Guy Verhofstadt, poseł do Parlamentu Europejskiego i jeden z najbardziej rozpoznawalnych rzeczników jak najściślejszej integracji europejskiej, napisał w Walentynki coś bardzo symptomatycznego. Jego słowa to wypowiedź dotycząca unijnego zakazu sprzedaży nowych samochodów spalinowych od 2035 roku. Decyzji błędnej na wielu poziomach, ale jednak, wszystko na to wskazuje, takiej, z której konsekwencjami będziemy musieli się zderzyć już za te dwanaście lat. O co chodzi? Verhofstadt napisał, że biznes i nauka potrzebują kierunku, a Europa go zapewnia.
Oczywiście, Parlament Europejski, tweet był bezpośrednim komentarzem do głosowania, nie jest Europą. Polityczna retoryka ma jednak swoje prawa, a Twitter ograniczenia w liczbie znaków. Mogę to zrozumieć. Poza moim zrozumieniem jest natomiast to, czy Verhofstadt, przypomnę, polityk identyfikujący się z liberalizmem, poznał myśl F.A. von Hayeka, szczególnie książkę Zgubna pycha rozumu. O błędach socjalizmu. Na pewno miał ku temu okazję. Jego brat pisał o Hayeku i to wcale pochlebnie, pokazując go właśnie jako jednego z tych emblematycznych liberałów, z których myślą warto się zapoznać i ją przyswoić.
Krytyka wypowiedzi europarlamentarnego prominenta idąca po linii „Polecam poczytać Hayeka” nie jest jednak dla mnie satysfakcjonująca. W smutnym w swej istocie komunikacie o kierunku, jaki zapewnia Europa, jest bowiem dużo więcej myśli niż te, z którymi da się polemizować, mając pod pachą książkę austriackiego noblisty.
„Zazwyczaj ludzie myślą, pisał Schizofrenik, że społeczeństwo ludzkie jest jednym z najbardziej skomplikowanych zjawisk i że dlatego właśnie jego badanie związane jest z niezwykłymi trudnościami. To błąd. W rzeczywistości z czysto poznawczego punktu widzenia społeczeństwo jest najlżejszym dla badania zjawiskiem, a prawa społeczne są prymitywne i powszechnie dostępne. Gdyby tak nie było, życie społeczne w ogóle nie byłoby możliwe, gdyż ludzie żyją w społeczeństwie zgodnie z tymi prawami i z konieczności uświadamiają je sobie”. Tak pisał w książce Przepastne wyżyny Aleksander Zinowiew, filozof rosyjski, dręczony przez Związek Radziecki, na Zachodzie ceniony, u siebie wsadzany do psychuszki. Wydumane i skomplikowane prawa wymyślane w Brukseli działają i będą działać tylko wtedy, kiedy w swej istocie będą możliwe do sprowadzenia do mianownika, jaki wszyscy znamy. A więc siły i zdolności do egzekwowania ich przy jej pomocy. Tym w istocie jest więc kolejna regulacja, bardziej niebezpieczna od poprzednich nie z uwagi na swoją prośrodowiskową retorykę, tylko ze względu na zasięg, dotyczący właściwie wszystkich. Naocznie widzimy, że są w Unii Europejskiej ludzie zdolni do wymuszania na nas skoków przez płonącą obręcz, bo tak, bo mogą to zrobić. Ochrona środowiska, jakże ważna, ale czasami bywa to tylko parawan, bo przecież jeszcze kilka lat temu właściwie każde prawo w USA można było przepchnąć, na czele z niesławnym, ale jakże ładnie brzmiącym Patriot Act, o ile tylko mądrzy spece od PR-u opakowywali je w papier z napisem „walka z terroryzmem”. To samo dzieje się teraz u nas, w Europie, tyle że papier nie jest we wzorek stars and stripes, ale zielony i recyklingowany.
I wcale nie chodzi o to, że nie powinniśmy dbać o środowisko naturalne i nie podejmować działań mających zatrzymać a także odwrócić erozję, która przecież pochłonie i nas, bo Ziemia nie jest tylko jednym z czynników produkcji, ale też bazą umożliwiającą pracę, gromadzenie kapitału i obieg informacji. Można jednak inaczej niż w tonie zakazów. Powinny je zastąpić możliwości. Unia Europejska, pomimo gigantycznych nakładów na innowacyjność, nie jest w stanie wypracować rozwiązań, które dzięki swojej cenie i użyteczności same z siebie zastąpią samochody spalinowe – które same w sobie tak naprawdę nie są nawet aż takim problemem, nasze europejskie emisje to drobiazg w porównaniu na przykład z chińskimi, a my sami zamiast być dla reszty świata latarnią liberalizmu, stajemy się przykładem tego, czego nie robić. Zostaje więc ubieranie prymitywnego prawa siły we wzniosły i dostojny strój. Udawana komplikacja, którą przecież wszyscy rozumiemy. Ktoś może narzucać nam szkodliwe prawa i iść na łatwiznę, bo to przecież prostsze, niż wymyślenie takiej polityki klimatycznej, która pozwoli żyć nie tylko czaplom i żabom, ale też ludziom. Przynajmniej przez chwilę Verhofstadt powiedział, jak jest w rzeczywistości. Europa, czyli Unia, robi tak, bo może. Politycy czują się ważniejsi niż przedsiębiorcy i uczeni, bo tak, bo takie mają mniemanie o sobie, taki jest obraz ich nadętego ego. „Zapewnianie kierunku” to eufemizm. Za każdym politykiem stoi policjant, a za każdym policjantem strażnik w więzieniu. Europa, przestrzeń wolności, oddaje ją, bo oto zobaczyła podarek zawinięty w karton z odzysku. Więc nie zastanawia się, co jest w środku.
Ale Europy też mogą być różne. Wystarczy eksperyment filozoficzny, aby to sobie zobrazować. Europa Verhofstadta to sklerotyczka, dziedzicząca potężny majątek, ale trefniąca go na głupoty, część jej świadomości jest zafascynowana brutalem żyjącym na wschód od niej, inna część, przesadnie ckliwa, ignoruje swoje własne żywotne interesy, czym dopełnia się brak spójności jej charakteru. Taką mamy Europę, bo taką mamy Unię Europejską, jej polityczną emanację. Moglibyśmy mieć inną. Co trzeba zrobić, aby Europa jawiła się nam jako atrakcyjna dziewczyna, mądra i ładna, taka, z którą chcielibyśmy iść na randkę? Skojarzenie nie jest takie znowu odległe, pamiętając o dacie, kiedy to Verhofstadt pokazał nam, że niektórych dyskusji nie warto komplikować ponad miarę, było to przecież 14 lutego.
Przed zwolennikami takiej Europy jeszcze długa droga, odmiana naszego wyobrażenia o niej nastąpi tylko wtedy, kiedy w rzeczywistości uda się nam skutecznie oddziaływać na europejskie instytucje. Także w temacie ochrony środowiska naturalnego, ale ochrony prowadzonej z pobudek humanistycznych, nie mizantropicznych. Jest to zadanie ponadnarodowe, niezwykle trudne, ale czy możliwe? Nie dowiemy się, póki nie zaczniemy na serio tego sprawdzać.
Marcin Chmielowski
* autor jest wiceprezesem Fundacji Wolności i Przedsiębiorczości