Jak wiadomo, referendum dotyczą dwa pojęcia: ważność oraz moc wiążąca. Są one całkowicie rozdzielne. Referendum, zgodnie z ustawą z 2003 r., może być ważne, ale nie znaczy to, że jest wiążące. O ważności referendum uchwałą rozstrzyga Sąd Najwyższy w terminie maksymalnie 60 dni od ogłoszenia jego wyników (art. 35 ustawy). Tam także wnosi się ewentualne protesty w sprawie ważności referendum.
O tym natomiast, czy wynik jest wiążący, mówi art. 66. ustawy o referendum ogólnokrajowym, stwierdzając, że dzieje się tak, gdy głosy oddała ponad połowa uprawnionych. W praktyce to się nigdy w referendum ogłoszonym na podstawie wspomnianej ustawy nie zdarzyło i nie bardzo mogło, bo też mieliśmy tylko jedno takie referendum: w 2015 r., ogłoszone pomiędzy turami wyborów prezydenckich przez próbującego się ratować Bronisława Komorowskiego. Frekwencja wyniosła 7,8 proc., a koszt głosowania – ponad 70 mln zł.
Ustawa mówi o liczbowym kryterium uznania referendum za wiążące, ale przecież jest jeszcze kryterium merytoryczne, o którym ustawa już nie wspomina. Trudno mianowicie, żeby wiążące było referendum, którego pytania są nieprecyzyjne, niejasne lub skonstruowane w taki sposób, że nie da się ich przełożyć na język aktu prawnego. W praktyce żadne referendum nie jest w stanie zobligować tego czy innego rządu do prowadzenia określonego rodzaju polityki na podstawie odpowiedzi na ogólnikowo brzmiące pytanie, bo swoboda interpretacyjna jest ogromna.
Przyjrzyjmy się pierwszemu pytaniu, jakie chcą nam zadać rządzący.
Pojawia się w nim pojęcie „przedsiębiorstwa państwowego”. Być może dla części czytelników będzie to zaskoczenie, ale przedsiębiorstw państwowych w ustawowym rozumieniu tego terminu jest w Polsce obecnie… 18. Słownie: osiemnaście. To na przykład Państwowe Przedsiębiorstwo Odzieżowe „Rakon” w Raciborzu czy Państwowe Przedsiębiorstwo Przemysłu Metalowego „Pomet” we Wronkach – oba pod nadzorem Ministerstwa Sprawiedliwości, bo są to miejsca zatrudnienia więźniów. Poza tym to choćby PGBW „Hydrogeo” pod nadzorem wojewody małopolskiego, Kaletańskie Zakłady Celulozowo-Papiernicze w Kaletach – w likwidacji czy najbardziej znane – Przedsiębiorstwo Państwowe „Polska Żegluga Morska” albo Przedsiębiorstwo Państwowe „Porty Lotnicze”.
Można domniemywać, że pytanie w zamierzeniu ma dotyczyć nie przedsiębiorstw państwowych, ale spółek z udziałem skarbu państwa i tych właśnie państwowych w nich udziałów – ale w takim wypadku powinno być inaczej sformułowane.
Druga kwestia to pojęcie „wyprzedaży”, które nie ma definicji prawnej. Cóż to jest: wyprzedaż? Gdyby sięgnąć po słownikowe znaczenie tego słowa, dowiemy się, że wyprzedaż to „sprzedawanie czegoś po obniżonych cenach, np. przy likwidacji sklepu” (Słownik Języka Polskiego PWN, Warszawa 1996). Dlaczego jakiekolwiek udziały państwa miałyby być sprzedawane po cenach obniżonych w stosunku do rynkowych – nie wiem, ale patrząc na definicję tego pojęcia, dojdziemy do wniosku, że sprzeciwienie się „wyprzedaży” nijak nie oznacza sprzeciwienia się normalnej sprzedaży, czyli po prostu pozbywania się przez państwo swoich udziałów w spółkach.
W tej chwili pod nadzorem Ministerstwa Aktywów Państwowych jest 138 spółek z udziałem skarbu państwa. Ogólne stwierdzenie, że na pewno nie należy sprzedawać udziałów w żadnej z nich, jest bez sensu, są to bowiem firmy z bardzo różnych branż, z różnym poziomem udziału państwa i o różnym znaczeniu. Gdyby chcieć do zagadnienia podejść poważnie, należałoby przed referendum – z właściwie sformułowanym pytaniem – przeprowadzić solidną debatę o tym, czy faktycznie państwo powinno posiadać udziały w tak wielu przedsiębiorstwach. Można dyskutować o tym, jakie są granice rezygnacji z własności państwa i zapewne dość szeroki byłby konsens co do tego, że są pewne argumenty za pozostawieniem tej własności w państwowych rękach w przypadku na przykład infrastruktury kolejowej. Ale zbyt rozbudowany udział własnościowy państwa ma mnóstwo wad i przynosi wiele szkód. Przede wszystkim jest środkiem politycznej korupcji – służy nagradzaniu własnych działaczy poprzez obsadzanie ich w zarządach i radach nadzorczych. To patologia, którą świetnie znamy.
Zamiast jednak normalnej debaty na ten temat, mamy kolejny skrajnie populistyczny chwyt, który w dodatku – niestety – uderza w samą ideę referendum, robiąc z niej w dużej mierze pośmiewisko.
Łukasz Warzecha
Każdy felietonista FPG24.PL prezentuje własne poglądy i opinie