Dzisiaj praktycznie nikt już nie pamięta, że przez krótki okres byliśmy jednym organizmem państwowym ze Słowianami Serbołużyckimi. Stało się tak po odwojowaniu ziem słowiańskich przez Bolesława Chrobrego i ustanowieniu przez niego granicy z Cesarstwem Niemieckim na rzece Sala (na co musiał przystać cesarz). I chociaż Niemcy wkrótce ponownie zajęli te ziemie doprowadzając do germanizacji większości słowiańskich plemion, to jednak mniejszość serbołużycka przetrwała do naszych czasów. Łużyczanie mieszkają tuż za naszą zachodnią granicą na Nysie, ale niewiele osób w Polsce dostrzega istnienie tego maleńkiego narodu, a jeszcze mniej zna go i jego zwyczaje. Chociaż przestrzennie i językowo są nam bliscy to ich niektóre świąteczne zwyczaje są dla nas nie mniej egzotyczne niż np. obyczaje wielkanocne Filipińczyków lub tubylców z peruwiańskich Andów. Dzięki uprzejmości dra hab. Rafała Leszczyńskiego mamy przyjemność przypomnieć Państwu wielkanocne obyczaje Łużyczan.
Magiczna woda
W Polsce do dnia dzisiejszego przetrwał zwyczaj śmigusa-dyngusa, czyli oblewania przez kawalerów młodych panien wodą, co miało przysporzyć im szczęścia w zamążpójściu (i ogólnie „polewano” wodą na szczęście). Woda odgrywała też ważną rolę wśród Łużyczan, np. zwyczaj kąpieli o świcie w Niedzielę Wielkanocną w którymś z licznych na Łużycach oczek wodnych lub strumieni miało dodawać zdrowia na cały rok. Oblewanie dziewczyn wodą (ale już w pierwszy dzień świąt) służyło temu samemu celowi.
W świąteczne popołudnia, zwłaszcza w drugi dzień Wielkanocy, odwiedzają się krewni, przyjaciele, znajomi. W domach odbywa się kofejapiće i zjada się tykanc (placek), który dawnej był zawsze domowej roboty, lecz teraz coraz częściej zastępowany jest kupnym. Jak wszędzie, także i na Łużycach fabrycznie przygotowane potrawy stopniowo wypierają te robione po domowemu, lecz pozostałe zwyczaje świąteczne są pielęgnowane jako świadectwo swoistej kultury i odrębności narodowej.
Jutrowne jejka
Z myślą o wielkanocnym stole (także o innych odświętnych posiłkach) przygotowania u Łużyczan zaczynają się dużo wcześniej. Jeszcze niedawno u gospodarzy na wsiach odbywało się swinjorĕzanje czyli świniobicie i wyrób kiełbas. Gromadziło liczne osoby z sąsiedztwa. Wywar, w którym je gotowano otrzymywały na zupę sąsiadki, które ze śpiewem towarzyszyły obrzędowi wyrobu „wielkiej kiełbasy”. Na melodię Josepha Haydna śpiewano: „ow, ty wulka, ow, ty wulka, ow, ty wulka kołbasa”.
Łużyczanie zostali przez zwycięskich Niemców zepchnięci głównie do rangi niezamożnej ludności chłopskiej, przez wieki pańszczyźnianej, dla której kiełbasa nie była pokarmem codziennym. Jej przygotowywanie zapowiadało święta i było powodem do radości. Teraz ludzie poprzestają na łatwych do nabycia gotowych wyrobach wędliniarskich z wielkich firm produkcyjno-handlowych.
W Niedzielę Palmową (bołmončka) w parafiach katolickich odbywa się święcenie palm, w następnych dniach trwa praca nad przygotowaniem wielkanocnych pisanek, nazywanych na Górnych Łużycach jutrowne jejka, na Dolnych Łużycach jutšowne jajka. Nazwanie Wielkanocy słowem jutry/jutšy, a Niedzieli Wielkanocnej jutrownička ma związek z najwcześniejszym nabożeństwem (jutšnja) i jest odpowiednikiem polskich wyrazów jutrznia i jutrzenka. Na Dolnych Łużycach pisankami obdarowują rodzice chrzestni swoich chrześniaków, na Górnych dzieciom przynosi pisanki zajączek. Pisanki wykonuje się metodą woskowania, wytrawiania lub skrobania wzorów na skorupce jajka. W zdobieniu pisanek Łużyce są prawdziwą potęgą dzięki pomysłowości wzorów i rozmaitości technik.
Slepjanskie kantorki
Region wokół miejscowości Slepo (dolnołuż. Slepe) obejmuje siedem parafii i cechuje się odrębnością gwary, strojów i niektórymi obyczajami niepraktykowanymi w innych częściach Łużyc. Należy do nich obchodzenie w nocy z Wielkiej Soboty na Niedzielę Wielkanocną domostw przez grupę starszych kobiet-kantorek odzianych w półżałobne, czarno-białe szaty. Śpiewają one jednogłosowo i bez towarzyszenia instrumentów trzy chorały o zmartwychwstaniu Jezusa, za co od wdzięcznych domowników otrzymują w podzięce drobne podarki. Ostatni etap obchodu osiągają w niedzielę około szóstej rano. Zapalana wówczas świeca jest znakiem zwycięstwa nad ciemnością i śmiercią.
Wielkanocna kawalkada
W parafiach katolickich mężczyźni w paradnych strojach i cylindrach na głowach, czyli tzw. křižerjo (krzyżownicy) procesjonalnie objeżdżają konno sąsiednie wioski w poranek Niedzieli Wielkanocnej. Także konie są w miarę możności przyozdobione. W dłoniach křižerjo trzymają chorągwie wyniesione z kościołów po rezurekcji. Zwyczaj konnych procesji wielkanocnych jest praktykowany w katolickich parafiach Górnych Łużyc już od połowy XVI w. jako reakcja na postępy reformacji. W 1997 roku z łużyckich kościołów parafialnych wyjechało dziewięć takich procesji. W najliczniejszej uczestniczyło 430 jeźdźców. Według gazety „Serbske Nowiny” we wszystkich dziewięciu jechało 1480 uczestników. Zbliżone liczby podaje się dla innych lat. Konne procesje, oprócz wyrażenia radości ze Zmartwychwstania Jezusa, mają zapewniać dobre urodzaje. W ostatnich latach problemem staje się zdobycie koni wierzchowych. Nawet pomoc protestanckich sąsiadów, którzy chętnie na ten dzień pożyczali konie katolickim rodakom, teraz nie wystarcza. Liczba koni w gospodarstwach drastycznie zmalała; trzeba je wypożyczać ze stadnin hodowlanych i gospodarstw nastawionych na hipoterapię, a to wiele kosztuje. Podobnie zresztą jak stroje jeździeckie czy ozdoby końskie. Pomimo kosztów charakterystyczne dla Górnych Łużyc procesje konne są podtrzymywane jako wyraz kultury ludowej katolickich Łużyczan, budząc niekłamany podziw turystów i dumę dziesiątków tysięcy miejscowej ludności, która obserwuje wyjazdy jeźdźców z kościołów.
Pamiętajmy o Łużyczanach
O Łużyczanach przypomniał mimochodem emitowany właśnie w telewizji film „Zieja”, w którym w jednej ze scen esbek rozmawiając z księdzem Janem Zieją przypomniał opowieść swojego ojca, żołnierza LWP, o masakrze w bitwie pod Budziszynem, podczas której SS-mani pastwili się nad polskimi jeńcami wydłubując im oczy łyżkami. Niektórych żołnierzy mieli ukrywać wtedy w swoich domach właśnie Łużyczanie.
Dzisiejsza mniejszość serbołużycka w Niemczech liczy (według Wikipedii) zaledwie 50 tysięcy osób. Duże zasługi w popularyzacji kultury łużyckiej w Polsce ma dr hab. Rafał Leszczyński (wydano „Rozmówki łużyckie dla Polaków” jego autorstwa).
– Wypada odwzajemnić Łużyczanom wielką sympatię, jaką niezmiennie okazują Polakom. Charakteryzuje ją zdanie, którym dr M. Kral (Łużyczanin) rozpoczął niegdyś dla swych rodaków serię odczytów o narodach słowiańskich: „Najsławniejsi między wszystkim ludami słowiańskimi są niewątpliwie Polacy, znani dzięki swoim wspaniałym czynom i bohaterskiemu charakterowi”. Nie ma na świecie wielu innych nacji, które podobnie wysoko oceniałyby nas. Niech to wystarczy, aby uzasadnić prezentację wielkanocnych zwyczajów łużyckich – mówi dr hab. Rafał Leszczyński. – Pamiętajmy też, że Łużyczanie to także gospodarka; nasi sąsiedzi słyną z hodowli ryb słodkowodnych, w tym karpia. Może warto, by nasi przedsiębiorcy nawiązywali bezpośrednie kontakty z Łużyczanami. Dzisiaj jest to możliwe i myślę, że z wielu względów warto. Łużyczanie bardzo cieszą się, gdy mają z nami kontakt. Zachęcam też do zwiedzenia zamieszkiwanych przez nich ziem. Wszak jest to teren tuż za naszą zachodnią granicą na Nysie.