Nie rozumiałem wtedy, że mieszkający na wsiach chłopi byli zmuszeni do wykonywania pracy na roli, z której część owoców oddawali właścicielowi ziemi (królowi, szlachcicowi, biskupowi). Szlachcice z tego żyli. Im więcej wsi mieli, tym byli bogatsi, bo więcej chłopów na nich pracowało. A pańszczyzna to była de facto zapłata w naturze za użytkowanie przez włościanina ziemi właściciela.
Wieś jak firma
Teraz widzę to jeszcze nieco inaczej. Wieś z czasów Rzeczpospolitej szlacheckiej można porównać do firmy, szlachciców – do współczesnych przedsiębiorców, a chłopów – do pracowników etatowych. Wtedy szlachcice zarządzali wsiami, organizowali życie i pracę włościanom, którzy uprawiali ich ziemię, a teraz podobną rolę organizatorską pełnią przedsiębiorcy – zarządzają firmami i płacą wynagrodzenia w pieniądzu, umożliwiając pracownikom utrzymanie się. Wtedy chłopi pracowali w polu na rzecz ziemianina, a teraz pracownicy realizują różne zadania wyznaczone przez przedsiębiorców. Tak jak teraz całe bogactwo kraju wytwarzają firmy, tak ówczesna gospodarka funkcjonowała przede wszystkim dzięki wsiom zarządzanym przez warstwę uprzywilejowaną.
Takiego porównania nie ma jednak w książce Kamila Janickiego pt. Warcholstwo. Prawdziwa historia polskiej szlachty. Ta książka jest jak kubeł nieczystości wylanych na polską elitę sprzed wieków. Autor krytykuje niemal wszystko, co robili, jacy byli i czym się zajmowali szlachcice. Nawet ich pacyfistyczną postawę. Wygląda to tak, jakby historyk na siłę wybrał takie tematy, a w tych tematach odpowiednie wątki, jednocześnie pomijając inne, by przedstawić stan szlachecki w jak najgorszym świetle. Zresztą sugeruje to już sam tytuł książki.
Kamil Janicki książkę zadedykował słowami „moim chłopskim przodkom”, jakby stawiając się jednoznacznie w opozycji do grupy społecznej, którą opisuje. Wytyka jej wszystko: wielodniowe dworskie uczty, wielkie polowania z nagonką, życie ponad stan, to, że od urzędniczej kariery u boku króla woleli wiejską sielankę, mit sarmatyzmu, sytuację szlachcianek, które zajmowały się dziećmi i prowadzeniem gospodarstwa domowego, prywatę, niepłacenie podatków, tytułomanię, nietolerancję religijną czy legalne zajazdy, które były egzekucją prawa. Odczucia czytelnika są takie, jakby autor zionął nienawiścią do sobiepanów. A przecież potomkiem chłopów jest nie tylko Kamil Janicki. Dotyczy to niemal wszystkich Polaków. W uproszczeniu można powiedzieć, że ostatni potomkowie polskiej szlachty zostali przecież zamordowani w Auschwitz i Katyniu.
Złota wolność szlachecka
Z książki nic dobrego na temat szlachciców się nie dowiemy. Choćby tego, że chronili i bronili własnych chłopów, że pomagali im w sytuacji klęski żywiołowej (oczywiście na miarę epoki i różnie to wyglądało, ale taka była zasada; w końcu strata chłopa pańszczyźnianego to realna strata finansowa dla ziemianina), że byli mecenasami polskiej kultury itd. Nie dowiemy się wprost, że stworzyli de facto państwo libertariańskie (pisałem o tym w tekście Czym różni się współczesne państwo od I Rzeczypospolitej?), przynajmniej dla swojej warstwy społecznej (ale takie były czasy). Właściwie dla autora te wszystkie wolności szlacheckie to jest zarzut.
Janicki pisze, że „wielu szlachciców twierdziło, że wypada spisywać bryczki, krowy albo chłopów, traktowanych jak chodzące narzędzia, a nie wolnych ludzi, bo ci przecież nie są częścią czyjegokolwiek inwentarza. Ewidencja obrażała dumę stanową”. Dalej dodaje, że „panowie nie pozwalali ewidencjonować swoich majątków, liczyć głów szlacheckich, a tym bardziej sprawdzać, kto w co wierzył”. Kiedy pod koniec XVI w. nie doszło do inwazji ze strony Porty Otomańskiej, szlachta nakazała odwołać pogłówne i zniszczyć przygotowane wcześniej rejestry podatkowe. I to była prawdziwa złota wolność. Dzisiaj – w dobie wszechmogącego urzędu skarbowego, sanepidu i ZUS-u oraz wszechwiedzącego GUS-u i Eurostatu – nie do wyobrażenia. Pod tym względem teraz wszyscy zostaliśmy sprowadzeni do pozycji niewolników należących nie do warstwy uprzywilejowanej, ale do państwa, które może z nami robić, co chce: dokładnie kontrolować i monitorować dochody, nakładać podatki, jakie chce i zakazywać oraz nakazywać, co tylko przyjdzie politykom do głowy. W czasach Pierwszej Rzeczpospolitej to było nie do pomyślenia. Choć tylko wobec szlachty.
Pytanie, czy ten stan rzeczy autor potępia dlatego, że mu się nie podoba, czy dlatego, że nie obejmował kmieci? Raczej to pierwsze, bo w innym miejscu pisze: „gdy gdzie indziej państwa rosły w siłę, przejmowały nowe zadania i skupiały władze w centrum, nad Wisłą uparcie trzymano się tradycyjnego porządku”. Między wierszami można wywnioskować, że za wadę ustroju Rzeczpospolitej szlacheckiej uważa także to, że w latach pokoju skarbce państwowe nie miały dochodów, że nie istniał aparat skarbowy, ani aparat pozwalający egzekwować wyroki sądów, nie istniała policja (mimo że pisze o komentarzach „obcokrajowców, chwalących Rzeczpospolitą jako państwo bezpieczne, po którym dawało się podróżować bez obaw o zdrowie i sakwę”), a administracja centralna była szczątkowa. Jednym słowem, autor jest zwolennikiem rozbudowanego centralistycznego państwa biurokratycznego i z tej pozycji krytykuje Rzeczpospolitą szlachecką, w której rządziły sejmiki ziemskie.
Feudalne państwo opiekuńcze
Książkę można interpretować w ten sposób, że w feudalizmie szlachta powinna stworzyć państwo opiekuńcze na wzór XXI w. lub chociaż XX stulecia (autor wprost uznaje za oczywiste, że administracja centralna powinna organizować służbę zdrowia i edukację, wypłacać emerytury i utrzymywać drogi oraz mosty, a państwo powinno dysponować gęstą siecią urzędów i wielkimi kadrami posłusznych biurokratów), a przynajmniej monarchię absolutną na wzór zachodnioeuropejski. Janicki pisze bowiem, że brak silnej armii w Rzeczpospolitej szlacheckiej wynikał z egoizmu szlachciców, którzy nie chcieli płacić podatków na wojsko ani stawać na polu bitwy, co było ich jednym obowiązkiem. Na dodatek tak podporządkowali sobie monarchów, że ci nie tylko nie mogli przeprowadzić rewizji w dworze ani ich aresztować bez procesu (monarcha „nie miał przecież nad nimi [szlachtą] faktycznej władzy”), ale nie mieli możliwości wyciągnąć od ziemiaństwa pieniędzy nawet w czasie wojny. Armię tworzono tylko wtedy, kiedy szlachta dobrowolnie zgodziła się ją opłacać. Zdaniem autora Warcholstwa to było przyczyną upadku Pierwszej Rzeczpospolitej. Słabość państwa zauważyli sąsiedzi i to wykorzystali. Jednak należy zwrócić uwagę, że ten model ustrojowy nie mógł być aż taki zły, jak sugeruje autor, skoro z powodzeniem przetrwał 400 lat.
Mimo niedociągnięć, o których napisałem powyżej, z książki można uzyskać wiele ciekawych informacji z okresu Rzeczpospolitej szlacheckiej. Na przykład jak zbudowany był dwór szlachecki, z czego składał się folwark, jak duże były wsie, jaka była sytuacja demograficzna ziemiaństwa i skąd oraz w jakiej wysokości czerpali dochody czy jak powstały nazwiska. Autor obala też mity: Polski jako państwa bez stosów, szlacheckiej równości, szlacheckiej demokracji i tłumaczy, dlaczego szlachta nie chciała walczyć za Polskę.
Na koniec kwestie bardziej formalne. Chylę czoła przed korektorkami. Ich praca była bardzo skrupulatna. Choć w przeciętnej książce wydawanej w Polsce obecnie roi się zwykle od różnego rodzaju błędów, czasem nawet ortograficznych, to w Warcholstwie nie znalazłem ani jednej literówki i tylko jeden błąd interpunkcyjny. Plusem książki jest też twarda okładka oraz bogata bibliografia. Niestety papier, na jakim ją wydrukowano, jest fatalny. Nie lubię kremowych kartek. Brzydko wyglądają, a jedyną ich zaletą jest chyba to, że są tańsze od białych odpowiedników.
Dziękuję Wydawnictwu Poznańskiemu za przesłanie książki do recenzji.
Kamil Janicki, Warcholstwo. Prawdziwa historia polskiej szlachty, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 2023.
Tomasz Cukiernik
Każdy felietonista FPG24.PL prezentuje własne poglądy i opinie