fbpx
poniedziałek, 11 grudnia, 2023
Strona głównaFelietonWschód się śmieje, przychodząc do nas z Zachodu…

Wschód się śmieje, przychodząc do nas z Zachodu…

Niefortunny to czas na pisanie felietonu, gdyż zaczynamy ciszę wyborczą. Nasi decydenci bywają dosyć wrażliwi i często się obrażają, a jak się obrażają, to i sądzą. Nie do końca rozumieją, że każdy polityk jako osoba publiczna gruboskórnym musi być. Innymi słowy krytykę musi przyjąć z pokorą, a już szczególnie w okresie kampanii wyborczej.

Co innego złamanie zasady „dymokracji”, jaką jest zapewnienie spokojnej refleksji mającym głosować obywatelom. Takie zachowanie momentalnie karane jest przez nieustępliwy i niezawisły wymiar sprawiedliwości, szczególnie na skutek doniesienia tych, którzy są zainteresowani wynikiem wyborów. W końcu po co ryzykować, że w te ostatnie godziny przed lub w trakcie głosowania przeciwnik uzyska ułamek promila większego poparcia na skutek przerwania przez kogoś, czasem zupełnie nieświadomie, owej cichej refleksji wyborcy?

Koncepcja skądinąd kuriozalna i pachnąca absurdem. Rzeczywiście wyborca przez te dwie doby czuje się nad wyraz spokojny, szczególnie po kilku miesiącach agresywnej, emocjonalnej, personalnej i niemal graniczącej z hejtem kampanii wyborczej. Ktoś, kto uwierzy, że cisza wyborcza spowoduje głębokie rozważania wyborcy nad racjonalnością programów wyborczych ugrupowań politycznych, która skończy się podjęciem mądrego wyboru, ten sam chyba sobie szkodzi.

W każdym razie nawet uprawiając publicystykę w lekkiej formie, trzeba nad wyraz uważać, tym bardziej że w orzecznictwie sądowym data publikacji nie do końca przesądza o odpowiedzialności. Fakt jest faktem, że pisząc teksty o charakterze ekonomicznym czy prawnym, odnosimy się do poglądów, wyrażamy opinie i oceniamy konkretne fakty lub rozwiązania. Niemniej jednak może istnieć, albo nawet jestem przekonany, istnieje spora grupa ludzi aktywnie uczestniczących w życiu politycznym, które identyfikują się, jeśli nie osobiście, to na zasadzie reprezentacji konkretnego ugrupowania, z przedmiotem publicystycznych rozważań. Obrazić się jest więc łatwo, tym bardziej że i granica pomiędzy ekonomią czy prawem a polityką, która przecież decyduje o ich kształcie w ramach podejmowania decyzji na szczeblu instytucjonalnym, jest nad wyraz cienka. Dlatego, uprzednio wyjaśniwszy potrzebę odejścia od tematu numer jeden, znalazł się pretekst, by wreszcie napisać o czymś innym, czyli o… socjalizmie.

O socjalizmie pisałem tydzień temu, ale w ujęciu krajowym. Dzisiaj skupię się jednak na nowych socjalistycznych, a można pokusić się i o stwierdzenie – komunistycznych pomysłach naszego Związku Socjalistycznych Republik Europejskich, czyli Unii Europejskiej. O ile jestem dobrze poinformowany nie toczą się żadne wybory do organów tego quasi państwa, a dodatkowo przez nasze wewnętrzne zamieszanie kilka spraw umknęło uwadze komentatorów.

Zostawiamy jednakże gorące problemu imigrantów oraz energetyki. Te wszak wybrzmiewały całkiem głośno podczas kampanii wyborczej, tym bardziej że ostatnimi czasy ktoś znów podkręcił kurek imigrancki, co spowodowało, że populacja niewielkiej włoskiej wyspy nagle się podwoiła. Chodzi o problem prawny, który prowadzi nas, tzn. Polskę, już prostą drogą w łapy ustroju gospodarczego, od którego uwalnialiśmy się 50 lat.

Jednakże dziwię się, że dalej spora grupa ludzi, szczególnie tych oflagowanych wolnością, tak bardzo upatruje jej w systemie prawnym Unii Europejskiej. Wszak wolności nie sprzyja zarówno prawne przeregulowanie rynku, z czego Unia nie tylko słynie, a nawet czym się chlubi, jak i ustrojowe dokręcanie śruby w postaci zagarniania coraz większej ilości kompetencji organom krajów członkowskich. I to wszystko dzięki interpretacji dosyć abstrakcyjnych przepisów traktatowych. W konsekwencji dzisiaj obserwujemy jak daleko organy Unii wpychają swoje palce w kwestie ustrojowe, które do tej pory były chronione bastionem suwerenności. Może coś jest w tym stwierdzeniu Samotnika z Bogoty, którego myśl staram się popularyzować wśród Czytelników, że „gdy tyranem jest anonimowa ustawa, człowiek nowoczesny czuje się wolny”. Może właśnie z tej demokratycznej anonimowości wynika dalsza fascynacja obecnym kształtem Unii Europejskiej.

W każdym razie zdecydowanie antywolnościowy, wręcz powiedziałbym wprost totalitarnie antyrynkowy, rodem z czystej linii myśli marksistowskiej, jest pomysł wprowadzenia do naszego, rodzimego porządku prawnego domniemania zatrudnienia w ramach umowy o pracę. Sam pomysł nie jest niczym nowym, bo występuje w naszej najbardziej socjalistycznej ustawie (zaraz po Karcie Nauczyciela rzecz jasna) czyli Kodeksie pracy. Różnica jest jednak zasadnicza. O ile dla domniemania istnienia stosunku pracy, według polskiego kodeksu, trzeba jednak, by treść stosunku pomiędzy dwoma stronami posiadała rzeczywiste cechy stosunku pracy (czyli wykonywanie pracy za wynagrodzeniem w określonym systemie pod kierownictwem pracodawcy), o tyle w przypadku unijnego pomysłu wystarczy samo wykonywanie czynności w ramach określonej dyrektywą branży. Chodzi o projekt dyrektywy w sprawie poprawy warunków pracy za pośrednictwem platform internetowych. Oczywiście projekt dyrektywy obejmie wprost nie tylko osoby obsługujące witryny internetowe wszelkiego rodzaju, ale także wszystkich, którzy cokolwiek robią dla tej branży, np. kierowców (Ubera itp.), kurierów, a nawet, jak pisał swego czasu „Dziennik Gazeta Prawna”, dostawców jedzenia.

Problem jest jednak jeszcze poważniejszy. Znowu mamy do czynienia z niewinnymi przepisami, które w zestawieniu z całym systemem prawnym, podobnie jak to mamy w przypadku zagrabiania kompetencji organów państwowych przez unijne, tworzą ogólną zasadę prawną, mającą zastosowanie do każdego podmiotu i każdego stosunku prawnego. W tym wypadku chodzi o zakaz dyskryminacji. By to ująć prościej, skoro jedni mają tak dobrze, że mogą pracować na specjalnych warunkach, bo dotyczy ich domniemanie, to inni nie mogą mieć gorzej. I słusznie ostrzegają eksperci, że przyjęcie powyższych przepisów może doprowadzić do domniemania, że ktokolwiek wykonuje jakiekolwiek czynności na rzecz płacącego mu wynagrodzenie, niezależnie od rodzaju umowy, a nawet stosunku prawnego (np. przedsiębiorca-JDG), jeżeli jest osobą fizyczną, będzie de iure zatrudniony na podstawie umowy o pracę.

O skutkach tego projektu, jak koszty gospodarcze, zmiana systemu opodatkowania, konieczność odprowadzenia składek, sztywne normy rozkładu czasu pracy, urlopów, nie muszę pisać. Włosy się jeżą na głowie. Jednak unijni decydenci nie mają względu na osoby.

Bardziej jednak boli fakt, że z naszej wolności w gospodarce już niewiele zostanie. Wszak podstawą wolnego rynku jest złota zasada, niestety nie konstytucyjna, wyrażona w art. 3531 kodeksu cywilnego, że strony zawierające umowę mogą ułożyć stosunek prawny według swego uznania, byleby jego treść lub cel nie sprzeciwiały się właściwości (naturze) stosunku, ustawie ani zasadom współżycia społecznego. Innymi słowy każdy, na równych zasadach może zawierać ze sobą umowy dowolnej treści w zależności od swojego konsensualnego upodobania. I taka regulacja, realizująca zasadę sprawiedliwości, jest podstawą rozwoju.

Niestety nasi rodzimi decydenci, mając gdzieś tam z tyłu głowy myśl ulżenia doli ludu pracującego miast i wsi, nad wyraz często korzystali z tej możliwości ograniczania zasady swobody kontraktowej przez ustawę. Koroną tego ograniczenia jest oczywiście kodeks pracy, narzucający w określonym przypadku (stosunku pracy) nie tylko sztywne regulacje, którym obydwie strony muszą się podporządkować, ale uruchamiające machinę przymusu i niestety nawet odpowiedzialności karnej w przypadku naruszenia praw pracowniczych. Na szczęście w Polsce żaden skład legislatywy nie wpadł na pomysł iście ze snów Włodzimierza Iljicza Ulianowa, by zasadę swobody kontraktacji całkowicie zlikwidować.

Czy to nie chichot historii, że takie pomysły przyszły do nas z Zachodu?

Jacek Janas

Każdy felietonista FPG24.PL prezentuje własne poglądy i opinie

Jacek Janas
Jacek Janas
Z zawodu radca prawny. Z zamiłowania muzyk, kompozytor i myśliciel. Działacz społeczny, Prezes Zarządu Stowarzyszenia Brzozowski Ruch Konserwatywny i Członek Zarządu Stowarzyszenia Przedsiębiorców i Rolników SWOJAK. Fundator i ekspert Instytutu im. Romana Rybarskiego.

INNE Z TEJ KATEGORII

Droga do wariactwa

Kilka dni temu Rada Warszawy przegłosowała utworzenie w stolicy strefy czystego transportu, co prawda w wymiarze jednak mniejszym, niż w swoich zapędach proponował ratusz. Nie zmienia to faktu, że mamy do czynienia z działaniem całkowicie nieuzasadnionym: wbrew danym, wbrew zdrowemu rozsądkowi, wbrew konstytucyjnemu prawu obywateli do dysponowania swoją własnością.
6 MIN CZYTANIA

Jak bardzo kochamy wolność gospodarczą?

Niekiedy wydarzenia, których jesteśmy świadkami, nagle przypominają nam o kwestiach poważnych – takich, które dotyczą podstawy naszego poglądu na funkcjonowanie państwa, organizację społeczeństwa oraz naszego komfortowego w tym państwie i społeczeństwie funkcjonowania.
5 MIN CZYTANIA

Teologia ekologiczna, czyli nieuchronny recykling

Wygląda na to, że mamy przynajmniej dwa nowe grzechy: jeden „osobisty”, drugi „strukturalny”. Mniejsza już o ten „strukturalny”, bo znacznie ciekawszy wydaje się ten pierwszy. Myślę, że powinniśmy podążyć tropem „śladu węglowego”, który może być duży albo mały, co pozwala nam na rozróżnienie między grzechami ciężkimi i lekkimi.
6 MIN CZYTANIA

INNE TEGO AUTORA

Jak bardzo kochamy wolność gospodarczą?

Niekiedy wydarzenia, których jesteśmy świadkami, nagle przypominają nam o kwestiach poważnych – takich, które dotyczą podstawy naszego poglądu na funkcjonowanie państwa, organizację społeczeństwa oraz naszego komfortowego w tym państwie i społeczeństwie funkcjonowania.
5 MIN CZYTANIA

Czy o stosowaniu pegazusa też rozstrzygają demokratyczne wybory?

Nie tak dawno, kilka felietonów wstecz, cytowałem myśl Samotnika z Bogoty: „Demokratyczne wybory rozstrzygają o tym, kto będzie uciskany w majestacie prawa”. I fakt! Pierwsze symptomy działania według tego mechanizmu (bo cytowany i bardzo głęboki w treści scholion nie jest tylko poglądem filozoficznym) już teraz mamy okazję obserwować podczas prac pierwszego posiedzenia naszego Sejmu.
5 MIN CZYTANIA

Nic tak nie federalizuje jak wspólny kredyt

Zawsze powiadałem, że Wielka Brytania pozytywnie wyjdzie na tym całym Brexicie. Ci Brytyjczycy chyba wiedzieli, co się święci, i w porę wypisali się z uczestnictwa w projekcie, który od zaledwie kilku dni, głównie w pozostających jeszcze pod władaniem odchodzącej ekipy rządzącej mediach, określany jest jako „federalizacja Unii”. Swoją drogą w jednym ze wcześniejszych felietonów zapewniałem, że do tematu zmuszony będę jeszcze wrócić i tak też się dzieje.
6 MIN CZYTANIA