Olgierd Borchardt wspomina, że gdy był pierwszym oficerem na „Polonii”, która przed wojną pływała na linii palestyńskiej, pewnej pięknej nocy został poproszony przez parę młodych ludzi, by pozwolił im wejść na mostek, skąd rozciągał się piękny widok na morze rozświetlone poświatą księżyca. Kiedy już narozkoszowali się widokiem, panienka zagaiła rozmowę: „Panu to dobrze” – powiedziała – na co Borchardt odpowiedział pytaniem: „A komu źle?” – na co panienka zupełnie serio odparła: „Tym, którzy tam na dole wiosłują”. Zdumiony Borchardt zapytał, czy widzieli kominy i maszyny, na co oni: „Proszę pana, my wiemy, że panu nie wolno o tym mówić i my nie mamy do pana pretensji, ale my wiemy, jak panowie ich tam dręczą i biją”. Okazało się, że wiedzę tę zaczerpnęli z jakiegoś filmu. Nic więc dziwnego, że i amerykańscy twardziele boją się tego jak ognia, dzięki czemu Izrael, podobnie jak diaspora żydowska, wywija Stanami Zjednoczonymi niczym ogon psem, bez ceregieli korzystając z całej potęgi tego państwa, a przy okazji prezentując się opinii publicznej jako prześladowana ofiara, dzięki czemu murzyńscy śpiewacy mogą myśleć, że to wszystko naprawdę.
Żeby jednak nie padło na mnie podejrzenie o „rasizm” ani o inne myślozbrodnie, wyjaśniam, że nie wszyscy. W swoim czasie Judenrat „Gazety Wyborczej” przeżył potężny dysonans poznawczy, bo w Nowym Jorku Murzyni zaczęli bić Żydów. Jak biją Murzynów, to źle. Jak biją Żydów – to już gorzej być nie może. To jest jasne. Co jednak zrobić w sytuacji, gdy Żydów biją Murzyni?
Tymczasem są Murzyni tworzący Murzyński Naród Islamu, na czele którego stanął Ludwik Farrakhan. Twierdzi on, że socjalizm został wynaleziony przez Żydów, żeby zniszczyć Murzynów. Konkretnie chodzi mu o to, że wskutek rozbudowanych programów socjalnych dla ludności murzyńskiej w coraz większym stopniu ulega ona degeneracji w postaci dziedziczenia syndromu wyuczonej bezradności. Ten Farrakhan wśród Murzynów cieszy się popularnością, bo w swoim czasie udało mu się zorganizować na Waszyngton Marsz Miliona Mężczyzn, którzy domagali się likwidacji wspomnianych programów pomocowych i propagowali wzięcie odpowiedzialności za siebie i swoje rodziny.
Za komuny, kiedy Sowieci rozszerzali swoje wpływy na kraje afrykańskie, w Polsce mówiło się, że „czarni są czerwoni, bo są jeszcze zieloni”. Okazało się, że nie wszyscy, a poza tym, że u nas „czerwonych, którzy są jeszcze zieloni” może być nawet więcej niż wśród „czarnych”, bo nie tylko sodomia z gomorią, ale również rozszerzający się socjal zyskuje coraz więcej zwolenników.
Stanisław Michalkiewicz