W toku epidemii ujawnił się trybalistyczny podział społeczeństwa na dwie zasadnicze grupy. Jedna to scjentystyczni, najczęściej proaktywni i progresywni zwolennicy angażowania przymusu państwowego i samych obywateli w celu zwalczania różnych zagrożeń. Nierzadko rekrutują się spośród tzw. normies, to znaczy osób, które czytają wyłącznie oficjalne, mainstreamowe tytuły prasowe, a ich poglądy, jakkolwiek miałkie, są dla nich swego rodzaju bezpieczną przystanią. Druga grupa to tak zwani denialiści, szury albo foliarze. W ekstremalnej postaci kojarzeni są raczej z nurtami populistycznymi albo antynaukowymi. Często szczycą się tym, że czytają wyłącznie alternatywne media i gardzą tzw. establishmentem, choćby i w konkretnej sprawie miał on akurat absolutną rację.
Oczywiście, jak to w życiu bywa, ten podział jest bardziej skomplikowany, przenika się w różnych sprawach, a to, co chwilę wcześniej było teorią spiskową, staje się później uznanym faktem lub na odwrót. Dobrym przykładem jest tu sprawa wycieku wirusa z laboratorium. Historycznie istnieją potwierdzone przypadki takich zdarzeń. Na przykład starszy brat SARS-CoV2, a więc SARS z numerkiem jeden, już po opanowaniu pierwotnego ogniska zakażeń wydostał się jeszcze na skutek błędu ludzkiego. Znany z historii jest też przypadek tuszowania wycieku wąglika z radzieckich laboratoriów. Na początku aktualnej pandemii oficjalne kanały informacyjne, właściciele mediów społecznościowych, ale też zaangażowani w sprawę naukowcy starali się jednak o to, aby taką ewentualność w przypadku COVID-19 traktować właśnie jako spiskową teorię dziejów. Zastrzeżmy, że jestem w tej sprawie w dużej mierze neutralny. Po pierwsze dlatego, że nie znam się na wirusologii, a po drugie z tego względu, że kwestii tej nie da się rozstrzygnąć, czytając tylko prasę, komentarze zainteresowanych osób albo wyrywkowo prace naukowe. Niemniej, w istocie stało się tak, że z teorii tej zdjęto w końcu odium „szurostwa”, a wraz z upływem czasu można było o niej bardziej swobodnie dyskutować. Nie wiem, czy wyciek z laboratorium jest faktem i nie mogę za to ręczyć, ale mam przekonanie, że zmiana podejścia mass mediów do tego tematu już prawdziwa jest.
Rzecz w tym, że kiedy w imię walki z dezinformacją albo hejtem usuwane są z przestrzeni publicznej stanowiska, wprawdzie kontrowersyjne, ale mające jakieś oparcie w dowodach lub rzeczywistości, powoduje to tylko dalszą radykalizację marginalizowanych grup i niepotrzebne skłócanie społeczeństwa. Wielu zadaje sobie wówczas pytanie: skoro ocenzurowano umiarkowaną albo popartą dowodami tezę, to czy przypadkiem nie cenzuruje się wszystkiego? Zauważmy, że założeniem rządu i organizacji pozarządowych zwalczających dezinformację jest to, jakoby powodowała ona celowo lub w sposób niezamierzony skłócenie i podziały społeczeństwa. To z pewnością prawda, niemniej nachalna cenzura i ośmieszanie niektórych grup społecznych prowadzi do tego samego rezultatu. Na dodatek jest kontrowersyjna z punktu widzenia ochrony innych wartości, takich jak wolność słowa i swoboda ekspresji.
W skrajnej postaci ten „alternatywny” sposób myślenia przybiera postać całkowitego denializmu. Swego rodzaju dewizą takich negacjonistów stało się „wyłącz telewizor, włącz myślenie”. Jest to o tyle ciekawe, że dla mnie osobiście tradycyjna telewizja rzeczywiście stała się medium nieatrakcyjnym i to już dawno, wcale nie ze względu na pandemię. Od czasów wczesnej dorosłości jej po prostu nie oglądam i nawet nie czuję się w obowiązku. Jeśli mi się to zdarza, to najczęściej wtedy, kiedy jestem gościem w mieszkaniu osób starszych ode mnie. Sprawa jest prosta. Telewizję zastąpiło mi bardziej elastyczne i szybsze medium w postaci Internetu. Nie będę jeździł konno, skoro mogę mieć samochód. Nie będę dzwonił z telefonu stacjonarnego, skoro mogę ze smartfona, prawda? A mój światopogląd jest zapewne inaczej ukształtowany niż tych ludzi, którzy telewizję – mniejsza już czy rządową, czy antyrządową – nadal regularnie oglądają.
Oczywiście Internet, jak każde narzędzie, ma swoje plusy i minusy. Mój dziadek zawsze brał w takich sytuacjach nóż stołowy do ręki i mówił, że może nim zrobić coś pożytecznego, na przykład pokroić kotleta, ale równie dobrze kogoś zabić. W Internecie możemy odnaleźć wiele dziwacznych teorii. Na przykład takich, że nie ma żadnej wojny albo szczepionki przeciwko COVID-19 dadzą nam AIDS. Niektórzy w to wierzą. Każdy rozsądny człowiek wie o tym, że takiej informacji nie akceptuje się jako prawdy objawionej, na pewno nie bez potwierdzenia w innych źródłach. Część ludzi tego nie robi i wręcz oczekuje, że przedstawi im się takie rewelacje, bo po prostu smutna rzeczywistość jest dla nich mało interesująca.
Problem jest jednak taki, że ci, których to oburza, chcą w następstwie cenzurować nie tylko jawnie kretyńskie hipotezy i jaskrawe kłamstwa, ale też postulaty i opinie umiarkowane. Przykładem tego niech będzie szereg argumentów przemawiających za tym, żeby szczepienia przeciwko COVID-19 były dobrowolne (mówiły o tym nawet oficjalne dokumenty rządowe i międzynarodowe) lub krytykujące użycie tzw. paszportów szczepionkowych. Kwestii tego rodzaju nie można już rozstrzygnąć obiektywnie, w oparciu o chłodne i sprawdzalne dane naukowe. Po pierwsze dlatego, że często się one wzajemnie wykluczają, są różnie interpretowane albo zależą od implementacji w określonym kontekście kulturowym (np. w niektórych krajach skandynawskich całkiem sprawnie działał dotychczas dobrowolny system szczepień dzieci, a w Polsce system jest wprawdzie obowiązkowy, ale mniej efektywny). Po drugie z tego względu, że sprawa rozbija się także o wartości etyczne i o to, jakie ograniczenia lub interwencje rządu będzie w stanie zaakceptować demokratyczne społeczeństwo. Jedni bowiem bardziej cenią sobie wolność osobistą, autonomię i są skłonni podejmować pewne ryzyka, a innych interesuje tylko skuteczność w działaniu, poczucie bezpieczeństwa i to, żeby się „wszystko zgadzało w papierach”. Każdemu można zarzucić, że ma swoje „biasy”, czyli skrzywienia i błędy poznawcze, że są albo eugenikami, albo faszystami, że biorą kasę od tej albo innej fundacji. I nic z tym nie zrobimy, bo tak właśnie działa wolne społeczeństwo. Kabaret Moralnego Niepokoju zażartował kiedyś, że „jeden lubi, jak mu Cyganie grają, a drugi, jak mu nogi śmierdzą.”. Nieładne i ksenofobiczne jest to powiedzonko, przyznaję, ale przemawia do wyobraźni. Na marginesie wtrącić tylko można, że osoby powołujące się na „naukę”, często jednocześnie mówią o „empatii”. Jednakże nauka z empatią nic wspólnego mieć nie może, ponieważ z założenia powinna być możliwie neutralna (w języku angielskim używa się tutaj określenia unbiased). Jeśli działamy empatycznie, to niekoniecznie naukowo i na odwrót.
Skoro jednak część ludzi już dawno „wyłączyła telewizor” i zaczęła używać jako głównego źródła informacji Internetu, to dlaczego nie miałoby coś podobnego stać się z samą siecią albo chociaż mediami społecznościowymi? Wielu ludzi ma w domach odbiorniki telewizyjnie nie po to, aby oglądać telewizję, ale na przykład tylko w tym celu, żeby grać w gry wideo albo mieć dostęp do platform streamingowych. Inna rzecz, że te ostatnie też są skrzywione ideologicznie, a ostatnio krytykowane nawet za nieskuteczność komercyjną. Wracając jednak do zasadniczego wątku, może za kilka lat denialiści będą mówić „Wyłącz Internet, włącz myślenie”? Jak w filmie Matrix – odetną się od sieci i zaczną używać komputerów najwyżej do celów czysto służbowych, a zaprzestaną czytać newsy i opinie.
Jestem ciekawy, jak wtedy państwo i niektóre instytucje pozarządowe będą próbowały zaprowadzić cenzurę i dotrzeć do obywateli z prawomyślnym przekazem informacyjny. Ustawowo nakazane zostanie posiadanie smartfona? Wprowadzimy prawdziwą, prewencyjną cenzurę korespondencji listowej, jak w PRL? Będziemy donosić policji, że na przykład nasz znajomy w trakcie spotkania towarzyskiego źle wypowiedział się o szczepionkach? Na każdym bloku zostaną zainstalowane orwellowskie telebimy i będą nam wyświetlać rządowy przekaz dnia? Sprowadzenie tej sprawy do absurdu pokazuje, jak śliskim tematem jest kontrolowanie treści dostępnych w Internecie i mediach społecznościowych. Zniechęcenie odbiorców do kolejnych źródeł przekazu wcale nie musi być korzystne dla tych, którym zależy na dotarciu do mas. Wyobrażacie sobie Państwo pandemię w otoczeniu analfabetów, bez powszechnego dostępu do prasy, Internetu albo telewizji? Tak by to wyglądało 200 lat temu. Jeśli ktoś myśli, że byłoby mniej plotek, bzdur i dziwacznych terapii, to najwyraźniej nie odrobił lekcji z historii.
Ostatecznie do tradycyjnej telewizji mnie już zniechęcono. Kiedy przyjdzie czas na elektroniczną prasę i media społecznościowe?
Michał Góra