fbpx
sobota, 20 kwietnia, 2024
Strona głównaFelietonZ jaką Europą chciałbyś umówić się na randkę?

Z jaką Europą chciałbyś umówić się na randkę?

Za błędy popełniane w Brukseli będziemy płacić przez lata, dlatego też komentowanie euro-pychy Guya Verhofstadta sprzed dwóch tygodni jest jak najbardziej na miejscu. Niestety.

Guy Verhofstadt, poseł do Parlamentu Europejskiego i jeden z najbardziej rozpoznawalnych rzeczników jak najściślejszej integracji europejskiej, napisał w Walentynki coś bardzo symptomatycznego. Jego słowa to wypowiedź dotycząca unijnego zakazu sprzedaży nowych samochodów spalinowych od 2035 roku. Decyzji błędnej na wielu poziomach, ale jednak, wszystko na to wskazuje, takiej, z której konsekwencjami będziemy musieli się zderzyć już za te dwanaście lat. O co chodzi? Verhofstadt napisał, że biznes i nauka potrzebują kierunku, a Europa go zapewnia.

Oczywiście, Parlament Europejski, tweet był bezpośrednim komentarzem do głosowania, nie jest Europą. Polityczna retoryka ma jednak swoje prawa, a Twitter ograniczenia w liczbie znaków. Mogę to zrozumieć. Poza moim zrozumieniem jest natomiast to, czy Verhofstadt, przypomnę, polityk identyfikujący się z liberalizmem, poznał myśl F.A. von Hayeka, szczególnie książkę Zgubna pycha rozumu. O błędach socjalizmu. Na pewno miał ku temu okazję. Jego brat pisał o Hayeku i to wcale pochlebnie, pokazując go właśnie jako jednego z  tych emblematycznych liberałów, z których myślą warto się zapoznać i ją przyswoić.

Krytyka wypowiedzi europarlamentarnego prominenta idąca po linii „Polecam poczytać Hayeka” nie jest jednak dla mnie satysfakcjonująca. W smutnym w swej istocie komunikacie o kierunku, jaki zapewnia Europa, jest bowiem dużo więcej myśli niż te, z którymi da się polemizować, mając pod pachą książkę austriackiego noblisty.

„Zazwyczaj ludzie myślą, pisał Schizofrenik, że społeczeństwo ludzkie jest jednym z najbardziej skomplikowanych zjawisk i że dlatego właśnie jego badanie związane jest z niezwykłymi trudnościami. To błąd. W rzeczywistości z czysto poznawczego punktu widzenia społeczeństwo jest najlżejszym dla badania zjawiskiem, a prawa społeczne są prymitywne i powszechnie dostępne. Gdyby tak nie było, życie społeczne w ogóle nie byłoby możliwe, gdyż ludzie żyją w społeczeństwie zgodnie z tymi prawami i z konieczności uświadamiają je sobie”. Tak pisał w książce Przepastne wyżyny Aleksander Zinowiew, filozof rosyjski, dręczony przez Związek Radziecki, na Zachodzie ceniony, u siebie wsadzany do psychuszki. Wydumane i skomplikowane prawa wymyślane w Brukseli działają i będą działać tylko wtedy, kiedy w swej istocie będą możliwe do sprowadzenia do mianownika, jaki wszyscy znamy. A więc siły i zdolności do egzekwowania ich przy jej pomocy. Tym w istocie jest więc kolejna regulacja, bardziej niebezpieczna od poprzednich nie z uwagi na swoją prośrodowiskową retorykę, tylko ze względu na zasięg, dotyczący właściwie wszystkich. Naocznie widzimy, że są w Unii Europejskiej ludzie zdolni do wymuszania na nas skoków przez płonącą obręcz, bo tak, bo mogą to zrobić. Ochrona środowiska, jakże ważna, ale czasami bywa to tylko parawan, bo przecież jeszcze kilka lat temu właściwie każde prawo w USA można było przepchnąć, na czele z niesławnym, ale jakże ładnie brzmiącym Patriot Act, o ile tylko mądrzy spece od PR-u opakowywali je w papier z napisem „walka z terroryzmem”. To samo dzieje się teraz u nas, w Europie, tyle że papier nie jest we wzorek stars and stripes, ale zielony i recyklingowany.

I wcale nie chodzi o to, że nie powinniśmy dbać o środowisko naturalne i nie podejmować działań mających zatrzymać a także odwrócić erozję, która przecież pochłonie i nas, bo Ziemia nie jest tylko jednym z czynników produkcji, ale też bazą umożliwiającą pracę, gromadzenie kapitału i obieg informacji. Można jednak inaczej niż w tonie zakazów. Powinny je zastąpić możliwości. Unia Europejska, pomimo gigantycznych nakładów na innowacyjność, nie jest w stanie wypracować rozwiązań, które dzięki swojej cenie i użyteczności same z siebie zastąpią samochody spalinowe – które same w sobie tak naprawdę nie są nawet aż takim problemem, nasze europejskie emisje to drobiazg w porównaniu na przykład z chińskimi, a my sami zamiast być dla reszty świata latarnią liberalizmu, stajemy się przykładem tego, czego nie robić. Zostaje więc ubieranie prymitywnego prawa siły we wzniosły i dostojny strój. Udawana komplikacja, którą przecież wszyscy rozumiemy. Ktoś może narzucać nam szkodliwe prawa i iść na łatwiznę, bo to przecież prostsze, niż wymyślenie takiej polityki klimatycznej, która pozwoli żyć nie tylko czaplom i żabom, ale też ludziom. Przynajmniej przez chwilę Verhofstadt powiedział, jak jest w rzeczywistości. Europa, czyli Unia, robi tak, bo może. Politycy czują się ważniejsi niż przedsiębiorcy i uczeni, bo tak, bo takie mają mniemanie o sobie, taki jest obraz ich nadętego ego. „Zapewnianie kierunku” to eufemizm. Za każdym politykiem stoi policjant, a za każdym policjantem strażnik w więzieniu. Europa, przestrzeń wolności, oddaje ją, bo oto zobaczyła podarek zawinięty w karton z odzysku. Więc nie zastanawia się, co jest w środku.

Ale Europy też mogą być różne. Wystarczy eksperyment filozoficzny, aby to sobie zobrazować. Europa Verhofstadta to sklerotyczka, dziedzicząca potężny majątek, ale trefniąca go na głupoty, część jej świadomości jest zafascynowana brutalem żyjącym na wschód od niej, inna część, przesadnie ckliwa, ignoruje swoje własne żywotne interesy, czym dopełnia się brak spójności jej charakteru. Taką mamy Europę, bo taką mamy Unię Europejską, jej polityczną emanację. Moglibyśmy mieć inną. Co trzeba zrobić, aby Europa jawiła się nam jako atrakcyjna dziewczyna, mądra i ładna, taka, z którą chcielibyśmy iść na randkę? Skojarzenie nie jest takie znowu odległe, pamiętając o dacie, kiedy to Verhofstadt pokazał nam, że niektórych dyskusji nie warto komplikować ponad miarę, było to przecież 14 lutego.

Przed zwolennikami takiej Europy jeszcze długa droga, odmiana naszego wyobrażenia o niej nastąpi tylko wtedy, kiedy w rzeczywistości uda się nam skutecznie oddziaływać na europejskie instytucje. Także w temacie ochrony środowiska naturalnego, ale ochrony prowadzonej z pobudek humanistycznych, nie mizantropicznych. Jest to zadanie ponadnarodowe, niezwykle trudne, ale czy możliwe? Nie dowiemy się, póki nie zaczniemy na serio tego sprawdzać.

Marcin Chmielowski
* autor jest wiceprezesem Fundacji Wolności i Przedsiębiorczości

Marcin Chmielowski
Marcin Chmielowski
Politolog, doktor filozofii, autor książek, scenarzysta filmów dokumentalnych.

INNE Z TEJ KATEGORII

Policja dla Polaków

Jednym z największych problemów polskiej policji – choć niejedynym, bo ta formacja ma ich multum – jest ogromny poziom wakatów: ponad 9,7 proc. Okazuje się, że jednym ze sposobów na ich zapełnienie ma być – na razie pozostające w sferze analiz – zatrudnianie w policji obcokrajowców. Czyli osób nieposiadających polskiego obywatelstwa. W tym kontekście mowa jest przede wszystkim o Ukraińcach, Białorusinach i Gruzinach.
3 MIN CZYTANIA

Czasami i sceptycy mają rację

Wszystkie zjawiska, jakie obserwujemy w ramach gospodarki, są ze sobą połączone. Jak w jednym miejscu coś pchniemy, to w kilku innych wyleci. Problem z tym, że w przeciwieństwie do znanej metafory „naczyń połączonych”, w gospodarce skutki nie występują w tym samym czasie co przyczyna. I dlatego często nie ufamy niepopularnym prognozom.
5 MIN CZYTANIA

Markowanie polityki

Nie jest łatwo osiągnąć sukces, nie tylko w polityce, ale nawet w życiu. Bardzo często trzeba postępować niekonwencjonalnie, co w dawnych czasach nazywało się postępowaniem wbrew sumieniu. Dzisiaj już tak nie jest, bo dzisiaj, dzięki badaniom antropologicznym, już wiemy, że jak człowiek politykuje, to jego sumienie też politykuje, więc można mówić tylko o postępowaniu niekonwencjonalnym, a nie jakichś kompromisach z sumieniami.
5 MIN CZYTANIA

INNE TEGO AUTORA

Kot w wózku. Nie mam z tym problemu, chyba że chodzi o politykę

Wyścig o ważny urząd nie powinien być wyścigiem obklejonych hasłami reklamowymi promocyjnych wózków. To przystoi w sklepie – też dlatego, że konsument i wyborca to dwie różne role.
5 MIN CZYTANIA

Oceniaj pracę, nie ludzi za to, że są starzy

We salute the rank, not the man! To znany cytat ze świetnego serialu, jakim jest „Kompania Braci”. Dotyczy oczywiście sytuacji wyjętej spod praw wolnego rynku, bo dowodzenie na wojnie to nie zarządzanie w firmie. Żołnierze, niejako z automatu, muszą okazać szacunek przełożonym. Nawet wtedy, kiedy ich nie lubią. Salutowanie stopniowi, nie człowiekowi, to jakiś pomysł na to, jak oddzielić czyjąś pracę od niego samego.
4 MIN CZYTANIA

Uwaga Smartfon. Uwaga nostalgia

Największym problemem społecznym, jaki już teraz ma Zachód, a więc i Polska, jest utrata wizji przyszłości i popadanie w nostalgię w jej dwóch odmianach. Przezwyciężenie tego kryzysu wyobraźni i w konsekwencji też możliwości, bo nie można zrobić czegoś, czego nie potrafimy sobie wyobrazić, jest kluczowe.
4 MIN CZYTANIA