Jednym z paradoksów życia politycznego w Polsce (w mniejszym jednak stopniu to zjawisko występuje w krajach Zachodu Europy z rozwiniętą debatą publiczną) jest niekojarzenie nie tylko przez wyborców – to byłoby jeszcze normalne – ale też przez ekspertów, publicystów, komentatorów spraw, które mają ze sobą ewidentny związek i wzajemnie na siebie wpływają. To pozwala politykom jedną ręką sporządzać populistyczne propozycje, a drugą podpisywać regulacje, które te propozycje całkowicie negują. Tyle że dzieje się to albo w takim odstępie czasowym, który zapewnia już amnezję wyborców (wystarczy miesiąc), albo na innym poziomie politycznym.
Wygląda na to, że jednym z najważniejszych tematów trwającej już kampanii wyborczej będą mieszkania. Wątek szczególnie wdzięczny wobec załamania się rynku kredytowego, a także nieuchronnego i powiązanego z tym krachu w budowlance. Populiści mogą zatem mieć nadzieję na zgarnięcie dwóch grup wyborców naraz: tęskniących za własnym lokalem oraz żyjących z budowy mieszkań i domów. Wprost mówi o tym Donald Tusk, ogłaszając, że „mieszkanie prawem, nie towarem” i zapowiadając nieoprocentowany kredyt na kupno pierwszego mieszkania dla osób do 45. roku życia. Koszt tego przedsięwzięcia, o którym to koszcie Tusk oczywiście nie mówi, wynosiłby zapewne około 20 mld zł rocznie.
Oczywiście – dostępność mieszkań w Polsce jest problemem i na ten temat już na FPG24 pisałem. Pisałem również o tym, że władza jeszcze ten problem pogłębi, wprowadzając wyższe wymogi w przypadku nowych inwestycji, co zapowiedział parę miesięcy temu szef resortu rozwoju i technologii Waldemar Buda. Tymczasem to klient powinien decydować, w jakim rozmiarze mieszkanie chce kupić, czy chce mieć tam windę i jakiej powierzchni powinien być balkon. Uszczęśliwianie ludzi na siłę zawsze przynosi złe skutki.
Jest jednak w perspektywie problem znacznie poważniejszy: przegłosowana właśnie (z poprawkami) przez Parlament Europejski dyrektywa EPBD – o energetycznej charakterystyce budynków, finalnie zmierzająca do stanu, w którym wszystkie budynki w UE miałyby się stać zeroemisyjne. Wszelkie ewentualne programy kredytowe nie zdadzą się na nic, jeśli wejdą w życie przepisy, które planuje UE. I nie dajmy się zwieść akapitom dyrektywy, przytaczanym przez niektórych, gdzie mowa o zadbaniu o najsłabszych. Mamy do czynienia z dyrektywą, czyli z przepisem, którego szczegółowe wdrożenie zależy od krajów członkowskich. Cóż z tego, że europosłowie dopisali sobie tam jakieś dyrdymały o pomaganiu najbardziej potrzebującym w przejściu drogi do kompleksowej termomodernizacji mieszkań i domów, co najpewniej wynikło z istniejącej jednak świadomości, że w następstwie wprowadzenia tych przepisów wiele osób radykalnie zbiednieje? Nie ma to żadnego znaczenia. Wynika z tego tylko tyle, że to poszczególne państwa będą musiały w jakiś sposób ulżyć takim ludziom. W jakiś sposób, czyli sięgając do własnych budżetów. Nie muszę chyba tłumaczyć, że z punktu widzenia Polski nijak nie zmienia to fatalnych skutków dyrektywy. Tak czy owak, za ten absurdalne wymogi zapłacimy sami.
Zmiany, jakie planuje MRiT, to pikuś w porównaniu z tym, co wynika z EPBD. Tymczasem ministerstwo ma do powiedzenia na ten temat tyle, że to „wyzwanie”. Czytaj: „jesteśmy w d…”. Jednocześnie jednak – tak wynika z pozyskanych przeze mnie informacji – Polska nie planuje jakiegoś zdecydowanego sprzeciwu wobec dyrektywy, co z kolei zapowiedziały już Włochy. Zresztą we Włoszech – ale nie tylko tam – EPBD wywołuje o niebo większe poruszenie niż w Polsce. W naszym kraju elektorat woli zajmować się przeszłością św. Jana Pawła II.
Dyrektywa pokazuje poziom oderwania europejskich prawodawców od rzeczywistości. Polska nie jest przecież jedynym państwem UE, gdzie jej wejście w życie wywołałoby głęboki kryzys mieszkaniowy. I to nie tylko w grupie próbujących kupić własne mieszkanie, lecz także w grupie posiadaczy nieruchomości, zmuszonych z czasem do bardzo kosztownych modernizacji, których koszt w niektórych przypadkach przebijałby koszt samej nieruchomości. Relatywny brak zainteresowania tą sprawą w naszym kraju pozwala populistom klepać bzdury o kredytach bez odnoszenia się do unijnego miecza Damoklesa, który nad nami zawisł.
Wziąwszy natomiast pod uwagę, jakie sprawy w ostatnim czasie wychodziły na jaw w Parlamencie Europejskim, ale też w Komisji Europejskiej (sprawa darmowych lotów jednego z dyrektorów liniami Qatar Airways w trakcie negocjacji Komisji z Katarem o ruchu lotniczym), uważnie przyjrzałbym się kontaktom unijnych decydentów z producentami pomp ciepła albo paneli fotowoltaicznych.
Łukasz Warzecha