fbpx
środa, 24 kwietnia, 2024

Wieczny Gierek

Historia i pamięć o wydarzeniach to dwa różne zjawiska. Czasy złe mogą być zapamiętane jako dobre. Tak będzie z naszym „dzisiaj”. Bez przepracowania problemu pamięci zbiorowej już zawsze będziemy wracać do dekady Gierka.

Pamięć jest wybiórcza i ma jeszcze jedną cechę, która tak bardzo nam umyka – nie działa tak jak pamięć w komputerze. Kiedy zamknę plik, w którym teraz piszę felieton i otworzę go ponownie – jego treść będzie taka sama. Nie pojawią się, ale też i nie znikną akapity, nie ulegną przestawieniu wyrazy w zdaniach, nie zmieni się tytuł. W przypadku naszego „dysku pamięci” jest inaczej. „Otwieranie” i „zamykanie” wspomnień wpływa na nie, miesza teraźniejszość z przyszłością, wyobrażenia z faktami. Finalnie możemy pamiętać coś, co wyglądało zupełnie inaczej. Tytuł książki Andrzeja Chwalby brzmiący „Nie ufam własnej pamięci” powinniśmy wszyscy wziąć bardzo na serio.

Czasy złe czy dobre to pojęcia względne, bo zależy, dla kogo były jakie. Można przeżyć miłość życia będąc poddanym skrajnie niekorzystnym warunkom zewnętrznym i zapamiętać na przykład wojnę jako – z tego właśnie miłosnego powodu – czas dobry. Jest nad tymi własnymi wyobrażeniami i jak najbardziej prawdziwymi, ale jednak subiektywnymi ocenami jeszcze jedno piętro: poziom pamięci zbiorowej. To bardzo ciekawy mechanizm pozwalający ludziom uzgadniać wspomnienia między sobą. Możemy więc pamiętać coś, co tak naprawdę nie było naszym udziałem, ale co w wyniku zdarzeń w kulturze – rozumianej jako system znaków i znaczeń – zostało uznane za obowiązujące w danym czasie. To właśnie stąd biorą się wizje na przykład spokojnej i rodzinnej dekady lat 50. w USA albo zapamiętane jako burzliwe lata 60., zapaść lat 70. i reaganowska odnowa lat 80. Oczywiście zupełnie obiektywne warunki wpływały na to, że akurat z lat 50. ludzie zapamiętali raczej dobrobyt niż biedę, ale te dane, fakty, zdarzenia zawsze są i będą interpretowane. Później zaś uzgadniane przez wspólnotę. Treść pamięci zbiorowej będzie negocjowana.

Celowo podałem przykłady nam obce, amerykańskie, aby to na nich pokazać ogólną charakterystykę tego fascynującego przecież zjawiska. Tym bardziej interesującego dla politologa, bo przecież mającego polityczne konsekwencje. W Polsce na przykład takie jak tęsknota za latami Gierka, które to nie były żadną prosperity – co najwyżej w porównaniu do krajów mających normalną gospodarkę (kapitalizm) były one mniej złe niż wyjątkowo siermiężny polski realny socjalizm tworzony u nas od 1944 roku. To jest jednak nieważne dla większości, bo przecież tylko historycy gospodarki i ekonomiści w ten sposób porównują systemy i wypływające z nich szanse oraz ograniczenia. Ludzie dalecy od tych abstrakcyjnych rozważań patrzą na to, jak im się żyło wcześniej, a jak później. Wyciągają więc dla siebie oczywisty – i w dodatku subiektywnie jak najbardziej prawdziwy – wniosek, że za Gierka było lepiej. Lepiej niż wtedy, kiedy jego długi nie były jeszcze zaciągnięte i wtedy, kiedy jeszcze nie trzeba ich było spłacać.

Pamięć jest jednak historycznie niesprawiedliwa, właśnie przez swój emocjonalny naddatek, zapisywanie na „dysku” naszego mózgu nie tylko faktów, danych, ale też uczuć. To dlatego mało kto jest w stanie połączyć ze sobą rzekomy gierkowski sukces z jego konsekwencją – latami 80. i rozpadem gospodarczym tak głębokim, że nawet PZPR postanowiła spróbować ratować sytuację wolnością gospodarczą, czyli ustawą Wilczka. Z czegoś dobrego nie mogło przecież wyniknąć nic tak złego. Historycy wiedzą, że jak najbardziej mogło i tak też właśnie się stało. „Dobro” dekady gierkowskiej było bowiem na kredyt i względne, ale istnieje w pamięci zbiorowej dużej grupy Polaków.

Nie są to tylko problemy, z którymi rozliczamy się dzisiaj myśląc przy tym o tych wszystkich, od których usłyszeliśmy, że „młodzi to nic nie rozumieją”. Historia się nie zatrzymuje, nie ma końca. Obecna krótkowzroczna, nieodpowiedzialna i będąca budowaniem na kredyt polityka rządzących – czemu współwinna jest też opozycja mająca problem ze sformułowaniem czegoś, co w ogóle może przypominać plan wyjścia z dołka – ma jednak swoich beneficjentów. Ktoś dostaje 500+ i dla kogoś to nie jest po prostu pięćset złotych więcej, tylko wpływ mający wielką wagę w comiesięcznym, domowym budżecie. Kogoś innego cieszy nasta emerytura i nie musi być to ktoś kojarzący się nam ze starością – 60 lat to prawie wszędzie w Europie normalny wiek, w którym chodzi się do pracy, także dla kobiet. Tacy ludzie za dziesięć czy dwadzieścia lat będą wspominać, jak to było dobrze…

Co zrobimy z takimi ludźmi? To wcale nie jest dobre pytanie. Lepszym będzie: jak się z nimi porozumiemy, co wspólnie ustalimy, na jaką wersję historii się dogadamy. I nie chodzi o negocjowanie faktów (te są i będą stałe), chodzi o ich różne interpretacje. Już teraz pojawia się problem polegający na braku sensownej, inkluzyjnej, przekonującej narracji o tym, dlaczego Polska zaprzepaszcza swoje szanse rozwojowe, inwestuje w emerytów, a nie w młodych, przejada, a nie oszczędza i nie inwestuje. Tak, na poziomie rozmów rodem z seminarium na temat ekonomii możemy prezentować fakty. Ale nie układają się one w opowieść, którą będzie można odeprzeć tę przeciwną; o tym, że dokonała się w Polsce jakaś rewolucja godności dlatego, że zaczęliśmy się zadłużać jeszcze bardziej niż kiedykolwiek wcześniej (poprzeczka przecież już była wysoko). Już raz tak się przecież wydarzyło. Długi z czasów Gierka może i spłaciliśmy, ale nie poradziliśmy sobie z pamięcią zbiorową o tamtych czasach.

Pamięć o dekadzie Gierka środowiska rozsądku ekonomicznego przegrały i będą przegrywać dalej. Za błędy gospodarcze i niezdolność do życia i przeżycia w wolnorynkowym otoczeniu już po bankructwie PRL-u dostali ci, którzy nie mieli nic lub prawie nic do powiedzenia. Zabrakło zrozumienia, że wielu ludzi mogło być i miało pełne prawo być dumnymi ze swojej pracy, swoich osiągnięć także wtedy, jeśli były to wydarzenia pokroju przeprowadzki na Śląsk i dostanie pracy na kopalni. Moja rodzina też znalazła się na Śląsku dlatego, że była tam praca i nie widzę w tym żadnej ujmy. Wręcz przeciwnie, bez śmiałych decyzji moich dziadków moje życie dzisiaj na pewno nie byłoby takie, jakie jest. A praca polegałaby na czymś na pewno mniej ciekawym niż pisanie felietonów i działalność w trzecim sektorze. Byłbym kimś innym, bo miałbym inne możliwości – myślę, że mniejsze. Kiedy jednak rozmawiam o tym z moimi kolegami – gospodarczymi liberałami to odnoszę wrażenie, że oni mnie nie rozumieją. Może ich dziadkowie nie byli robotnikami urodzonymi na wsiach, pochowanymi w miastach? Widać lukę w zrozumieniu. Zamiast tego do dziś pokutuje absurdalna i ahistoryczna narracja o tym, że to przecież nic takiego przekwalifikować się z pracownika PGR-u na informatyka i wyjechać szukać szczęścia do Warszawy.

Zamiast więc tylko krytykować tych, którzy spóźnili się na pociąg do dużego miasta, bo w latach 60. czy 70. wybrali tak a nie inaczej – dajmy im zrozumienie. Tak samo jak tym, którzy do niego wsiedli i nie zostali w czasach Gierka scrum masterami, bo wtedy nikt nawet nie wiedział, co to znaczy. Co dla dzieci i wnuków tych ludzi? Szanse dostarczane przez rynek na to, aby nie musieli być zależni od puchnącego rozdawnictwa – celowo używam tego słowa, bo to już nawet nie jest socjal. Ale też opowieść na ich temat jest konkurencyjna wobec powtarzanych sloganów o dobrej zmianie. Ta nie przekona wszystkich, ale pozwoli zebrać masę krytyczną niezbędną do powstania pamięci zbiorowej, która może dzięki temu ukształtuje się inaczej; nie będzie znowu powrotem do tego, co już było. Bez zrozumienia tych, którzy dobrze wspominają Gierka będziemy już zawsze się z nim spotykać.

Marcin Chmielowski

*autor jest wiceprezesem Fundacji Wolności i Przedsiębiorczości
Marcin Chmielowski
Marcin Chmielowski
Politolog, doktor filozofii, autor książek, scenarzysta filmów dokumentalnych.

INNE Z TEJ KATEGORII

Można rywalizować z populistami w polityce, ale najlepiej po prostu ograniczyć rolę państwa

Możemy już przeczytać tegoroczny Indeks Autorytarnego Populizmu. Jest to dobrze napisany, pełen informacji raport. Umiejętnie identyfikuje problem, jaki mamy. Ale tu potrzeba więcej. Przede wszystkim takiego działania, które naprawdę rozwiązuje problemy, jakie dostrzegają wyborcy populistycznych partii.
4 MIN CZYTANIA

Urojony klimatyzm

Bardziej od ekologizmu preferuję słowo „klimatyzm”, bo lepiej oddaje sedno sprawy. No bo w końcu cały świat Zachodu, a w szczególności Unia Europejska, oficjalnie walczy o to, by klimat się nie zmieniał. Nie ma to nic wspólnego z ekologią czy tym bardziej ochroną środowiska. Chodzi o zwalczanie emisji dwutlenku węgla, gazu, dzięki któremu mamy zielono i dzięki któremu w ogóle możliwe jest życie na Ziemi w znanej nam formie.
6 MIN CZYTANIA

Policja dla Polaków

Jednym z największych problemów polskiej policji – choć niejedynym, bo ta formacja ma ich multum – jest ogromny poziom wakatów: ponad 9,7 proc. Okazuje się, że jednym ze sposobów na ich zapełnienie ma być – na razie pozostające w sferze analiz – zatrudnianie w policji obcokrajowców. Czyli osób nieposiadających polskiego obywatelstwa. W tym kontekście mowa jest przede wszystkim o Ukraińcach, Białorusinach i Gruzinach.
3 MIN CZYTANIA

INNE TEGO AUTORA

Można rywalizować z populistami w polityce, ale najlepiej po prostu ograniczyć rolę państwa

Możemy już przeczytać tegoroczny Indeks Autorytarnego Populizmu. Jest to dobrze napisany, pełen informacji raport. Umiejętnie identyfikuje problem, jaki mamy. Ale tu potrzeba więcej. Przede wszystkim takiego działania, które naprawdę rozwiązuje problemy, jakie dostrzegają wyborcy populistycznych partii.
4 MIN CZYTANIA

Kot w wózku. Nie mam z tym problemu, chyba że chodzi o politykę

Wyścig o ważny urząd nie powinien być wyścigiem obklejonych hasłami reklamowymi promocyjnych wózków. To przystoi w sklepie – też dlatego, że konsument i wyborca to dwie różne role.
5 MIN CZYTANIA

Oceniaj pracę, nie ludzi za to, że są starzy

We salute the rank, not the man! To znany cytat ze świetnego serialu, jakim jest „Kompania Braci”. Dotyczy oczywiście sytuacji wyjętej spod praw wolnego rynku, bo dowodzenie na wojnie to nie zarządzanie w firmie. Żołnierze, niejako z automatu, muszą okazać szacunek przełożonym. Nawet wtedy, kiedy ich nie lubią. Salutowanie stopniowi, nie człowiekowi, to jakiś pomysł na to, jak oddzielić czyjąś pracę od niego samego.
4 MIN CZYTANIA