O energii atomowej na co dzień myślimy w dwóch kontekstach. Wykorzystania jej jako broni albo wykorzystania jej w sposób cywilny. To pierwsze skojarzenie może budzić – i budzi – oczywisty strach. „Oto stałem się Sivą – niszczycielem światów” – brzmi jednoznacznie. Groza posiadania przez ludzkość tak śmiercionośnej broni nie powinna nam jednak przesłaniać tego, że to prawdopodobnie jej rozprzestrzenienie zapobiegło trzeciej wojnie światowej. Świadomość tego, że rozpoczęcie wymiany atomowych razów uruchomi reakcję nie do zatrzymania mogła być – choć oczywiście nie wiem, na ile była – jakimś argumentem dla decydentów z Waszyngtonu i Moskwy, aby jednak zachować minimum relacji między sobą i konfrontować się na drugorzędnych arenach podczas lokalnych konfliktów. Jak wiemy, konwencjonalnych. Broń atomowa pozwalała trzymać się w obopólnym szachu.
Można jednak przestać się martwić i pokochać, jeśli nie bombę w całości, to chociaż jej wnętrze.
Drugi kontekst energii atomowej w wielu krajach jest po prostu niezauważalny, bo mało kto myśli o tym, skąd się bierze prąd wtedy, kiedy włącza światło, pralkę albo mikrofalówkę (to zresztą też technologia wojenna, która świetnie odnalazła się w cywilu). Są jednak kraje, gdzie dookoła atomu toczy się debata, niestety, niekiedy przegrana. W Polsce też o tym rozmawiamy i bardzo dobrze, wszystko wskazuje bowiem na to, że nasza debata i zawarta w niej praca popularyzatorów i dziennikarzy pcha temat w dobrym kierunku. Przekonania społeczeństwa do tego, że energia atomowa się nam opłaca i jest bezpieczna.
Raport napisany przez RePlanet oraz ich partnerów to z punktu widzenia polskiego zwolennika energii atomowej lektura budująca. Tych z nas, którzy na pytanie brzmiące „Czy popieram, obok innych źródeł energii, wykorzystanie najnowszych technologii energetyki jądrowej do wytwarzania energii elektrycznej?” odpowiadali „zdecydowanie tak” lub „raczej tak” jest ponad 80 proc. Odpowiadających „zdecydowanie nie” lub „raczej nie” jest dziesięć razy mniej. To cenna wskazówka dla polityków układających swoje programy w roku wyborczym.
Programy, które zresztą jako wyborcy chcielibyśmy wreszcie zobaczyć jako zrealizowane. Obecna skandaliczna sytuacja, w której polska gospodarka traci konkurencyjność na skutek drożejącej energii, musi się zmienić, bo jeśli liczymy na inwestycje zagraniczne albo takie, które będą podejmować nasze rodzime firmy, to musimy zapewniać infrastrukturę. Jej elementem jest również (mówiąc obrazowo) cena prądu w gniazdku, oby jak najniższa. Energia atomowa akurat jest względnie tania, choć na starcie rzecz jasna wymaga sporych nakładów. Te środki później się jednak zwracają. Czytając badania, widać, że Polacy o tym wiedzą. Z tezą brzmiącą „Potrzebujemy sposobu na produkcję coraz większej ilości energii, aby nasza gospodarka mogła się rozwijać” zgodziło się 85 proc. ankietowanych. Co bardzo cieszy, bo jako społeczeństwo zdajemy się być wcale odporni na mizantropijną retorykę zero growth, ostatnio znanego też jako zegizm.
Swoją drogą to strasznie brzmiące słowo, kojarzące się z jakąś dystopią. Jak najbardziej słusznie. Dystopijnym jest bowiem świat, w którym zamiast szukać mądrych metod na wzrost, takich, jakie umożliwiają nam nie tylko dostatnie życie, ale również przekazanie naszej planety przyszłym pokoleniom w jak najlepszym stanie, od razu się poddajemy. Samych siebie traktujemy jak problem, jak szkodników.
Co oczywiste, jako libertarianin nie mogę nie krytykować takiego antyhumanistycznego podejścia. Natura jest ważna, mówiąc obrazowo, bez Ziemi nie ma pracy i kapitału. Ale ludzie też są ważni i nie jest żadną sztuką głosić, że powinniśmy przeprosić za to, że żyjemy. Prawdziwym wyczynem jest i będzie szukanie takich rozwiązań, które łączą ludzką kreatywność, wolność i przedsiębiorczość z poszanowaniem środowiska. I jak najbardziej mądre wykorzystywanie energii jądrowej w celach cywilnych się w tym mieści.
Marcin Chmielowski
Każdy felietonista FPG24.PL prezentuje własne poglądy i opinie