Jakoś tak z końcem roku wypadałoby zamknąć różne sprawy. Po pierwsze, warto kończyć, co się zaczyna. Po drugie, przełom lat to okazja do otwierania nowych projektów, podejmowania nowych spraw – i dzięki temu też doskonały deadline dla starych. Niestety, to nie zawsze się udaje. Narodowy Spis Powszechny Ludzi i Mieszkań z 2021 roku to wciąż projekt niedokończony. Niby mało ważna, ale jednak motywująca zmiana daty nic tu nie dała. Wciąż wielu rzeczy nie wiemy. Pewnie nie przez opieszałość rachmistrzów i statystyków, tylko z uwagi na polityków, którym jest nie w smak to, ilu Ślązaków mamy w Polsce. A ja na przykład bardzo interesuję się właśnie tym tematem, co chyba nie jest dziwne u kogoś, kto nie dość, że jest Polakiem i politologiem, to jeszcze urodzonym i wychowanym na Śląsku, otoczonym sporym gronem śląskich przyjaciół, kolegów i współpracowników. Śląsk, Ślązacy i śląskość są dla mnie ważne, ale też ciekawe.
Podane w spisie wyniki przypisane do takich kategorii jak „narodowość niepolska” albo „narodowość polska i niepolska” są za to śmieszne. A na razie tylko to dostajemy, choć od spisu minęło naprawdę sporo czasu. W przypadku województw dolnośląskiego, śląskiego i opolskiego dla każdego jest oczywiste, że te określenia to jedynie kiepsko uszyte eufemizmy mające zamaskować to, że mieszkają tam ludzie określający się jako Ślązacy.
Żeby było jeszcze ciekawiej, poprzedni spis pokazał, że narodowość śląską zadeklarowało prawie 850 tys. zapytanych. Oczywiście nie wszyscy uważali się za Ślązaków, niektórzy z nich korzystali z możliwości określenia się jako jednocześnie Polacy i Ślązacy albo Ślązacy i Niemcy. Normalna sprawa na obszarze przygranicznym, gdzie mieszały się różne żywioły narodowe i gdzie tożsamości są bardziej rozciągłe niż tam, gdzie za sąsiadów ma się tylko ludzi mówiących tym samym językiem. Normalnym za to nie jest udawanie, że żadnych Ślązaków nie ma.
Koniec roku to jednak nie tylko czas na podsumowanie, ale też czas odpoczynku, choć poprzedzonego bieganiną. Odwiedzamy więc sklepy, kupujemy prezenty, myślimy o tym, co postawimy na stole. Jak to się wiąże ze sprawą spisu i dziwacznej opieszałości w ogłaszaniu, z iloma Ślązakami dzielimy państwo? W wybranych sklepach sieci Kaufland pojawiają się napisy po śląsku, na razie jest to eksperyment, ale jako że dobrze przyjął się w Knurowie, to został przeszczepiony do Katowic. Klienci mogą więc podejść do dwujęzycznych regałów, gdzie sprzedaje się suchy futer do kotów (suchą karmę), piwa w biksach (puszkach) czy zymfty (musztardy). Język śląski nie występuje tutaj jako zabawnie brzmiący regionalizm, jest narzędziem codziennej komunikacji.
Tam, gdzie państwo udaje, że nie widzi, tam rynek dostarcza, trafia w gusta również tych, którzy mówią i myślą po śląsku, bo kapitalizm to narzędzie także do emancypacji mniejszości. I widać to na tym przykładzie doskonale. Ale dzieje się tu dużo więcej. Każdy język jest zakodowaną wizją świata. Świat oglądany z okien familoka wygląda nieco inaczej niż z okien ministerstwa czy urzędu w Warszawie. Potrzebuje więc trochę innych słów, aby skutecznie pełnić swoją rolę. Dodatkowo rozkazy wydawane przez centralę w języku, który choć bardzo podobny, to jednak jest jednak trochę inny, muszą wywołać proces myślowy, zanim zostaną zaakceptowane i może właśnie to obawa właśnie przed tym powoduje, że na razie nie możemy się dowiedzieć, ilu w Polsce jest Ślązaków.
W Czechach jest inaczej. Tamtejszy spis, także przeprowadzony w 2021 roku, jasno pokazuje, ilu ich tam jest. 12 451 deklarujących tylko jedną narodowość i to właśnie śląską. Do tego dochodzi 18 850 Ślązaków, którzy wskazali jako swoją narodowość także jakąś inną oprócz śląskiej. W sumie w Czechach jest 31 301 Ślązaków i nikt nie udaje, że to po prostu obywatele „narodowości nieczeskiej”.
Śląsk jest wspomniany w preambule do czeskiej konstytucji. U nas może być inaczej, bo mamy większe państwo, złożone z historycznie większej ilości ziem. Ślązacy mogliby być jednak traktowani jak normalni obywatele a nie ludzie, przed którymi trzeba ukrywać ich własną liczebność i liczyć – no właśnie, na co? Że to w jakiś sposób podkopie ich tożsamość? Widzę inne rozwiązanie. Pewna doza różnorodności – taka, która wciąż pozwala się dogadać – wzmacnia, a nie osłabia, opłaci się tak Polakom, jak i Ślązakom. Dlatego potrzebujemy silnych Ślązaków w silnej Polsce. Takiej, która jest świadoma swojej złożoności, potrafi unikać głupich sporów tam, gdzie są niepotrzebne i dba o regionalny koloryt: bo horyzonty myślowe jej włodarzy sięgają dalej, niż to co widać z ostatniego piętra Pałacu Kultury i Nauki. Oczywiście, co świetnie tłumaczy Marcin Napiórkowski w Turbopatriotyzmie, świadomość naszej polskiej historii i kruchości suwerenności, o jaką z wielkim trudem walczyły całe pokolenia, też musi być brana pod uwagę. Ale łatwiej będzie ją budować, naszą wspólną Rzeczpospolitą, z silnym skrzydłowym, któremu należy się szacunek do jego kultury – traktowanie takie, jakiego my sami chcielibyśmy doświadczać. Możemy kupować bułki albo żymły – jeśli jednak płacimy podatki w tym samym państwie. powinniśmy wspólnie dbać o jego instytucje. Ślązacy przez obecną politykę przemilczania ich są do tego zniechęcani. Polska, żeby być atrakcyjnym miejscem do życia, nie może udawać, że jakiejś kategorii jej mieszkańców po prostu nie ma.
Marcin Chmielowski
* autor jest wiceprezesem Fundacji Wolności i Przedsiębiorczości